Interstellar

Czy ludzkość to już przeszłość?

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Interstellar
Rok 2014 szybkimi krokami zbliża się ku końcowi. Sezon ogórkowy widzowie mają już dawno za sobą, jednakże jedna z najciekawszych premier zaplanowana została na nieprzyjemne listopadowe dni. Interstellar już wiele miesięcy wcześniej intrygował widzów. A dokąd powiódł międzygwiezdny lot?

Ziemia kona. Wraz z nią ginie ludzkość. Kolejne gatunki roślin wymierają. Cały wysiłek ocalałych skierowany został na uprawę roli. Ale to nie może trwale poprawić sytuacji i zapobiec kataklizmowi. Nadzieją na przetrwanie gatunku ludzkiego jest ucieczka w kosmos i kolonizacja nowych światów. Los przyszłych pokoleń zostaje powierzony grupce astronautów wysłanej poza granice znanego nam wszechświata.

Christopher Nolan przyzwyczaił widzów do wysokiego poziomu reżyserowanych przez siebie obrazów. Spośród wielu wyrobniczych produkcji wyróżnia je bardzo sprecyzowana wizja twórcy oraz wielopłaszczyznowość, tak dosłownie, jak w przenośni. Jednocześnie, kręcąc trylogię Mrocznego rycerza, pokazał światu, iż świetnie radzi sobie, wykorzystując oklepane schematy, przełamując utarte konwenanse i dając im drugie życie. Mimo młodego wieku – obecnie ma zaledwie 44 lata – śmiało można napisać, iż sukcesywnie wspina się na piedestał najwybitniejszych wizjonerów kina SF początków XXI wieku. Jednym ze stopni wiodących do celu ma być Interstellar.

A dziwny to film, trzeba to napisać wprost. Chwilami może wręcz wydawać się, iż są to dwa różne dzieła połączone dość luźno wątkiem głównym. Momentami fascynuje, innym razem troszkę wzrusza, zazwyczaj cieszy oko i ucho widza. Ale potrafi także poważnie zirytować oraz spowodować gest pukania się palcem w czoło. A po zakończonym seansie skłania do refleksji potwierdzających pierwsze wrażenie, znacząco utrudniając końcową ocenę. Mimo wszystko jest to dobry znak, wskazuje bowiem, iż współczesne kino SF nadal potrafi zaprzątać umysł po opuszczeniu sali kinowej, nawet jeśli wnioski nie są jednoznaczne.

Matthew McConaughey | Źródło: imdb.com

Pierwszy poziom wrażeń to przedstawiona bardzo sugestywnie wizja umierającej Ziemi. Twórcy nie bawią się w wymyślanie skomplikowanych przyczyn tego stanu rzeczy. Zamiast tego bezpardonowo uderzają w widza podmuchami kurzaw niosących piasek i zwiastujących nieuchronny koniec panowania ludzkości na rodzimej planecie. Lecz tuż po tych znakomitych ujęciach przychodzi pora na abstrakcyjne i niedorzeczne rozważania dotyczące możliwości ocalenia, jak choćby przeniesienia pozostałej populacji do zupełnie innej galaktyki. Absurdalność pomysłów powoduje, iż widz nie może uwierzyć w to, co dzieje się na ekranie. Niestety.

Druga składowa filmu to sama misja kosmiczna. Tutaj także daje o sobie znać rozszczepienie filmu na dwa jakże różne podgatunki. Deceleracja czasu i kwestie jego upływu w kosmosie dają posmak fantastyki naukowej, upodabniając obraz do ubiegłorocznej Grawitacji, mimo iż samo założenie podróży intergalaktycznych jest w chwili obecnej całkowitym wymysłem. Jednakże wraz z upływem czasu zaczyna dominować konwencja typowo space operowa, zbliżając Interstellar raczej ku Star Trekowi, co może wpłynąć na końcowy odbiór obrazu przez wiele osób.

