Łowcy smoków

Autor: Anna 'Arion' Szupiluk

Łowcy smoków
Niezbyt dawno temu była sobie wytwórnia Futurikon, która w 2004 roku zrealizowała serial Chausseurs de dragons. Odcinki najpewniej spodobały się młodym odbiorcom (w tym względzie trudno o weryfikację, a tym bardziej polemikę – serial nie był dotąd emitowany w Polsce), albowiem po czterech latach od rozpoczęcia rysunkowej przygody powstał film pod tym samym tytułem. W sierpniu 2008, na ekrany polskich kin wkroczyli Łowcy smoków.

Pod względem wizualnym, film to czyste olśnienie. Lokacje zapierają dech i powalają na kolana, nakazując przy okazji starym, dobrym prawom fizyki zaszyć się gdzieś w kącie. Efektem pracy grafików jest fantastyczny, urzekający świat rządzony nieznanymi prawami grawitacji, pozwalającej lądom sennie dryfować w przestrzeni i stale zmieniać postać świata. Krainy, w których bohaterowie przeżywają swe przygody, to widowisko estetycznie oszałamiające. Trudno podejrzewać aby twórcy filmu kiedykolwiek słyszeli piosenki Fasolek, jednak zasadę "bo fantazja jest od tego, aby bawić się na całego" wyraźnie wzięli sobie do serca, czyniąc ten obraz prawdziwą ucztą dla oka i festiwalem wyobraźni. Tym bardziej szkoda, że w ślad za fenomenalnie pięknym, oryginalnym światem łowców smoków podąża dość przeciętna opowieść.

W baśniowym królestwie, gdzie rządy sprawuje chmurny władca, czasy są niespokojne. Raz na dwadzieścia faz Księżyca, największy, najpotężniejszy smok budzi się i opuszcza legowisko, by siać spustoszenie po krańce lądów. To Pożeracz Świata, któremu sprostać mogą tylko najwięksi herosi… lub ewentualnie ktokolwiek…

Historia opowiedziana przez Arthura Qwak i Guillauma Ivernel nie pretenduje do miana fabularnej rewolucji. Kronika losów przyjaciół, którzy przemierzają pół świata by stanąć do walki z wrogiem potężniejszym niż Urząd Skarbowy nie odkrywa Atlantydy. Pomysł na filmowe postacie również nie jest trafi do biura patentowego. Bohaterowie to ulepione według sprawdzonych prawideł kontrastu barwne indywidua, przypominające animowane ilustracje kilku maksym życiowych. Jest więc mała Zoe, trajkocząca bez przerwy z prędkością F16, bratanica króla, w której głowie kolebią się rycerskie eposy; nieco melancholijny mocarz Lian-Chu o gołębim sercu i jego kompan Gwizdo – cherlawy spryciarz prowadzący spółkę finansową z bardzo ograniczoną odpowiedzialnością według zasady ”Nic nie robić i zarabiać dużo pieniędzy”.

Osobowościowy rys poszczególnych postaci nie pozwala rozprostować skrzydeł również lektorom. Weterani polskiego dubbingu, niezastąpieni Krzysztof Tyniec i Krzysztof Globisz, nie wychodzą poza utarty standard swoich wcześniejszych dokonań – sympatyczny i miły dla ucha, ale oparty o stare, dobre przyzwyczajenie. Za jedyny naprawdę egzotyczny akcent uznać można obecność Janusza Palikota. Odkąd Rafał Bryndal zaprezentował swe narracyjne umiejętności w Horton słyszy Ktosia, nie jestem szczególnym entuzjastą dubbingowania filmów przez osoby nadające kolorytu kampanii promocyjnej, lecz mające niewiele wspólnego z profesjonalizmem. Tym razem oszczędzono publiczności powtórki deklamacyjnych oracji, powierzając posłowi dubbing postaci, która szczęśliwie odgrywa w filmie epizodyczną rolę, a dodatkowo ma bzika.

Oglądając film, warto jednocześnie zapomnieć o trendach nakazujących współczesnej animacji mrugać do starszej gawiedzi i toczyć z nią gry na orientację w popkulturze. Niewiele tu gier słownych, odniesień do współczesności czy kantynowych dowcipasów. To solidnie zrealizowane kino przygodowe o grupie awanturników w krainie magii i miecza, gdzie akcja jest wartka, ujęcia dynamiczne, a walka widowiskowa. Choć pod względem techniki obrazowania ruchu, Kung fu panda nadal dzierży żółtą koszulkę lidera w moim prywatnym rankingu, europejskiej produkcji nie sposób posądzić o maruderstwo.

Łowcy smoków to tytuł, z którym warto się zapoznać, nie oczekując jednocześnie fajerwerków. Z jednej strony spektakularny drugi plan podkreślony perfekcyjnymi ujęciami rodem z National Geographic i nastrojową, nieco liryczną muzyką Klausa Badelta, z drugiej – cokolwiek blada opowieść, która w płaszczyźnie fabularnej raczej odgrzewa znane wzorce niż odkrywa nowe.