Lustra

Lustereczko, powiedz przecie…

Autor: Marcin 'malakh' Zwierzchowski

Lustra
Znowu remake. Amerykańscy twórcy, po raz kolejny, zaczerpnęli pomysł na film od azjatyckich kolegów po fachu i nakręcili kolejny krwawy horror, który miał spory potencjał. Skończyło się jednak jak zwykle kiepsko. Wprawdzie koncept wykorzystania luster jako bramy do innego świata, choć ograny, mógł się sprawdzić, jednakże zawiedli scenarzyści, którzy nafaszerowali produkcję różnej maści kwiatkami. Utrudnili tym samym pracę aktorom, którzy miejscami sprawiali wrażenie, jakby sami nie wierzyli w to, co mówią.

Główny bohater to poturbowany przez los policjant, obecnie zawieszony w obowiązkach. Jakiś czas temu, na służbie, zastrzelił człowieka, co pociągnęło za sobą lawinę nieszczęść. Stracił pracę, popadł w alkoholizm, rozpadła mu się rodzina. Niemniej, Ben stara się to zmienić. Bierze leki, dzięki czemu już nie pije, znajduje również nową pracę jako stróż nocny. Chroniony obiekt to luksusowe centrum handlowe, a raczej to, co z niego zostało po wielkim pożarze. Spalone manekiny, resztki drogich mebli, wszechobecny popiół i lustra, kryjące w sobie tajemnicze Zło.

Jak już wspominałem, pomysł był dobry. Godny pochwały jest również fakt, iż tym razem – wyjątkowo – amerykańscy twórcy nie ograniczyli się tylko do bezmyślnego kopiowania oryginału scena po scenie, wręcz przeciwnie – zaczerpnęli od Azjatów sam koncept i dopisali do niego nową historię. Problem jednak w tym, że ta historia kuleje.

Wystarczy wspomnieć o nieścisłościach w wątku samych luster. W nich czai się Zło, tak? Jak się jednak okazuje, zagrożeniem mogą być wszelkie powierzchnie, w których pojawiają się odbicia. Tak więc klamki, łyżki, noże, tafla wody i tak dalej. Dlaczego więc pewna osoba, pilnie poszukiwana przez lustrzane Zło, zdołała ukryć się w miejscu, gdzie nie ma luster? Wody też tam nie było? Jedli rękoma? Wreszcie, nie było tam innych ludzi? Wszak w ich oczach można zobaczyć swoje odbicie…

Do tego dochodzi dziwne zachowanie Zła, które, pod groźbą zabicia rodziny głównego bohatera, zmusza go do poszukiwań, a gdy ten całkiem nieźle sobie radzi, dochodząc dalej niż jego poprzednicy, i tak postanawia zabić jego najbliższych. Z marnym skutkiem zresztą, bo podczas gdy inne ofiary padały jak muchy, rodzinka byłego gliny trzymała się bardzo długo.

Chociaż to nie dziwi aż tak bardzo, ponieważ samo Zło zdaje się nie do końca znać swoje możliwości. Raz konieczne jest, aby ofiara widziała swoje odbicie (inaczej całe to uciekanie nie miałoby sensu), a znowu w innej scenie okazuje się, że wystarczy by raz spojrzała w lustro, bo potem już odbicie radzi sobie samo.

Dodajmy do tego: genialny pomysł zamalowania luster w całym domu – no bo przecież wyniesienie ich do piwnicy najwyraźniej by nie wystarczyło, fakt, iż w świecie-lustrzanym odbiciu wszystko było odwrotnie, ale samochody i tak jeździły po prawej stronie, no i wyznania typu: "Powinnam była od razu ci uwierzyć!". Tak, bo przecież każdy dałby wiarę słowom zażywającego mocne psychotropy alkoholika, który miota się jak szaleniec i w kółko powtarza, że lustra dybią na jego życie…

Właśnie ze względu na takie kwiatki trudno mi ocenić samych aktorów. W opisanej wyżej scenie wyraźnie widać było, że wcielająca się w rolę żony Cameron Boyce ma problemy z wypowiedzeniem swojej kwestii. Nie dziwię się jej. Kto by nie miał? Jeszcze bardziej twórcy skrzywdzili Kiefera Sutherlanda, fatalnym montażem psując scenę jego rozpaczy. Dość powiedzieć, że sprawiał przez to wrażenie nie tyle zdruzgotanego, co niedorozwiniętego.

Z innych czysto technicznych błędów należałoby jeszcze wspomnieć o złym, według mnie, umiejscowieniu sceny śmierci poprzednika Bena na stanowisku stróża nocnego w feralnym centrum. Jako że otwierała ona film, niejako ograbiała widza z możliwości stopniowego wchodzenia w historię. Tak więc, po około pięciu minutach wiemy, co i jak zabija, a po następnych pięciu, kto będzie głównym celem. Pozostają nam więc pytania: "kiedy?" i "po co?". Szukanie odpowiedzi dostarcza wprawdzie rozrywki, niemniej sądzę, że lepszym rozwiązaniem byłoby podarowanie sobie tej krwawej scenki.

Na plus produkcji zaliczyć można oryginalne zakończenie, które wprawdzie automatycznie wywołało u mnie skojarzenia z Silent Hill, niemniej było sporym, pozytywnym zaskoczeniem. Coś dla siebie w Lustrach znajdą także fani krwawych jatek, którym do gustu może przypaść szczególnie scena śmierci przez rozerwanie szczęki, wyglądająca jak żywcem wyjęta z filmu gore. Również ucieleśnienie samego Zła pojawiające się w końcówce wypadło bardzo dobrze. Znakomicie oddawało nie tylko grozę tej istoty, ale także trawiące ją gniew i żądzę mordu.

Jak więc widać, Lustra nie są filmem pozbawionym zalet, po prostu jest ich mniej niż wad i nie rekompensują potknięć twórców i nieścisłości scenariusza. Jestem pewien, że jeżeli ktoś będzie w stanie przymknąć oko na owe kwiatki, produkcja przypadnie mu do gustu. Może nawet go wystraszy? Mnie nie udało wczuć się w jej klimat, właśnie ze względu na wymienione wyżej nieścisłości, zaprzątające mi głowę podczas seansu.