Pokémon: Detektyw Pikachu

Nie wszystko pika, pika

Autor: Jan 'gower' Popieluch

Pokémon: Detektyw Pikachu
Żółty, strzelający piorunami i przemawiający głosem Ryana Reynoldsa detektyw podejmuje się rozwiązania zagadki u boku człowieka. Czego chcieć więcej? Chociażby lepszego scenariusza, ale i tak jest się przy czym bawić.

Każde dziecko marzy o zostaniu trenerem pokémon. Nie inaczej było z Timem Goodmanem, jednak utrata matki i nieobecność ojca sprawiły, że wielkie marzenia ustąpiły miejsca karierze agenta ubezpieczeniowego w małym miasteczku. Tam też dochodzi go kolejny cios – informacja o śmierci jego ojca, policyjnego detektywa pracującego w Ryme City.

Ryme City to miasto ukształtowane przez wizjonera, Howarda Clifforda (Bill Nighy), w którym pokémony nie są trenowane i wystawiane na arenach, ale żyją w pełnej harmonii z ludźmi. W rzeczywistości jednak ta fabularna obietnica nie znajduje odzwierciedlenia w tym, co widzimy na ekranie. Pokémony nie są, co prawda, zamknięte w pokéballach, ale o równouprawnieniu również trudno mówić – niemal każdy ze stworków towarzyszy jakiemuś człowiekowi i znajduje się pod jego opieką.

Tim (Justice Smith) chce tylko odebrać rzeczy pozostawione przez ojca i wrócić do swojego małomiasteczkowego życia, jednak wszystko zmienia się, gdy w mieszkaniu rodzica spotyka Pikachu – i to mówiącego znacznie więcej niż "pika, pika". W roli żółtej elektrycznej myszy (motion capture i głos) zobaczymy Ryana Reynoldsa i to właśnie znany z Deadpoola aktor jest główną przyczyną, dla którego Detektyw Pikachu może być pozycją interesującą nie tylko dla dzieci. Dzięki niemu film jest również przesiąknięty humorem – może nie zrzucającym widzów z foteli, ale oryginalnie i z dystansem podchodzącym zarówno do poszczególnych pokémonów, jak i do klasyki kina detektywistycznego. Reynolds w swoim unikalnym stylu odpowiadał też za istotną część marketingu.

Fabularnie Detektyw Pikachu nie wykracza poza przeciętność. Historia zbudowana jest na standardowym schemacie, a zwroty akcji dość szybko da się przewidzieć i nikogo nie powinny zaskoczyć. Głównym celem filmu jest jednak zwizualizowanie w filmie aktorskim znanych i kochanych pokémonów, a chociaż – szczególnie na początku – trudno uniknąć wrażenia oglądania nachalnej reklamy napędzającej sprzedaż kolejnych zabawek, dziesiątki stworzeń reprezentujących przede wszystkim pierwszą generację pokémonów robią niesamowite wrażenie.

Odtwórcy głównych ról ludzkich – Justice Smith (Papierowe miasta, Jurassic Park: Upadłe królestwo) oraz Kathryn Newton (Wielkie kłamstewka, Strażnicy cnoty) wcielająca się w dziennikarkę Lucy Stevens – wykonali swoją pracę poprawnie, ale bez większego błysku. Ich rozwijającą się relację, przetykaną uwagami żółtego towarzysza, śledzi się jednak z przyjemnością. Z drugiej strony, trudno o poruszającą grę aktorską przy nijakiej fabule, a jednocześnie trudno o oryginalny scenariusz, jeśli podpisało się pod nim pięcioro scenarzystów.

Pokémon: Detektyw Pikachu to film, na którym dobrze powinny się bawić dwie grupy odbiorców: ludzie wychowani na pokémonach w latach dziewięćdziesiątych, do których nostalgii twórcy często się zresztą odwołują w drobnych aluzjach i żartach, oraz dzieci, które dopiero teraz odkrywają pokémony, głównie za sprawą Pokémon Go. Zachwyt ziejącym ogniem Charizardem i kunsztem artystów, którzy przenieśli barwną menażerię na ekran kinowy, powinien pozwolić przymknąć oko na niedociągnięcia i płytkość fabularną. Tym bardziej, że dystrybutor zdecydował się wprowadzić do polskich kin zarówno wersję z dubbingiem, jak i z napisami, więc możemy delektować się także głosem Ryana Reynoldsa.