Horton słyszy Ktosia

Autor: Anna 'Arion' Szupiluk

Horton słyszy Ktosia
Choć co tydzień, przez dziewięć sezonów, agent Mulder zdawał sobie pytanie, czy wokół nas istnieją inne światy, których nie potrafimy dostrzec, to zdołał odnaleźć jedynie poszlaki. Horton nie zadawał go wcale, a odpowiedź nadeszła sama - wraz z kłaczkiem kurzu.

Horton jest słoniem z lekką nadwagą, Leon zaś burmistrzem Ktosiowa i Ktosiem we własnej osobie. O swym istnieniu dowiadują się przypadkiem, gdy Ktosiowo, mieszczące się na czubku pyłka ze słonecznika, staje w obliczu zagłady. Horton znienacka słyszy burmistrzowe wołanie o pomoc i oświecony niczym Siddhartha Gautama, postanawia ocalić maleńkie uniwersum. Nie trzeba dodawać, że jednocześnie ściąga na siebie lawinę kłopotów, z posądzeniem o zatruwanie umysłów nieszczęsnej dziatwie i diagnozą niebezpiecznego wariata rozmawiającego z paprochem na czele.

Współczesne animacje to perfekcyjne wizualnie pełnometrażowe filmy, które w warstwie fabularnej nie ustępują klasycznym produkcjom. Porównując je natomiast z takimi osiągnięciami sztuki filmowej jak dzieła zebrane Stevena Seagala, można wręcz rzec, że osiągają szczyty wirtuozerii. Horton słyszy Ktosia nie odbiega od tego standardu. Pomysł jest intrygujący, grafika miła dla oka, a tytułowi bohaterowie sympatyczni i poczciwi.

To wystarczy, aby powstał uroczy film animowany dla dzieci, na którym i dorosła część familii ubawi się nienajgorzej, tym bardziej, że problemowi chichotania twórcy poświęcili sporo uwagi, upychając w poszczególnych scenach tyle fajerwerków, ile zdołali zmieścić.

Autorzy postanowili jednak pójść o krok dalej czy raczej – nadążyć za modą i uczynić ze swego filmu coś znacznie większego niż bajkę dla dzieci sławiącą tolerancję, wolność, równość i braterstwo.

Popkulturowy sos, tradycyjnie eksploatowany we współczesnych animacjach, zastąpiła egzotyka filozoficzno-socjologicznych przypraw. Jest w nich wszystko, od rozważań o odwadze i odpowiedzialności po rolę jednostki w społeczeństwie i akceptację odmienności. Są hasła wprost z Psychologii tłumów według Gustawa Le Bona i refleksje o strachu przed nowym i nieznanym. Mamy utopijne Ktosiowo – krainę odwiecznej szczęśliwości tak wielkiej, że wyrafinowany sadysta mógłby z niej uczynić narzędzie tortur. Jest i dżungla Hortona, miejsce jedynie słusznej prawdy i obyczaju, których strzeże pani Kangurowa o aspiracjach autokraty i inkwizytora, a dodatkowo wyznawczyni skrajnego racjonalizmu, której gorliwość prosi o uwiecznienie na sztandarze pochodu sceptyków.

Czerpanie inspiracji z bogactwa myśli humanistycznej zamiast kolejnych motywów kultury popularnej jest odkrywcze i świeże. Tymczasem pomysł, który mógł okazać wielkim atutem całej opowieści, stał się jej słabością. Autorom nie udało się podejść do niego z dystansem, przez co próżno poszukiwać w filmowej historii ironii, rebusów i intelektualnych szarad z widzem. Twórcy wyszli z założenia, że filozofia to nauka posępnej zadumy, wymagająca powagi i zamyślenia.

Dowcip w filmie skupiony jest więc wokół sytuacyjnych gagów garściami czerpiących z tradycji kina lat dwudziestych, gdy na ekranach brylował Charlie Chaplin. Jest ich rzeczywiście sporo, wśród nich perełki, takie jak dentystyczny survival Burmistrza, porównywalne ze zjawiskowym rzucaniem się talerzami w wykonaniu Flipa i Flapa. Ten rodzaj humoru nie równoważy jednak filozoficznych nawiązań. Trudno wyrokować, czy był to zamysł twórców, czy potknięcie polskiego tłumaczenia, efekt jest taki, że do widza nikt okiem nie tylko nie mruga, ale nawet nie próbuje. Szkoda.

Tym samym Horton słyszy Ktosia pozostaje bajką dla dzieci, peanem na cześć ideałów francuskiej rewolucji i kolorową ilustracją myśli Blaise’a Pascala: "Największy wysiłek rozumu to uznać, że istnieje nieskończona mnogość rzeczy, które go przerastają". Nie wykorzystuje potencjału, jaki dał pomysł i możliwości przemycenia do historii układanki dla dorosłych, bazującej na skojarzeniach, aluzjach i ironii. W tej sytuacji najlepiej zapomnieć o nadmiernych oczekiwaniach i przyjąć za dobrą monetę motto agenta Muldera: "I want to believe" – ostatecznie nikt nie jest bardziej głuchy od tych, którzy nie chcą słyszeć.