Jej pierwszy raz

Szaleństwa niegrzecznej dziewczynki, czyli femme fatale w młodocianej wersji

Autor: Martyna 'Saya' Urbańczyk

Jej pierwszy raz
Muszę przyznać, że do filmu Jej pierwszy raz podchodziłam początkowo z dość dużą rezerwą. Zadecydował o tym fakt, iż nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widziała go w dystrybucji kinowej. Niestety na naszym rynku (zresztą, nie tylko naszym) produkcje trafiające prosto na DVD są z reguły słabe. Nazwałabym je wręcz "drugą kategorią". Owszem, czasami można trafić na perełki, ale do tego potrzebna jest duża doza cierpliwości i łut szczęścia. Zbędne wydaje mi się w tym momencie rozpisywanie się nad wrażeniem, jakie dodatkowo wywołało u mnie porównanie dat premier tego filmu w USA i Polsce...

Jej pierwszy raz reklamowany jest jako czarna komedia. Z reguły taka klasyfikacja wiąże się z faktem, że film powinien być zabawny. W tym przypadku powyższy zamiar się nie udał. Nie mówię, że nie ma w nim momentów przynajmniej odrobinę śmiesznych, jednak jest ich za mało, by bez skrupułów używać w stosunku do Jej pierwszego razu określenia komedia. Widz, po przeczytaniu takiego opisu, spodziewa się, że zaśmieje się przynajmniej kilkukrotnie. Mnie się ta sztuka nie udała, mimo najszczerszych chęci.

Bohaterką filmu jest młoda dziewczyna, której głównym zajęciem, oprócz chodzenia do szkoły, jest imprezowanie i zakupy (oraz najwyraźniej knucie złowieszczych intryg). Mini, bo tak ma na imię, wyznaje przy tym ciekawą filozofię życiową – szuka wciąż nowych, coraz mocniejszych doznań. W owych poszukiwaniach posuwa się do działań, które z mojej perspektywy nie mają żadnego sensu (a przynajmniej nie mieszczą się dla mnie w sferze standardowych zachowań młodych ludzi).

Żywię nadzieję, że kolejne pomysły dziewczyny są wytworem wybujałej wyobraźni scenarzysty lub groteskowym przerysowaniem jego wyobrażeń na temat młodych ludzi, gdyż nie mieści mi się w głowie, żeby jakaś nastolatka sama wpadła na pomysł tak skomplikowanej intrygi, rodem z poważnych kryminałów (chociaż kto to wie, współczesne podlotki mogą być kreatywne...). W gruncie rzeczy Mini wyrasta w Jej pierwszym razie na prawdziwą famme fatale, co w połączeniu z tak młodym wiekiem może budzić zdziwienie zmieszane z pewną dozą podziwu/przerażenia (niepotrzebne skreślić).

Z drugiej strony, interesująca wydaje się łatwość, z jaką bohaterce przychodzi manipulacja ludźmi z otoczenia, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że ofiarami intryg padają dorośli. Dziewczyna może i jest ładna, ale czy to powód by pozwolić jej się tak łatwo omotać? Jako rasowa famme fatale, Mini uwalnia się spod wpływu nadmiernie "rozrywkowej" matki, wrabiając w zbrodnię swojego ojczyma i przy okazji zostając jego kochanką (w okolicznościach co najmniej szokujących). Rodzina, w której żyła, była lekko dysfunkcyjna, owszem, ale to chyba jeszcze nie powód, żeby ją całkowicie zniszczyć.

Aktorsko Jej pierwszy raz stoi na znośnym poziomie. Nie są to może oskarowe kreacje, ale Carrie-Anne Moss, grająca matkę Mini i Nikki Reed (wcielająca się w tytułową bohaterkę), wypadają przyzwoicie. Role męskie, w tym Aleca Baldwina i Jeffa Goldbluma, nie zachwycają, ale nie powodują też zbytnio chęci natychmiastowego przerwania projekcji. Co ciekawe, film jest debiutem reżyserskim Nicka Guthego – twórcy, który dał się wcześniej poznać jako scenarzysta, aczkolwiek bez fajerwerków (przyznam, że nie znam żadnego z poprzednich obrazów, które ów człowiek podpisał swoim nazwiskiem).

Jako całość Jej pierwszy raz składa się na dość osobliwy kryminał, próbujący od czasu do czasu rozerwać widza groteskową scenką. Wszystkie te wysiłki pozwalają dotrwać do końca projekcji, jednak niewiele ponad to. Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek do tego filmu wróciła, niemniej nie mogę go też całkowicie skreślić. Na długie jesienno-zimowe wieczory jest odpowiedni, zwłaszcza gdy nie ma nic ciekawszego pod ręką.