Scott Pilgrim kontra Świat

Zagraj w Scotta Pilgrima

Autor: Jakub 'Fiszer' Krakowiak

Scott Pilgrim kontra Świat
Scott Pilgrim vs. The World jest trzecim dziełem angielskiego reżysera Edgara Wrighta. Twórca zasłynął przede wszystkim dzięki dwóm filmom: Wysyp żywych trupów i Hot Fuzz, przy czym obydwa stały się dosyć szybko popularne i zyskały status kultowych. Również Scott Pilgrim zaczyna powoli zdobywać uznanie równe poprzednikom. Obrazy Wrighta są subtelnymi pastiszami gatunków takich, jak zombie-horror, film sensacyjny (pokroju Zabójczej broni) czy kryminał. Jego ostanie dzieło także wpisuje się w tę tendencję. Jednak tym razem jest ono bardziej "nietypowe". Scenariusz Scott Pilgrim vs. the Word powstał na podstawie komiksu Bryana Lee O'Malley'a o tym samym tytule, który wyraźnie przypadł Wrightowi do gustu. Dzięki temu powstał film przesiąknięty nawiązaniami do komiksów, ale i gier wideo, komedii młodzieżowych, filmów walki, musicalu, a nawet sitcomu. Połączenie wszystkich tych składników stworzyło mieszankę na wskroś wybuchową i oryginalną.

"Not so long ago in mysterious land of Toronto, Kanada" Scott Pilgrim chodził z licealistką Knives Chau, niespecjalnie przejmując się jej wiekiem (17 lat) ani uwagami przyjaciół. Dumnie spacerował z nią po salonach gier, sklepach z płytami i butikach. Sielanka trwała do momentu, gdy w bibliotece spotkał Ramonę Flowers, która akurat dostarczała przesyłkę z Amazonu. Odtąd świat bohatera przewraca się do góry nogami. Strzała Amora trafiła prosto w jego serce. Uczucie do nowej dziewczyny jest tak silne, że zrywa z naiwną Knives i wyznacza sobie nowy "cel" do zdobycia. Zanim jednak osiągnie obiekt pożądania, musi pokonać jej sześciu były chłopaków i jedną byłą dziewczynę. O wyzwaniu tym poinformował Scotta Matthew Patel, pierwszy były chłopak Ramony, wysyłając do bohatera wiadomość e-mail. Jednak Pilgrim, zaaferowany oczekiwaniem na przesyłkę kurierską, którą doręczyć miała Ramona, z cyniczną obojętnością lekceważy treść maila. Chłopak, nieświadom tarapatów, które w ten sposób na siebie ściąga, zwabia Ramonę do swojego domu i umawia się z nią na randkę. Wszystko układa się pomyślnie aż do momentu, gdy na drodze bohatera pojawia się siedmiu gniewnych byłych. Niejeden zapewne by sobie odpuścił, ale nie Pilgrim! Jak potoczy się dalsza część filmu, chyba każdy może się domyśleć.



Już na samym początku warto zwrócić uwagę na fenomenalną czołówkę otwierającą film. Siła rażenia, z jaką rozpoczyna się Scott Pilgrim jest tak mocna, że zamiast skupić się na dalszym ciągu obrazu, cofnąłem film do początku, by ponownie móc delektować się niecodziennym rozpoczęciem (a to dopiero pierwsze pięć minut!). Taki właśnie jest najnowszy obraz autora Hot Fuzz – dynamiczny, elektryzujący i zabawny.

Sam tytuł Scott Pilgrim vs. the World mówi wiele o nowym obrazie Edgara Wrighta. Cała fabuła, forma, styl – wszystko podporządkowane jest głównemu bohaterowi (jego życiu wewnętrznemu), mocno zsubiektywizowane i odrealnione. Wydaje się, jakby wszystko, co widzimy w filmie wynikało z zainteresowań i osobowości Pilgrima. Życie jako gra wideo to utopijna wizja każdego stereotypowego (!) geeka (którym niewątpliwe jest Scott). Ilu to zbzikowanych fanów komputerowej rozrywki marzy po nocach o niszczeniu znienawidzonych przeciwników, zdobywaniu kolejnych leveli i doświadczenia, aż w końcu o pokonaniu potężnego bossa, które prowadziłyby do upragnionego celu, czyli serca ukochanej wybranki. W takim ujęciu nawet Mario jest romantycznym bohaterem walczącym o rękę księżniczki.

Interesujący może wydawać się fakt, że postacie w Scottcie Pilgrimie praktycznie wcale nie rozmawiają o grach i komiksach (co byłoby nie do pomyślenia np. w filmach Kevina Smitha, który też tematyzuje kulturę geekowską). Ich zainteresowań możemy domyśleć się z aluzji słownych (np. tekst Pilgrima na podryw: "Pac-man pierwotnie nazywał się Puck-man. Zmienili nazwę nie z powodu jego wyglądu, paku-paku znaczy kłapać gębą. Bali się, że będzie przedmiotem żartów (...)") lub kilku scen, w których bohaterowie grają na konsoli. Dopiero sama forma filmu, na którą składają się m.in. niediegetyczne wstawki nawiązujące do wspomnianych wcześniej mediów i gatunków (np. wizualne reprezentacje słownych onomatopei, pioruny, punkty unoszące się w powietrzu po pokonaniu przeciwników, 8-bitowa pikseloza, muzyka w formacie midi, czy choćby dodatkowe życie, które można zdobyć), odsyła nas do całej palety inspiracji, zarówno twórcy komiksu, jak i reżysera filmu. Doskonałym tego przykładem są sceny pojedynków, w które wstawiany jest charakterystyczny znak "vs", nawiązujące do licznych gier pokroju Mortal Kombat czy Street Fighter. Oczywiście aluzji do komputerowej rozrywki pojawia się w filmie znacznie więcej. Można w nim znaleźć nawiązania do serii takich, jak Tony Hawk’s Pro Skater czy Guitar Hero oraz licznych oldschoolowych gier, jak Super Mario Bros. czy The Legend of Zelda.



