Renesans slasherów

czyli morderca nie umiera nigdy

Autor: Agnieszka 'Kassildah' Bukowczan-Rzeszut

Renesans slasherów
Powstanie pierwowzoru slasher horrorów datuje się na rok 1960 – to wtedy mistrz Hitchcock nakręcił swoją Psychozę i przetarł szlaki autorom filmów o psychopatycznych mordercach. Sławna scena pod prysznicem wprowadziła do kina podstawowe elementy gatunku: zabójca płci męskiej plus bezbronna ofiara – kobieta. Narodziny samego gatunku miały miejsce dopiero na przestrzeni kolejnej dekady – w 1974 roku Tobe Hooper nakręcił Teksańską masakrę piłą łańcuchową, a cztery lata później do kin trafił Halloween Johna Carpentera, które uchodzą za klasyczne slashery. Lata 80-te to seria Koszmar z ulicy Wiązów Wesa Cravena oraz Piątek 13-go Cunninghama – obydwa tytuły rozrosły się do rozmiarów serii, uchodzących za kultowe wśród fanów kina spod znaku maski i siekiery. W obiegowej opinii slasher to zwykle kino klasy "Z", w którym półnaga, wrzeszcząca blondynka ucieka przed mordercą po schodach na górę zamiast do drzwi wyjściowych, a jej przyjaciele palą w lesie blanty i dają się wyłapać jedno po drugim. Rzućmy nieco więcej światła na ten stereotyp.


Come to Freddy

Badacze gatunku (tak, tak, są tacy) definiują slashery jako filmy, w których centralną postacią jest działający w pojedynkę psychopatyczny morderca, który w niepokojącej atmosferze nieustannego zagrożenia poluje na grupkę ofiar (głównie kobiet), mordując je po kolei do momentu, w którym zostaje pokonany, najczęściej przez jedyną ocalałą ofiarę. To tzw. final girl – antagonistyczna postać, uosabiająca wszystkie te cechy, których nie posiada morderca, choć niekoniecznie musi to być postać żeńska. Morderca jest zwykle mężczyzną, choć nie zawsze w pełni – może być upośledzony psychicznie lub fizycznie, mieć traumatyczne przeżycia z dzieciństwa. Jest bądź to dewiantem (jak Freddy Krueger z serii Koszmar z ulicy Wiązów), bądź osobą chorą psychicznie/niedorozwiniętą umysłowo (jak Jason Vorhees z serii Piątek 13-go, Leatherface z Teksańskiej Masakry Piłą Łańcuchową czy Michael Myers z Halloween). W obydwu przypadkach morderca jest w pewien sposób "uwięziony" w swojej przeszłości, co w pewnym sensie stanowi jego słabość, ale przewagę nad ofiarami dają mu nietypowe, nieludzkie cechy. Zwykle ma więcej żyć niż kot (albo nie żyje wcale), siłę bawołu, szybkość tygrysa i umiejętności, jakich nie powstydziłby się Bear Grylls. Przy okazji bywa samotnikiem-socjopatą ze skomplikowaną sytuacją rodzinną (Jason, Michael, Leatherface).



He's after us in our dreams

Horrory z lat 60-tych i 70-tych, a więc pierwsze slashery, były często thrillerami z elementami gore, naszpikowanymi scenami rzezi i rozczłonkowania. Chcąc przyciągnąć młodą, żądną wrażeń publiczność do kin, twórcy stawiali na krwawe, często obrzydliwe sceny śmierci na prostej zasadzie – im więcej posoki, tym więcej chłopców zabierze swoje dziewczyny w weekend do kina, żeby je przytulać podczas jump scenes. Sukces slasherów z lat 70-tych stanowił wyraźny dowód marketingowego potencjału gatunku, który w latach 80-tych na dobre zadomowił się w popkulturze. Wykrystalizowały się także podstawowe cechy slasherów, jak przymioty mordercy i jego ofiar, postać final girl, atmosfera zagrożenia towarzysząca "polowaniu", sceny kolejnych ataków i nastrój napięcia, który można opisać prostym pytaniem: "Kogo teraz dopadnie morderca i jak ten ktoś zginie?". Trzy najważniejsze, powtarzające się w praktycznie wszystkich slasherach z tego okresu elementy to brutalne akty przemocy pokazane na ekranie ze szczegółami, ofiary płci żeńskiej ranione i mordowane przez zabójcę oraz zestawienie scen przemocy z erotyzmem. Erotyzm jednak nie tyle służył zachęceniu młodzieży do zakupienia biletu, ile raczej wywołaniu tym silniejszych emocji, gdy po romantycznym tête-à-tête następuje krwawa rzeź niedoszłych kochanków. Emocjonalna huśtawka, jaką twórcy fundowali widzom, przyciągała do kin tłumy dzieciaków żądnych wrażeń, a morderca stawał się tym straszniejszy, im bardziej był nieczuły i niewrażliwy na uczucia innych, im bardziej stawał się esencją czystego zła. Odczłowieczenie "czarnego charakteru" czyniło go jeszcze bardziej intrygującym i przyciągało fanów krwawych jatek niczym magnes.


