Mama

Dla odmiany – demon

Autor: Marysia 'merryadok' Piątkowska

Mama
Debiut Andresa Muschiettiego ciężko ocenić jednoznacznie. Z jednej strony reżyser serwuje nam krótki przegląd najsłynniejszych motywów kina grozy; pojawiają się bowiem upiorne małe dziewczynki, nawiedzony domek w lesie, tragedia rodzinna oraz – na deser – mroczna tajemnica z demonem w tle. Z drugiej strony, nazwisko Guillermo del Toro (Labirynt Fauna, Sierociniec), reklamujące Mamę, w pewien sposób zobowiązuje i zapewnia widzów o przyzwoitym poziomie produkcji. Cóż, demon jaki jest każdy widzi... Trudno przedstawić go w bardziej oryginalny i porywający sposób niż dotychczas miało to miejsce na ekranie. W przypadku Mamy ten obraz wydaje się jednak całkiem zjadliwy i dobrze wpasowuje się w nastrój oraz wykonanie filmu.

Produkcja Muschiettego rozpoczyna się z hukiem – Jeffrey, ojciec dwóch córek, wpada w szał i morduje żonę. To samo planuje zrobić ze swoimi pociechami – kilkuletnią Victorią i roczną Lilly – wywożąc je na odludzie do małej chatki w lesie. Jednak obecna tam tajemnicza siła zapobiega zbrodni i zabija Jeffrey'a, a nad obiema siostrami roztacza opiekę. Dopiero po kilku latach dziewczynki zostają odnalezione – całe i zdrowe, ale zupełnie cofnięte w rozwoju. Trafiają do domu brata Jeffrey'a, Luke'a, oraz jego dziewczyny, Annabel. Wszystko powoli zaczyna się układać. Ciepły dom, kochający opiekunowie oraz czuwający nad zdrowiem dzieci psychiatra. Nikt jednak nie przewidział, że tytułowa Mama nie jest wymyślona przez siostry i z dnia na dzień staje się coraz bardziej zazdrosna o dziewczynki...

Jak łatwo można się domyślić, za wszystkim stoi tajemnica z przeszłości, którą rozwiązują Luke i Annabel. Film, który mógł okazać się niezłym thrillerem psychologicznym niestety w pewnym momencie staje się średnim horrorem. Duchy w szafie, odgłosy spod łóżka, rój ciem – to wszystko już było. Reżyser postawił głównie na straszenie widzów ogranymi metodami. A szkoda, ponieważ ciekawa zagadka obnażająca pochodzenie Mamy, powinna stanowić główny motyw.

Kreację bohaterów można podsumować jednym słowem: przeciętna. Postać Annabel (w tej roli Jessica Chastain) wydaje się najciekawsza z całej palety. Ostra, choć rozsądna rockmanka, próbująca połączyć grę w zespole z dojrzałym związkiem, niemalże w jednej chwili staje się matką dla dwóch zdziczałych dziewczynek. Szkoda, że reżyser nie poświęcił tej postaci więcej czasu, nie rozbudował rysu charakterologicznego i nie rozwinął jej osobistego wątku. Mogłaby okazać się prawdziwa perełką. Jeśli chodzi o Luke'a – w tej roli Nikolaj Coster-Waldau, czyli słynny Jamie Lannister z serialu Gra o Tron – okazuje się bohaterem drugoplanowym. Przez połowę filmu leży w szpitalu po wypadku w domu, a obowiązki obojga rodziców przejmuje Annabel. Ostatecznie jednak razem dochodzą prawdy i walczą o dziewczynki.

W obrazie nie uświadczymy za dużo efektów specjalnych, jeśli nie liczyć materializacji postaci demona. Wbrew pozorom okazuje się ona znośna, pomimo kilku scen, gdzie wyraźnie przypomina Panią Frau ze znanej kreskówki Włatcy Much. Nie burzy to na szczęście przyjemności płynącej z seansu.

Przyjemności, no właśnie. Pomimo oklepanych efektów w stylu, który zwykłam nazywać "bu", nieskomplikowanej fabuły i przeciętnej gry aktorskiej, nie mogę powiedzieć, że film był nudny lub śmieszny. Chociaż na miano dobrego psychologicznego thrillera nie zasługuje – a szkoda, bo miał potencjał – to horrorem okazuje się dość przyzwoitym. Trzeba przyznać, że do pewnego momentu nieźle trzyma w napięciu. Dodając do tego historię demona, produkcję Muschiettiego można zaliczyć do horrorów ze średniej półki. Młodszym widzom na pewno pozostanie w pamięci, dorosłym – niekoniecznie.