Pasażerowie

Kosmiczny Titanic

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Pasażerowie
Jim i Aurora należą do grupy pięciu tysięcy pasażerów zmierzającego ku odległej galaktyce statku kolonizacyjnego. Podróż zaplanowano na 120 lat w stanie pełnej hibernacji, jednak wskutek nieplanowanych wydarzeń Jim wybudza się zaledwie po 30 latach drzemki. Rok po tym wydarzeniu kolejny incydent przerywa sen Aurorze, zaś jakiś czas później na pokładzie melduje się członek personelu, Gus Mancuso. W normalnych warunkach trójkę przedwcześnie wybudzonych można by nazwać pechowcami stulecia. Warunki jednak szybko przestają być normalne, zaś od zaradności wybudzonych zależy los wszystkich kolonistów.

Zarówno reżyser (Morten Tyldum), jak i scenarzysta (Jon Spaihts) są raczej zagadkowymi osobami dla przeciętnego widza, nienotującego sobie w głowie wszelkich danych o charakterze bibliograficznym. Bliższe zapoznanie się z dossier obu panów sprawia jednak, iż warto zapamiętać ich nazwiska, bowiem pochodzący z Norwegii Tydlum ma na swoim koncie choćby uhonorowaną nagrodami Grę Tajemnic, zaś Spaiths odpowiedzialny jest za scenariusze do Prometeusza oraz Doktora Strange'a. Rekomendacje uznać można za solidne, co przełożyło się na zupełnie przyzwoity efekt końcowy, chociaż niestety główny wątek fabularny trudno nazwać zaskakującym.

Niestety autorzy zbyt szybko odsłonili karty, nie pozostawiając miejsc na niedomówienia i czyniąc dalsze perypetie Jima i Aurory zupełnie oczywistymi. Pierwsze sceny dają nadzieję, iż Pasażerowie będą czymś więcej aniżeli dynamicznym i efektownym blockbusterem, w zamian koncentrując się w większym na emocjach dwójki bohaterów. Jim niby popada w depresję, z sytuacją nie może pogodzić się również Aurora, jednak przez cały czas jest ładnie, kolorowo oraz – pomimo rozmaitych starań protagonistów – zupełnie bezrefleksyjnie. Szkoda, iż autorom nie udało się zbudować klaustrofobicznego klimatu, podobnego do Moon czy Pandorum. Pomimo odosobnienia bohaterów oraz mnóstwa pustych pomieszczeń nie czuć przygnębiającej pustki, jaka mogłaby im towarzyszyć. Forma wydaje się wynikać wprost z podstawowej koncepcji, jaką było nakręcenie rozrywkowego obrazu dla szerokiego grona odbiorców.

Jednak większym problemem jest całkowita przewidywalność dalszego rozwoju wypadków. Od momentu wybudzenia Aurory historia biegnie po linii prostej bez najmniejszego zwrotu akcji. Twórcy filmu podali całą historię na tacy, bez pozostawionego marginesu na domysły, spekulacje lub indywidualne interpretacje. W zamian widzowie otrzymali film, który można podsumować mianem Titanica w kosmosie. Bohaterowie o dwóch zupełnie odmiennych statusach społecznych i bez żadnych punktów stycznych w warstwie charakterologicznej bardzo szybko zaczynają darzyć siebie uczuciem, które przetrwa najcięższe próby. Starsi widzowie raczej nie kupią tej naiwnej wizji, skupiając uwagę nie na przeżyciach Jima i Aurory, lecz na samej podróży ku odległej planecie i koncentrując się na atrakcyjnej formie z pominięciem treści.

Perfekcyjna oprawa audiowizualna niewątpliwie jest atutem Pasażerów. Zdjęcia ograniczone do zaledwie kilku pomieszczeń oraz jednego pleneru w próżni kosmicznej w zupełności zrekompensowane zostały przyjemną dla oka plastyką, zaś efekty cyfrowe bardzo dobrze wkomponowują się w całość i pomimo ich oczywistej obecności nie zastępują aktorskich kreacji. Kilka ujęć zapiera dech w piersiach, co jest zasługą Rodrigo Prieto (Operacja Argo), zaś efekty 3D służą wyeksponowaniu poszczególnych scen, nie męcząc przy tym odbiorcy. Osobne słowa uznania należą się odpowiedzialnemu za muzykę bardzo doświadczonemu Thomasowi Newmanowi (Żelazna dama, Władcy umysłów, Spectre). Wymieszanie motywów elektronicznych z bardziej klasycznym zaowocowało bardzo dobrą ścieżką dźwiękową. Od strony technicznej jest to produkcja dopieszczona w każdym względzie.

Pasażerowie to teatr dwojga aktorów, Chrisa Pratta oraz Jennifer Lawrence, świetnie wspomaganych przez fenomenalnego Michaela Sheena. W tym duecie Pratt sprawia lepsze wrażenie, bardziej wiarygodnie kreując postać samotnego podróżnika otoczonego przez tysiące zahibernowanych, niedostępnych istnień, stęsknionego obecności innej ludzkiej istoty. Końcowy efekt może nie rzuca na kolana, ale to i tak więcej od Lawrence, która nie zbudowała specjalnie przekonującej postaci. Szkoda troszeczkę Lawrence'a Fishburne'a, krótko goszczącego na ekranie i niemającego okazji do zaprezentowania aktorskiego kunsztu. Największym wygranym pozostaje jednak Sheen, kapitalny w swojej roli robota-barmana, zawsze gotowego do dyskusji i udzielającego bezcennych życiowych porad na dowolny temat. Abstrakcyjne niekiedy dialogi pomiędzy Jimem oraz Arthurem są perełką, uczciwie bawiącą widza.

Pasażerowie okazali się zupełnie przyzwoitym obrazem, bardzo sprawnie zrealizowanym, opakowanym w atrakcyjną formę audiowizualną, chociaż momentami nazbyt ckliwym i zdecydowanie zbyt przewidywalnym. Ale nawet pomimo tych zastrzeżeń, niespełna dwugodzinny seans mija błyskawicznie, zapewniając sporo zupełnie przyjemnej i niewymagającej rozrywki w sam raz na sobotnią wycieczkę do kina.