Tym, co charakterystyczne dla Nolana (scenariusz i reżyseria), jest zapętlanie się opowiadanej historii. Tak było w Prestiżu, tak samo w  Incepcji. Również w Interstellar pomysły i wątki zachodzą na siebie, poszczególne składowe fabuły wynikają z siebie nawzajem, stając się zrozumiałymi wraz z upływem czasu spędzonego w kinie. Reżyser sprawnie radzi sobie w rozgrywaniu tego typu wątków i to pomimo ich wysokiej dyskusyjności. Warto także wspomnieć, iż akcja filmu także wielokrotnie zmienia swoje tempo, momentami bardzo przyspieszając w trakcie dynamicznie zachodzących zdarzeń, to znów zwalniając i koncentrując się wokół emocji przeżywanych przez głównych bohaterów.

A jeśli już jesteśmy przy bohaterach i aktorach ich odgrywających, warto powiedzieć o nich kilka słów. Na plan pierwszy wysuwa się oczywiście Matthew McConaughey. Pilot Cooper w jego wykonaniu budzi szacunek. Jest to postać wiarygodna oraz kompletna, nawet jeśli czasami przeszkadza jej nadmierna ckliwość. Na drugim biegunie pozostaje Michael Caine, kolejny raz występujący w roli mentora. Niestety, zamiast epatować mądrością, nudzi odgrywaniem po raz kolejny oklepanych schematów. Reszta aktorów pozostaje gdzieś pośrodku: nie porywają, lecz i nie można im niczego konkretnego zarzucić. Na wspomnienie zasługują: Anne Hathaway, Jessica Chastain, John Lithgow oraz Matt Damon.

Topher Grace, Jessica Chastain | Źródło: imdb.com

Od strony audiowizualnej widzowie otrzymali w zasadzie wszystko, czego można było się spodziewać po filmie kosztującym 165 milionów dolarów. Co prawda zdjęcia kręcone na Ziemi ograniczają się zaledwie do kilku plenerów, jednakże, jak już wyżej wspomniano, ich siłą jest moc przekazu uderzająca w widza z olbrzymim impetem. Natomiast ujęcia z kosmosu pokazują pełen rozmach twórców oraz ogrom ich wyobraźni. Epicko prezentuje się także oprawa muzyczna autorstwa bardzo doświadczonego Hansa Zimmera, kompozytora ścieżek dźwiękowych do wielu znakomitych filmów. Szczególnie dobrze Interstellar wypada w kinach typu IMAX, gdzie można w pełni cieszyć się dobrodziejstwem obecnej techniki projekcji filmów.

Wystawienie ostatecznej oceny omawianej produkcji jest niełatwym zadaniem. W pierwszej kolejności myśli uciekają ku wszystkim aż nadto wyimaginowanym koncepcjom, nieprawdopodobnym zbiegom okoliczności, czy też dość romantycznym oraz przewidywalnym rozwiązaniom fabularnym. Ponadto jest to obraz zdecydowanie za długi, w związku z czym zmęczenie w trakcie seansu także daje znać o sobie.  

Z drugiej strony utrzymuje on przez większość czasu uwagę widzów w stanie najwyższego skupienia. I bynajmniej nie chodzi tutaj o efekty specjalne, czy też scenografię, bowiem ich wysoka jakość jest obecnie standardem we współczesnych produkcjach. Szkopuł tkwi gdzie indziej. Paradoksalnie wszelkie naciągane teorie podporządkowane są jednej większej całości, którą zaskakująco przyjemnie odkrywa się krok po kroku. Wizja zarówno Ziemi, jak i nowych światów jest szalenie sugestywna. Rozterki astronautów, jeśli nawet ciut tandetne, nadają dziełu pierwiastek humanistyczny. Powyższe składowe sprawiają, że po zakończeniu seansu, pomimo wszelkich wątpliwości, nie można być Interstellarem zawiedzionym. Christopher Nolan nadal ma pomysły na filmy i skrupulatnie zapisuje je na taśmie filmowej. Efekt jednak trzeba  zobaczyć i ocenić samemu.