Królewna Śnieżka

Klasyka opowiedziana od nowa

Autor: Jan 'gower' Popieluch

Królewna Śnieżka
Baśń o Królewnie Śnieżce autorstwa braci Grimm doczekała się niezliczonej liczby interpretacji i adaptacji. Historia o złej macosze, która nie mogąc znieść pięknej pasierbicy, usiłuje ją zabić, jest uniwersalna i ponadczasowa; ta olbrzymia popularność nie może zatem dziwić. Widz mógłby jednak poczuć się znudzony kolejnym filmem stworzonym na jedno kopyto. Mógłby, gdyby obraz Tarsema Singha faktycznie okazał się zaledwie powieleniem doskonale znanej opowieści.


"Mirror, mirror on the wall..."

Na szczęście, twórcy bardzo swobodnie podeszli do literackiego pierwowzoru. Oczywiście wciąż mamy piękną królewnę (Lily Collins), knującą królową (Julia Roberts) i przystojnego księcia (Armie Hammer), jednak ich wzajemne relacje i cała historia Śnieżki tylko w ogólnych ramach zgadzają się z wersją braci Grimm. W obrazie Singha bohaterka jest sierotą wychowywaną przez królową władającą mroczną magią. Królestwo, niegdyś spokojne i radosne, popadło w ruinę – mieszkańcy ledwo wiążą koniec z końcem, wykańczani przez zabójcze podatki służące utrzymaniu wystawnego życia dworu. Gdy także królowej w oczy zaczyna zaglądać widmo bankructwa, na jej dworze pojawia się młody (i bogaty) książę. Ten jednak, miast koncentrować się na prawdziwej pani zamku, zwraca swoją atencję ku młodej księżniczce. Śnieżka musi więc zginąć i w tym celu kamerdyner prowadzi ją do lasu...


"Who's the fairest of them all?"

Największym atutem Królewny Śnieżki jest lekkość. Film ogląda się z prawdziwą przyjemnością, dialogi wprost kipią humorem, a cięte riposty bohaterów raz po raz wywołują szczery uśmiech. Co istotne, zastosowany komizm trafi do odbiorców w każdym wieku. Co innego rozśmieszy dziecko, a co innego dorosłego widza, ale obydwoje będą się świetnie bawić. Prym w zabawnych złośliwościach wiedzie oczywiście królowa. Po piętach drepczą jej jednak niemal wszyscy pozostali bohaterowie, z krasnoludkami na czele.

Sama gra aktorska Julii Roberts jest wystarczającym powodem, by zobaczyć Królewnę Śnieżkę. Postać królowej łączy w sobie okrutną czarownicę, wyrachowaną władczynię, zepsutą arystokratkę i zauroczoną kobietę. Te pozornie wykluczające się oblicza wzajemnie się przenikają i składają na osobę, której nikt nie chciałby spotkać na swojej drodze. Wielkie brawa należą się także Lily Collins; Śnieżka nie jest już tylko bezwolnym obiektem kolejnych skrytobójczych ataków i uwielbienia księcia, a niezależną dziewczyną, która sama podejmuje za siebie decyzje. Rozpoczyna walkę o poprawę losu poddanych, odzyskanie ukochanego i należny jej tron. To właśnie te dwie aktorskie gwiazdy świecą najjaśniej od początku do końca filmu, a odtwórcy pozostałych ról przemykają jakby w ich cieniach. Zawodem okazała się dla mnie kreacja księcia – Armie Hammer jest po prostu nijaki. Ma swoje ciekawe momenty, jednak przez większość filmu główne zadanie jego bohatera to stanowienie obiektu westchnień. Można oczekiwać czegoś więcej po najważniejszej postaci męskiej.


"You, my queen, are fairest of all."

Czym byłaby ekranizacja baśni bez baśniowych widoków? Pejzaże i kostiumy są oszałamiające. Zarówno strzelisty zamek na wiszącej nad przepaścią skarpie, jego korytarze i komnaty, mroczny las, jak i bogate suknie i stroje sprawiają, że seans jest przyjemnością dla oka. Wrażenia dopełnia muzyka – nienachalna, świetnie podkreślająca najistotniejsze sceny opowieści.

Królewnę Śnieżkę mogę z czystym sumieniem polecić każdemu. Świetny humor, nieszablonowa interpretacja znanej baśni, miła oprawa wizualna oraz aktorski popis Roberts i Collins czynią z tego filmu idealny sposób na spędzenie wieczoru. Być może właśnie tędy wiedzie droga ku udanemu przedstawianiu klasycznych historii?