Jurassic World

Powrót na Isla Nublar

Autor: Artur 'Vermin' Tojza

Jurassic World
Dinozaury od zawsze były dobrym tematem dla wszelkiej maści filmów akcji. Gdy w 1993 roku na ekranach kin zadebiutował Jurassic Park, gatunek monster story zyskał zastrzyk świeżej krwi w postaci przywróconych do życia, dzięki inżynierii genetycznej, potworom siejącym totalne spustoszenie. Było to wtedy coś nowego, a przy tym wyglądało bajecznie, choć nie ustrzegło się błędów, tak jak później cała seria. Po bardzo mizernej trzeciej części, która swój debiut miała blisko czternaście lat temu, przyszła pora na odnowienie parku rozrywki, z nowym monstrum w tle.

Już od samego początku widać wiele nawiązań do pierwszej części serii. Począwszy od muzyki (Michael Giacchino - Ewolucja Planety Małp, Star Trek Into Darkness), przez powrót na wyspę Nublar, która obecnie jest dobrze prosperującym parkiem, o którym tak marzył Hammond (Richard Attenborough), były prezes korporacji InGen. Obecnie wyspa należy do barona naftowego Simona Masrani (Irrfan Khan), który odkupił ją od korporacji i trzymając się wytycznych wielkiego twórcy, odbudował z ruin pierwszego parku. Interes kręci się świetnie, jednak turyści żądają ciągle czegoś więcej. Masrani zleca zatem stworzenie nowego, drapieżnego gatunku dinozaura, swoistą hybrydę, która rozsławi park jeszcze bardziej i przyciągnie kolejne tłumy klientów. Jednak natura zawsze znajdzie sposób aby skarcić ludzką pychę, a nowy twór, Indominus Rex, jest groźniejszy i inteligentniejszy niż to z czym dotąd zmierzył się InGen.

Tak mniej więcej prezentował film jego zwiastun i na szczęście nie zdradził nic ponad to czego widz mógłby się domyśleć. Fabuła nie jest zbyt wyszukana, a miejscami aż bije po oczach swą naiwnością, jednak całość prezentuje się na tym polu naprawdę porządnie. Większość filmu jesteśmy trzymani w napięciu, na ekranie aż kipi od akcji, jednak w całym tym natłoku znalazło się dość miejsca na spokojne sceny oraz udaną dawkę humoru. Dzięki temu widz się nie nudzi, czeka z wytęsknieniem na kolejną batalię I-Rexa z ludźmi czy innymi dinozaurami oraz wyłapuje smaczki nawiązujące do pierwszej części Jurassic Park

Nick Robinson,  Ty Simpkins | Źródło: filmweb

Rewelacyjnie spisali się też aktorzy, w tym główna para, w osobach seksownej, rudowłosej szefowej parku, czyli Claire Dearing (Bryce Dallas Howard), i przystojnego a jednocześnie, o dziwo, rozsądnego łowcy Owena Grady (Chris Pratt), który zajmuje się między innymi szkoleniem raptorów. Szczególnie Pratt spisał się wyśmienicie, a sceny z udziałem jego i raptorów, które zaserwowano w zwiastunach filmu oraz na plakacie, są wykonane genialnie pod względem technicznym. Oboje aktorzy dali z siebie wszystko i ich postacie wyglądają dzięki temu bardzo realistycznie, choć Claire musiała mieć super wygodne buty na obcasie, bowiem umie w nich nie tylko biegać niczym olimpijczyk, ale również przedzierać się przez dżunglę. Nie wiem czy twórcy zrobili to specjalnie, aby dodać trochę więcej humoru do swego dzieła, czy po prostu przeoczyli fakt w czym poruszała się cały czas główna bohaterka, ale wyszło to całkiem ciekawie.

Nie wolno zapomnieć o pozostałych członkach ekipy, też bardzo dobrze spisującej się na planie i sumiennie wykonującej swą pracę. Na osobne brawa zasłużył Jake Johnson, grający postać technika Lowery, sterującego parkiem z centrum dowodzenia. Typowy nerd, w koszulce z logo pierwszego filmu i mający na pulpicie pełno gumowych miniaturek dinozaurów, zapada błyskawicznie w pamięci. Zdecydowanie mniej ciekawie skonstruowano siostrzeńców Claire, którzy przybywają na wyspę i to ich widzimy na samym początku produkcji. Gray (Ty Simpkins) oraz Zach (Nick Robinson) mają kilka ciekawych scen, ale w większości sytuacji są dość nudni, a gdy na ekranie pojawia się Indominus Rex lub Chris Pratt w towarzystwie raptorów czy Bryce, to widz szybko zapomina, że drugoplanowymi bohaterami tej przygody są dwaj bracia.

Od strony czysto wizualnej Jurassic World prezentuje się genialnie. Wszystkie monstra jakie ujrzymy są wykonane bardzo dokładnie, w scenografii i plenerach nie dominuje CGI, a wiele scen mających miejsce w dżungli jest nagranych pośród prawdziwej roślinności, a nie komputerowych tworów. Naszych milusińskich też często widać na pierwszym planie, dzięki czemu jest co podziwiać. Gigantyczny Mozazaur mający kilka świetnych scen, morderczy I-Rex czy super szybkie raptory (wciąż błędnie nazywane welociraptorami a nie utaraptorami) czy król serii w postaci Tyranozaura Rexa, nadal budzą podziw. W całym natłoku tych monstrów trochę brakowało mi Spinozaura, który pojawił się w trzeciej części (i był jedyną rzeczą wartą uwagi w całym filmie), jednak byłaby to już chyba za duża przesada, szczególnie że Indominus Rex robi na wyspie prawdziwe spustoszenie.

Chris Pratt | Źródło: filmweb

To co jednak boli to banalna finałowa walka gigantów, która mimo że wygląda ładnie, budziła na sali salwy śmiechu. Szczególnie w swej dalszej odsłonie udowadniającej, że Clair to sportowa mistrzyni biegów krótkodystansowych. Ostatnia scena głównych bohaterów też jest kompletnie chybiona, burząca cały klimat tej produkcji. Wygląda to tak, jakby główny scenarzysta, Derek Connolly, oraz reżyser Colin Trevorrow, kompletnie nie mieli pomysłu na finał. Chcieli zrobić coś nowego, a jednocześnie nawiązać do oryginału, co kompletnie im nie wyszło. Szkoda bo można było trochę bardziej się wysilić i stworzyć coś co zapadnie w pamięć, jednak nie jako groteska.

Mimo trochę niefortunnego zakończenia Jurassic World to kawał porządnego kina akcji osadzonego w gatunki monster story. Jest efektowny, scenariusz napisano całkiem dobrze, aktorzy zagrali świetnie, zaś dinozaurów na ekranie jest bez liku. Akcja kipi cały czas, tempo zwiększa się z każdą chwilą i dzięki temu widz się nie nudzi. Szkoda tylko że finał zamiast zachwycać, to w dużej mierze niestety śmieszy swymi absurdami, choć technicznie wygląda świetnie. Mimo początkowych obaw, Jurassic World spełnił oczekiwania. Bardzo udanie zastępuje nieudaną część trzecią serii, chociaż dobrze by się stało, gdyby kolejne odsłony parku pełnego dinozaurów już nie powstały. Niestety doświadczenie mówi, że jak coś jest chwytliwe, to prędzej czy później musi powstać kolejna i jeszcze następna część.