Już wczesne filmy Wrighta odznaczały się specyficznym stylem. Przede wszystkim cechował je osobliwy montaż, który w świetny sposób dynamizuje dzieło filmowe. Nie inaczej jest tym razem. Niecodzienne przejścia pomiędzy scenami (nierzadko rozgrywającymi się w niemałych odstępach czasowych i w różnych przestrzeniach) dają pozorne poczucie płynności: np. Pilgrim schodzi ze schodów biblioteki wpatrzony w Ramonę, by następnie nagle znaleźć się na próbie swojego zespołu. Ogromna ilość elips (czyli fabuły pominiętej, nie przedstawionej w sjużecie, w obrazie) w połączeniu z różnymi oryginalnymi trickami montażowymi, mogą spowodować u widza poczucie zagubienia w logice narracyjnej Scotta Pilgrima (co oczywiście może być uznane zarówno za plus, jak i minus filmu). Takie zabiegi przemawiać mogą również za przekonaniem, że w utworze tym mamy do czynienia ze swoistym marzeniem sennym głównego bohatera. Specyficzny montaż, liczne sceny Pilgrima błądzącego po snach, białe drzwi, do których lecą Ramona i Scott – wszystko to podkreśla oniryczny charakter filmu.

Struktura obrazu Wrighta przypomina nieco teledysk. Scott Pilgrim przepełniony jest od początku do końca muzyką, pojedynkami zespołów i koncertami. W końcu sami główni bohaterowie mają swoją kapelę i starają się o podpisanie umowy ze znaną wytwórnią muzyczną. Film ma specyficzny, bardzo dynamiczny rytm, do którego widz powinien się dostosować. Tylko jeśli "wczuje się" w niego, pokocha ten film; jeśli nie - całość może go odrzucić i zmęczyć. Muzyka w obrazie Wrighta jest rewelacyjnie dobrana. Na soundtracku możemy usłyszeć takie zespoły jak Black Lips, Broken Social Scene, The Rolling Stones czy Beck.

Na wyróżnienie zasługuje również świetny dobór aktorów. Postacie w filmie są zagrane w bardzo naturalny sposób. Michael Cera (Scott Pilgrim) i Jason Schwartzman (Gideon Grave) mają wielkie szczęście do wyboru dobrych ról. Cera'ę można zobaczyć w takich obrazach jak Juno czy Supersamiec, natomiast Schwartzmana choćby w Rushmore, Pociągu do Darjeeling czy w serialu Znudzony na śmierć. Choć generalnie aktorzy grający w Scottcie Pilgrimie nie należą może do najwybitniejszych, to świetnie pasują do swoich bohaterów. Co ciekawe, w filmie występuje brat sławnego Macaulaya Culkina (Kevin sam w domu), Kieran Culkin, wcielający się w postać sarkastycznego geja. Pisząc o grze aktorskiej wypada również wspomnieć o fenomenalnych dialogach, które są ogromną zaletą filmu, a bez których nawet lepsi aktorzy wiele by nie zdziałali.



Fabuła nie należy jednak do zbyt oryginalnych. Oto chłopak zakochuje się w dziewczynie i walczy o zdobycie serca wybranki z jej byłymi chłopakami. W międzyczasie sam się zmienia, poznając swoją wartość i zyskując szacunek do samego siebie. Motyw przemiany Pilgrima jest jednym z ważniejszych elementów akcji. Na szczęście wszelkie uproszczenia w warstwie fabularnej nadrabiają z nawiązką elementy formalne, które wymieniłem wcześniej. Strasznie razi natomiast hasło reklamujące wersję DVD: "Poderwij fajną laseczkę. Dowal jej byłym. Uderzaj tak, by zabolało." Przecież można było zrezygnować z tak tandetnych fraz na rzecz czegoś bardziej kreatywnego. Polskim dystrybutorom należy się -100 punktów za lekceważące i protekcjonalne potraktowanie polskiego widza. Nie chodzi, rzecz jasna, tylko o marketing. Jak pamiętamy, Scott Pilgrim vs. the World w ogóle nie ukazał się w polskich kinach. Szkoda, ponieważ podczas pierwszej edycji American Film Festival we Wrocławiu narobił nie lada szumu wśród publiczności.

W całym filmie daje się odczuć sentyment do starych gier rodem z konsol Nintendo, do garażowych kapel czy flanelowych koszul. Scott Pilgrim kontra Świat potraktować można jako swoisty hołd dla lat 90., w których większość z nas się wychowało. Nieco przerysowując i uogólniając, można stwierdzić, że tak naprawdę to film o nas – dzieciach twórców Pokolenia X, geekach, niedojrzałych, żyjących w swoich wirtualnych światach, z głową przed ekranami komputerów. Jednak, jak potwierdza film, stereotyp ten wcale nie musi to być jedynie negatywny. Wystarczy wykorzystać umiejętności nabyte we wszelakich grach i zmierzyć się z losem, nawet z całym światem w walce o własne szczęście i marzenia.