W pewnym sensie miasto powitało mnie znajomymi widokami, bo pod wieloma względami Katowice przypominają Łódź. I choć to ta ostatnia znana jest wciąż jako krajowa stolica kina i życia filmowego, czas spędzony w śląskiej metropolii przekonał mnie o tym, że organizatorzy Ars Independent mają pomysły, mogące uczynić ten event jednym z ciekawszych punktów na filmowo-festiwalowej mapie Polski. Przyjazna atmosfera, międzynarodowe towarzystwo, branżowe zróżnicowanie, ciekawe dyskusje, dobre kino, jeszcze lepsze gry... to zaledwie te najważniejsze ‒ moim zdaniem ‒ aspekty warte podkreślenia, choć lista zalet jest z pewnością dłuższa. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Hasło towarzyszące festiwalowi okazało się przy tej edycji w pełni adekwatne do jego "treści". Nadrzędna idea przyświecająca Ars Independent jest zresztą odzwierciedleniem jednej z cech, za które wiele festiwali zasługuje na uznanie. Chodzi mianowicie o odkrywanie, poszukiwanie filmów wymykających się dominującym trendom. Nie znaczy to wcale, że kino festiwalowe jest zawsze dobre, ale jeżeli ukazuje ono inne oblicze kinematografii niż popularny repertuar, to rzuca odmienne światło na całą branżę – i bardzo dobrze! Pod tym względem program Ars Independent spełnia swoją rolę znakomicie.
Dla organizatorów "wyjście z cienia" oznacza jednak coś jeszcze. Przemek Mateusz Sołtysik, dyrektor festiwalu, napisał w tekście powitalnym głównego katalogu o "wychodzeniu z kina, poza mrok sali kinowej". Spotkania z twórcami i dyskusje uzupełniono o "zderzenie z innymi dziedzinami kultury audiowizualnej", zwłaszcza z grami wideo. Decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę i szczerze kibicuję rozwojowi tego właśnie skrzydła w przyszłym roku.
Program projekcji podzielony został przy tej edycji festiwalu na kilka sekcji. Wśród nich znalazły się zarówno retrospektywy ‒ Liora Shamriza i Laily Pakalniny ‒ jak i kategorie oparte o rozróżnienia konwencji i tematyki: „Głośniej!”, „Panorama 1, 2, 3”, „Dokumenty o twórcach”, „Japan Independent” czy „Sekcja animacji”. Poza tym, w programie uwzględniono również bardzo specyficzne bloki, jak „Lomo Cinema” czy pokaz machinim (w ramach skrzydła opatrzonego znamienną nazwą „Grasz?”).
Na różnorodność repertuarową widzowie nie mogli więc narzekać. Przede wszystkim jednak pochwały należą się organizatorom za fakt, iż wiele spośród prezentowanych filmów można było obejrzeć parokrotnie podczas trwania całego festiwalu. Pozwoliło to przynajmniej częściowo zredukować konsekwencje ograniczeń czasowych, zmuszających festiwalowiczów do wyboru między kilkoma interesującymi ich projekcjami.
Warto też nadmienić, że odległości między najważniejszymi miejscami, w których odbywały się poszczególne wydarzenia ‒ a więc między kinoteatrem Rialto, kinem Światowid, Ateneum i Rondem Sztuki ‒ są stosunkowo niewielkie. W połączeniu z sensownie ułożonym planem projekcji i innych atrakcji zaowocowało to sporym komfortem dla uczestników. Jedynie klub festiwalowy Cybermachina położony jest nieco dalej, ale również dotarcie do niego nie było większym problemem, a zaplanowane tam punkty programu zaczynały się dostatecznie późno, by zdążyć dotrzeć na miejsce na czas, a nawet przegryźć coś po drodze.
Oprócz tych już wymienionych, wśród sekcji programowych znalazły się także dwa bloki konkursowe: „Czarny Koń” oraz „Czarny Koń Animacji”. W obu kategoriach filmy walczyły o nagrody, przyznawane przez dwa odrębne, profesjonalne jury, w skład których wchodzili kolejno: Laila Pakalnina, Lior Shamriz i Małgorzata Felis (jurorzy konkursu głównego) oraz Piotr Dumała, Liga Miezite Jensen i Wiktoria Pelzer (konkurs animacji). Swoją statuetkę wręczało również jury studenckie, czyli Agata Goraj, Dominika Rzepa oraz Wojciech Sitek.
