Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach

Mielizny na nieznanych wodach

Autor: Jakub 'Fiszer' Krakowiak

Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach
Wraz z czwartą częścią Piratów nadpływają metamorfozy. Przede wszystkim zmiana reżysera serii. Nowym "kapitanem" filmu został Rob Marshall. Twórca znany zwłaszcza z odświeżenia w ostatnich latach gatunku jakim jest musical. Spod jego ręki wyszły takie tytuły jak: Chicago czy Nine. W związku z tym moje oczekiwania były duże, tym bardziej, że Piraci zasługują na odnowienie wizerunku. Drugą zmianą jest wprowadzenie nowych aktorów. Oczywiście, myślę tutaj o Penélope Cruz i Samie Claflinie. Trzecią i ostatnią zmianą jest fabuła, która staje się początkiem zupełnie nowego rozdziału w historii serii Piratów z Karaibów.

Film rozpoczyna się od brawurowej ucieczki Jacka Sparrowa z rąk wymiaru sprawiedliwości, skąd przypadkiem ląduje on na dworze króla Wielkiej Brytanii. Ten stawia bohaterowi ultimatum. Zadaniem Sparrowa jest przymusowa pomoc w odnalezieniu dla Anglii legendarnego Źródła Młodości. W poszukiwaniach ma go wspierać znany z poprzednich części Kapitan Hector Barbossa (Geoffrey Rush). Niezadowolenie postaci granej przez Johnny'ego Deppa jest tak duże, że postanawia uciec z królewskiego dworu. Jednak los mu nie sprzyja, gdyż na swej drodze spotyka córkę Czarnobrodego, Angelikę (Penélope Cruz). Wraz z nią ląduje na demonicznym statku jej ojca, który przypadkiem zmierza w kierunku Źródła Młodości. Jak możecie się domyślać, czeka ich masa niewiarygodnych przygód.

W czwartej części Piratów zawodzi Jack Sparrow. Postaci (a tym samym całemu filmowi) brakuje świeżości i polotu. Przypuszczam, że nowy reżyser nie do końca potrafił wykorzystać atuty tego bohatera, a myślę tutaj zwłaszcza o jego szalonej przewrotności. Na uwagę zasługuje natomiast świetny Geoffrey Rush, który wcielił się w Kapitana Barbossę. Bohater ten bardzo interesująco zmienia się przez całą serię. Barbossa staje się raz przyjacielem, raz wrogiem Sparrowa. W tym tkwi siła tej postaci. W Na nieznanych wodach to Barbossa dodawał uroku większości scen, w których się pojawił. W pewien sposób upodobnił się on do Sparrowa. Jego zachowanie jest zawieszone pomiędzy sposobem bycia pirata (a więc złoczyńcy), a szlachcica.



Wprowadzenie do filmu bohaterki granej przez Penélope Cruz dodało natomiast obrazowi Marshalla sporo seksapilu. Cruz w bardzo dobry sposób zastępuje Keirę Knightley. Postać Angeliki jest niezwykle interesująca i z pewnością dobrze wykorzystana fabularnie. Tego samego nie można powiedzieć o roli Sama Claflina, który wcielił się w Philipa, młodego i przystojnego kaznodzieję przetrzymywanego przez Czarnobrodego. Według mnie postać ta mogła zostać niezwykle interesująco wyeksploatowana, jednak w filmie okazuje się bezbarwna. Bohater w żaden sposób nie sprawdza się jako substytut błyskotliwego Willa Turnera, a zdaje się, że taki był zamysł twórców.

Last but not least, warto również wspomnieć o naprawdę interesującej kreacji Iana McShane'a, który wcielił się we wspomnianego Czarnobrodego. Bohater budzi respekt nie tylko swoim demonicznym zachowaniem, ale również niezwykłym statkiem i zombiepodobnymi pomocnikami. Obraz wiele natomiast stracił przez rezygnację z kilku drugoplanowych bohaterów, którzy dodawali uroku poprzednim częściom. Myślę w tym miejscu o przezabawnej dwójce bosmanów z Czarnej Perły (Pintelu i Ragettim) oraz o "maskotkach" filmu, czyli małpie i papudze. Sceny z ich udziałem stanowiły ciekawe urozmaicenie, dodając błyskotliwości i werwy wszystkim trzem obrazom.



Ostatnia odsłona Piratów wydaje się obrazem niedopracowanym i nieprzemyślanym, nakręconym "na szybko". Pod względem przebiegu wydarzeń Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach bazują na utartych schematach z poprzednich części. Film jako dwuipółgodzinna całość w niektórych miejscach razi monotonią. Nie jest to spowodowane brakiem akcji, wręcz przeciwnie – w obrazie bardzo dużo się dzieje. Jednak dość szybko pojawia się wrażenie wtórności rozwiązań fabularnych wykorzystywanych przez twórców serii. Generalnie w najnowszych Piratach z Karaibów obecnych jest wiele zbędnych wątków fabularnych, które są nieumiejętnie wprowadzane i prowadzone, jak choćby losy młodego kaznodziei.

Niezwykle ciekawą sekwencją jest spotkanie z syrenami. Osobiście uważam, że jest to jeden z lepszych momentów w filmie. Dziwię się, że reżyser, jako twórca musicali, nie wykorzystał atutu tych pięknych stworzeń, jakim jest hipnotyzujący śpiew. W Na nieznanych wodach pojawiają się wprawdzie pojedyncze elementy, których źródeł upatrywać można się w musicalach, jednak jest ich mało. Szkoda, ponieważ w moim odczuciu seria ta idealnie nadaje się na ten cel, a ostatnia jej odsłona zwłaszcza.



Film podobno został stworzony w technice 3D. Podobno! Naprawdę, bardzo wnikliwe przyglądałem się obrazowi, co jakiś czas zakładając i zdejmując okulary, ale odniosłem wrażenie, jakby trzeci wymiar został dodany nieco "sztucznie". Z Piratami jest trochę tak, jak z Thorem – trzeba usilnie szukać tych efektów. Lekko ironizując, zaryzykowałbym stwierdzenie, że najbardziej "uwypuklone" są w tym obrazie napisy.

Nie bez przyczyny poprzedni reżyser zrezygnował z kręcenia dalszych części serii. Przypuszczalnie Verbinski stwierdził, że już nic nowego w kwestii formy i treści nie wymyśli. W związku z tym wytwórnia musiała znaleźć nowego twórcę, ponieważ najwyraźniej żal jej było rezygnować z tak znanego tytułu. Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach wabią nas efektami specjalnymi, spektakularną akcją, gwiazdami (w szczególności Deppem i Cruz) i techniką 3D. Jednak wszystkie te elementy nie są w stanie uchronić serii przed utratą autentyczności, będącą efektem słabego scenariusza. Możliwe, że twórcom brakuje odwagi, którą wycisza wielka wytwórnia, jaką jest Disney. W efekcie, cała seria sprowadzona zostaje do wizualnej atrakcji rodem z Disneylandu.