Księżyc w nowiu

Księżyc w kryzysie

Autor: Kuba 'Constantine11' Dobroszek

Księżyc w nowiu
Na wstępie lojalnie uprzedzę, iż nie jestem zagorzałym wielbicielem serii stworzonej przez Stephenie Mayer. Nie znam treści każdej z części na pamięć ani nie wzdycham przez sen do boskiego Roberta: "ugryź mnie". Nie czekałem nawet z napięciem, by ujrzeć idealnie wyrzeźbiony tors niejakiego Jacoba Blacka (znanego również jako wilkołak)! Ale dzięki temu, nie jestem też subiektywny, a na Księżyc w nowiu mogłem spojrzeć świeżym, nieprzysłoniętym Pattisonem, okiem. Oczywiście proszę wstępu nie odczytywać dosłownie! Pod tą jakże subtelną ironią (za dużo dr. House’a…) ukryłem fakt, iż w wypadku sagi Zmierzch nie było elementu, który kazałby mi nastawiać się na super seans.

Choć nazwisko reżysera Chrisa Weitza (Złoty kompas) podgrzało nieco atmosferę, to jednak przed filmem nie stawiano jakichś wygórowanych oczekiwań – wystarczyło, aby był co najmniej tak sprawnym rzemiosłem jak poprzednia część. I temu zadaniu jednak nie podołał. Powstał chyba tylko po to, by nastolatkom znaleźć alternatywę dla nieziemskiego Edwarda.

Druga część sagi rozpoczyna się osiemnastymi urodzinami Belli, która (na skutek nieszczęśliwego wypadku) otrzymuje od Edwarda dość przewrotny prezent; Cullenowie wyprowadzają się z Forks, a świeżo upieczona dorosła (przynajmniej w prawie polskim) dowiaduje się, że wampir nie chce już z nią być. Załamana Bella tęskni za ukochanym niemiłosiernie. Z czasem odkrywa, że gdy tylko następuje u niej zastrzyk adrenaliny, widzi Edwarda. Od tej pory robi się z niej ostra babka - skacze z klifu i kupuje dwa motocykle, które odrestaurować pomaga jej przyjaciel z dzieciństwa, Jacob. Para spędza ze sobą coraz więcej czasu, a Jacob staje się powoli lekarstwem na Edwarda. Do czasu, kiedy Bella pozna tajemnicę z życia swojego kompana, a Cullenowie powrócą do Forks…

Księżyc w nowiu niestety nie ustrzegł się błędów, typowych dla sequeli. Kontynuacja wątków z poprzedniej części oraz wprowadzanie nowych nie wyszło na dobre. Zamiast subtelnego przejścia, mamy swoistego rodzaju hybrydę, w której wyjaśnianie pewnych zdarzeń ze Zmierzchu goni wprowadzanie podłoża pod Zaćmienie. Przynajmniej finał jest logiczny i dający do myślenia – coś się kończy, ale coś innego się zaczyna. Nie jesteśmy w stanie jednoznacznie ocenić, czy bohaterowie poszli w dobrą, czy też w złą stronę. Jest promyk nadziei, ale i odrobina obawy. Tylko jedno jest pewne – Jacob oczekiwał innego obrotu sprawy…

W Księżycu w nowiu Edward, który w Zmierzchu grał pierwsze skrzypce, schodzi na drugi plan. Rola młodego Cullena jest wprost stworzona dla Pattisona. W jedynce był zagubiony, czarujący i tajemniczy. A do tego świetnie ucharakteryzowany. Dosłownie książkowy przykład idealnego castingu. W stosunkowo nielicznych momentach dwójki, kiedy twórcy pozwolili mu czarować żeńską część widowni, mimo iż używał dokładnie tych samych gestów, i min, robił to z rozbrajającą skutecznością. Czego niestety nie można powiedzieć o daniu głównym obrazu, czyli Jacobie. Oczywiście chwała mu za klatę oraz nienaganny kaloryfer na brzuchu, jednakże w filmie budzi raczej śmiech. Nie, że jakiś mięsień mu sflaczał, broń Boże! Twórcy w tak nachalny sposób eksponują jego walory, że momentami przyjmuje to komiczny wydźwięk. Najdobitniejszy przykład? Scena, kiedy Bella po raz pierwszy prowadzi motocykl, który nie pozostaje jej dłużny – również ją prowadzi. Do kraksy. Wtedy na miejsce wypadku dobiega Jacob i ściągając obcisły t-shirt tamuje rozlew krwi.

Ale nie niejasności, sztuczny Jacob ani nawet brak Edwarda jest największym błędem filmu. Oglądając Księżyc w nowiu, ma się nieodparte wrażenie, że… gdzieś to się już widziało! Znowu mężczyzna, który nie chce zdradzić ukochanej swojej (mega) ważnej tajemnicy. Znowu podkreśla, że robi to, by ją chronić. Znowu na ekranie bryluje Volvo (to akurat na plus). Za mało świeżości i dystansu do opowieści. Film został potraktowany zbyt poważnie. Honoru nie ratuje mroczna atmosfera posiadłości Volturi oraz żółte Porsche – bohater finałowej sekwencji. Księżyc w nowiu to stworzona z pustych frazesów, jakby na siłę upchniętych w ciekawy świat, opowieść o tym, że prawdziwa miłość potrafi przetrwać wszystko.

Pomimo tych wszystkich mankamentów film oglądało się całkiem dobrze (a słuchało jeszcze lepiej, gdyż ścieżka dźwiękowa wgniata w fotel). Nieprawda, że to Edward miał u swego boku najwspanialszą dziewczyną na świecie…