Grand Prix festiwalu przyznano indyjskiemu filmowi I.D. w reżyserii Kamala K.M., studenci natomiast postanowili nagrodzić Spotkania po północy, dzieło francuskiego reżysera Yanna Gonzaleza. Co ciekawe, wśród animacji doceniono aż cztery tytuły. Specjalne wyróżnienie otrzymali twórcy Wokół jeziora: Noemie Marsily oraz Carl Roosens. Trzecie miejsce zajął film Matka, autorstwa Kevina Manacha i Ugo Bienvenu. Na drugim szczebelku podium wylądowała Nyosha duetu Liran Kapel i Yael Dekel. Pierwsza nagroda powędrowała zaś do Robbe’a Vervaeke’go za poruszającego Normana. Choć laureaci nie byli obecni na gali, specjalnie na tę okazję przygotowali krótkie filmiki z podziękowaniami. Szczególnie w pamięć zapadło mi wideo, w którym wyrazy wdzięczności przekazała animowana postać tytułowej bohaterki Nyoshy.
Podczas Ars Independent nie mogło oczywiście zabraknąć wydarzeń towarzyszących, które skutecznie urozmaicały czas spędzony na festiwalu. Część z nich stanowiły spotkania z twórcami, rozmowy z którymi toczyły się niekiedy nie tylko w wyznaczonych przez organizatorów miejscach i momentach, ale również choćby w kuluarach. Dodatkowymi atrakcjami były oczywiście koncerty oraz wystawy. Moją szczególną uwagę zwróciły projekty Mateusza Czecha, w tym cykl prac plastycznych Video Games x Brands oraz muzyczny show I Set My Pixels on Fire. Przedsięwzięcia te, jak same nazwy wskazują, są doskonałym przykładem na działalność artystyczną wykorzystującą gry komputerowe jako źródło inspiracji, temat i kontekst. Występowi Mateusza, tworzącego i kontrolującego dźwięki z wykorzystaniem konsoli Nintendo GameBoy Classic, towarzyszyły wizualizacje przygotowane przez VJ-a All Bana. Zabawa w małym, acz zaskakująco pojemnym lokalu Cybermachina, trwała do białego rana.
W ramach growej części programu nie mogło również zabraknąć turniejów. Zmagania w Mortal Kombat II, SoulCalibur V i Divekick rozłożono kolejno na trzy dni. Niestety, aby wziąć w nich udział czy choćby być ich świadkiem, trzeba było zrezygnować z wieczornych projekcji filmowych, licząc na to, że uda się obejrzeć filmy w ramach pokazów powtórkowych. Tym bardziej, że pojedynki graczy odbywały się we wspomnianej już, oddalonej nieco od przybytków kinematograficznych, Cybermachinie.
Miłośnicy wirtualnych światów i interakcji mogli liczyć podczas festiwalu nie tylko na czysto rozrywkowe atrakcje. Podobnie jak dla kinomaniaków, tak i dla graczy przygotowano w ramach Ars Independent również "strawę dla ducha". Oprócz możliwości prowadzenia swobodnych rozmów (z fanami, ale i ludźmi z branży) w klubie festiwalowym, organizatorzy przygotowali również konferencję Grasz? ‒ odpowiedź na zapotrzebowanie zwolenników merytorycznej dyskusji na temat gier komputerowych oraz zjawisk pokrewnych. Choć wydarzenie nie miało ani czysto naukowego, ani biznesowego charakteru, a tematom wystąpień brakowało jakiejś wyraźnej myśli przewodniej, całość wypadła bardzo przyzwoicie. Podział prelekcji na kilka bloków pomógł nieco uporządkować zróżnicowanie poruszanych kwestii. Same prezentacje z kolei stanowiły podstawę wielu ciekawych rozważań, kontynuowanych przez prelegentów i dyskutantów także w rozmowach kuluarowych.
Zazdroszczę tym osobom, które skorzystały z możliwości uczestniczenia w całości Ars Independent w roku 2013. Z pewnością nad kilkoma kwestiami organizacyjnymi możnaby jeszcze popracować w przyszłości. Przydałaby się na przykład pomoc w rozeznaniu w przestrzeni miejskiej wśród wydarzeń festiwalowych. Minimalne zwiększenie liczby seansów powtórkowych i bardziej zróżnicowane rozłożenie ich w czasie byłoby również wskazane. Z pewnością nie zaszkodziłaby też rozbudowa części dla graczy o dodatkowe atrakcje czy choćby powiększenie oferty turniejowej. Można wskazać jeszcze kilka takich punktów, nad którymi wypadałoby być może przysiąść, ale to wszystko uwagi mające co najwyżej podnieść poziom i tak już bardzo udanej imprezy. Nie mam wątpliwości, że Ars Independent obrał dobry kierunek i z ciekawością będę śledził rozwój tej inicjatywy w przyszłości, gorąco kibicując organizatorom.