This is the moment when the supposedly dead killer comes back to life...

Trudno powiedzieć, czemu złote czasy slasherów skończyły się wraz z nastaniem lat 90-tych. Być może rozwój technologiczny skłonił twórców kinowych do poszukiwania nowych sposobów straszenia – tym razem za pomocą efektów specjalnych. A może stwierdzono, że ten gatunek nie ma przyszłości. Może fanom przejadło się nieco kręcenie kolejnych części filmów – w końcu seria przygód Freddy’ego dobiła do 7 części, a Jasona – do 9 części. Trzeba było poszukać nowych pomysłów, bo gatunek zaczął w końcu zjadać własny ogon. Krótki renesans przyniosły lata 1996-1997, kiedy to Wes Craven podbił serca fanów horroru swoim Krzykiem, zresztą będącym pastiszem samego gatunku.



Rok później do kin trafił Koszmar minionego lata (ang. I Know What You Did Last Summer), a w roku 1998 – Ulice strachu (ang. Urban Legend), wytyczając kierunek dla tzw. teen slash movies, czyli slasherów, których fabuła rozgrywa się w środowisku nastolatków, a morderca zwykle pochodzi z ich grona i zostaje zdemaskowany pod koniec filmu. Slashery z lat 90-tych różniły się nieco od swoich poprzedników – były bardziej brutalne, sceny przemocy silniej eksponowano. Wbrew temu, co można sądzić, slashery z lat 90-tych zawierały znacznie większą liczbę scen przemocy niż klasyki gatunku z poprzedniej dekady, za to zredukowano sceny erotyczne. Dawniej erotyzm poprzedzał zwykle ataki mordercy, a obrazy nagości lub seksu występowały bardzo licznie. Lawina produkcji typu teen slash movies mimo powodzenia serii Krzyk nie spotkała się z aplauzem fanów, a kierunek, w którym poszli twórcy, okazał się ślepą uliczką.


You can't kill the boogeyman

Wydaje się, że twórcy, którzy współcześnie chcą kręcić slashery, postanowili zacząć od źródła i wrócili do sprawdzonych postaci, znanych tytułów i motywów. W modzie są obecnie uwspółcześnione wersje klasyków: w 2007 roku Rob Zombie nakręcił nową wersję Halloween, zbierając całkiem niezłe recenzje, dwa lata później do kin wszedł sequel, ale tym razem reżyser nie mógł liczyć na pochlebne opinie. W tym samym roku Marcus Nispel zaproponował widzom nową wersję Piątku 13-go, być może zachęcony komercyjnym sukcesem swojej wersji Teksańskiej masakry piłą łańcuchową z roku 2003 (w 2006 roku powstał prequel Teksańskiej…).



W 2010 roku Samuel Bayer postanowił zmierzyć się z postacią Freddy’ego, co przyniosło mu średnie opinie przy jednoczesnym komercyjnym sukcesie filmu zarówno w Stanach, jak i na świecie. Reanimacja trupa trwa w najlepsze – planowane są sequele Koszmaru.. i Piątku 13-go. I jeśli fani gatunku nadal będą chodzić do kina, nawet z ciekawości, to można oczekiwać kolejnych.

Jeden z krytyków w swojej recenzji ostatniej odsłony przygód Freddy’ego Kruegera napisał, że reżyser miał najwyraźniej nadzieję wywołać u widzów odruch Pawłowa. Bazując na sprawdzonym pomyśle, odświeżonym za pomocą błogosławieństw technologii cyfrowej i zaproponowanym odbiorcom, z których większość nie pamięta oryginałów, twórcy współczesnych slasherów próbują odcinać kupony od klasyków. I z pewnością będą jechać na tym wózku, póki na ich konta nadal będą spływać milionowe zyski. Pozostaje mieć jedynie nadzieję, że z szacunku dla "starych" fanów będą przynajmniej starali się trzymać jako taki poziom swoich produkcji. Bo jak pokazuje przykład doktora Frankensteina, reanimowany trup czasem lubi zwrócić się przeciwko swojemu twórcy.