Shazam!

Ty tak na serio?

Autor: Jan 'gower' Popieluch

Shazam!
Superbohaterem można zostać, przybywając z innej planety, z dna oceanu czy z ukrytej przed światem wyspy albo dziedzicząc fortunę po rodzicach. Ale okazuje się, że dopuszczalną opcją jest także spotkanie starszego pana w jaskini i krzyknięcie "Shazam!". Pora zrobić miejsce dla… dziwnego bohatera.

Rozszerzone Uniwersum DC przez długi czas bez większego sukcesu próbowało dotrzymać kroku Marvelowi. Na szczęście po porażce Legionu samobójców i Ligi sprawiedliwości producenci przyjęli do wiadomości, że nie są w stanie z miejsca osiągnąć skali, na którą konkurencja pracowała przez dwadzieścia filmów, i że lepiej będzie skupić się na historiach pojedynczych bohaterów. Ta zmiana paradygmatu przyniosła znacznie lepsze efekty w postaci Wonder Woman i Aquamana, a teraz pozwoliła jeszcze bardziej odejść od znanej konwencji filmu superbohaterskiego.

Billy Batson jest nastolatkiem, którego poznajemy, gdy zostaje złapany po ucieczce z kolejnej rodziny zastępczej. Ostatnią szansą na uniknięcie domu dziecka ma być małżeństwo Vasquezów (Marta Milans i Cooper Andrews), które wcześniej przygarnęło już czworo innych dzieci. Życie całej rodziny nieodwracanie zmienia się jednak w dniu, w którym Billy zostaje magicznie przeniesiony przed oblicze potężnego czarodzieja, który przekazuje bohaterowi swoją moc, imię Shazam i zadanie – obronę świata przed demonicznymi wcieleniami siedmiu grzechów głównych.

Wprowadzenie głównego konfliktu fabularnego brzmi jak zestawienie najbardziej pretekstowych wątków, jakie można sobie wyobrazić, i niestety ten aspekt filmu w żadnym momencie nie zyskuje na oryginalności. Całkowicie zawodzą Grzechy, które teoretycznie swoją naturą mają powodować pogrążanie się ludzkości w bratobójczych walkach, ale po uwolnieniu ograniczają się do odgryzania ludziom głów. Z podobnym problemem mieliśmy do czynienia w Wonder Woman, gdzie sięgnięcie po bogów mitologii greckiej nie miało żadnego realnego przełożenia na akcję filmu.

Na szczęście siła Shazam! leży nie w walce z demonicznym złem, ale w relacjach między bohaterami. Osadzenie w głównych rolach dzieci z rodziny zastępczej nadaje całej historii unikalną perspektywę i niezwykłe ciepło. Ważnym elementem jest subtelny humor sytuacyjny, który w połączeniu z bardzo samoświadomym podejściem do konwencji tworzy ponad dwie godziny świetnej zabawy. Nie zabrakło jednak również zaskakująco poważnych wątków związanych z rodzicielstwem i odpowiedzialnością.

Gdy Billy wypowiada imię „Shazam”, przestaje być nastolatkiem, a staje się ponadprzeciętnie zbudowanym mężczyzną – na ekranie Asher Angel ustępuje wtedy znanemu z serialu Chuck Zachary'emu Leviemu. Obu aktorom udała się niezwykła sztuka zachowania stałej tożsamości granej przez nich postaci, mimo znaczących różnic w wieku i wyglądzie. Na pochwały zasługuje też Jack Dylan Grazer (To) w roli przyrodniego brata Billy'ego, pomagającego mu w odkrywaniu nowych supermocy. Zbyt wiele dobrego nie można niestety powiedzieć o kreacji Marka Stronga – jego dr Sivana niczym nie wyróżnia się z plejady filmowych czarnych charakterów.

Shazam!, mimo oparcia wątku superbohaterskiego na pretekstowych filarach fabularnych i zgranych zwrotach akcji, jest jednym z ciekawszych filmów w filmowym uniwersum DC. Dzieje się tak za sprawą oryginalnych bohaterów, ich poruszających relacji oraz nienachalnego humoru. Za chwilę cały świat kina będzie żył Avengersami, ale warto na razie poświęcić jeden wieczór przygodom Billy'ego Batsona.