Hobbit: Pustkowie Smauga

Hobbickie drugie danie

Autor: Jakub 'Rege' Reginia

Hobbit: Pustkowie Smauga
Wiele wody w Anduinie zdążyło upłynąć, ale nareszcie doczekaliśmy się! Najważniejszy film roku miał swoją światową premierę. Czas zobaczyć, jaki los Peter Jackson zgotował Thorinowi Dębowej Tarczy i jego kompanii.

Jakub ‘Rege’ Reginia: Muszę przyznać, że po obejrzeniu Niezwykłej podróży wielokrotnie zastanawiałem się, jak będzie wyglądać Pustkowie. Już w części pierwszej scenarzyści zdecydowali się dodać mnóstwo wątków do fabuły ekranizowanej powieści, więc i tym razem spodziewałem się wielu zmian. I słusznie.

Spustoszenia dokonane w spuściźnie Tolkiena są naprawdę srogie. Już w naszej poprzedniej recenzji odradzaliśmy Tolkienowskim purystom pójście do kina. Teraz tym bardziej apelujemy - Pustkowie Smauga nie jest filmem dla Was, zostańcie w domu! Zmian wobec pierwowzoru jest tu tyle, że nie da się wymienić wszystkich, choćbym miał pisać do premiery części trzeciej: zupełnie nowe sceny, wprowadzanie nowych postaci, rozbudowa/przemiana tych już istniejących. Jackson razem ze scenarzystami popłynęli ostro...

Basia 'Libelula' Lach: Fakt, zmiany są, ale nie powiedziałabym, że zaskakujące. Twórcy trzymają kurs obrany przy produkcji Niezwykłej podróży. Film nie jest dosłowną ekranizacją, lecz autorską wizji ekipy realizacyjnej. W drugiej części zmiany służą tym samym celom: pogłębiają wydźwięk opowieści, zwiększają dramatyzm, dodają widowiskowości i ujednolicają ton. Tym samym sprawiają, że poszczególne części Hobbita pasują do siebie stylistycznie, a jednocześnie nie odbiegają zbyt daleko od kanonu filmowego Władcy pierścieni.

Widzowie, którzy docenili te zabiegi w części pierwszej (lub choćby pogodzili się z nimi) mogą iść do kina bez obaw: zmiany nie przyprawią ich o atak serca; dostarczą raczej materiału na dyskusję po obejrzeniu filmu. Przyznam, że nie wszystkie z dodanych elementów wywołały u mnie jednakowy entuzjazm. Dostrzegam też, że bez niektórych z nich obraz mógłby się z łatwością obyć. Żadna ze zmian nie popsuła mi jednak przyjemności podczas seansu.

Ja sama coraz bardziej doceniam zamysł scenarzystów: drobne, rozbudowane fragmenty, odwołujące się do reszty Tolkienowskiego świata nie przestają mnie cieszyć. Co więcej, o ile oglądając Niezwykłą podróż czerpałam dodatkową przyjemność z aluzji do Władcy pierścieni, teraz jest odwrotnie - czuję, że następny seans Drużyny Pierścienia będzie bogatszy dzięki faktom poznanym i emocjom wzbudzonym przez Hobbita.

Źródło: Filmweb

Rege: Nie zrozumcie mnie źle. Ja też uważam, że większość alteracji jest jak najbardziej na miejscu i czyni Pustkowie Smauga dziełem bardziej przyswajalnym dla widza urodzonego kilkanaście, a nie kilkadziesiąt lat temu.  Można pokusić się o stwierdzenie, że autorzy filmu dokonali tego, na co Tolkienowi nie starczyło czasu lub ochoty. Po sukcesie Władcy pierścieni autor zaczął bowiem pisać Hobbita od nowa, tak aby bardziej pasował do jego magnum opus. Ostatecznie jednak zarzucił ów pomysł po kilku rozdziałach, kiedy recenzenci orzekli, że jest on zbyt mroczny i "to już nie jest Hobbit". Zainteresowanych odsyłam do The History of the Hobbit Johna Rateliffa.

Mocną stroną ekranizacji pozostają bohaterowie: wiele postaci znanych z książki nabrało głębi, nie są już tylko kolejnymi "przystankami" na drodze do Samotnej Góry - stanowią autonomiczną część opowieści i ich akcje są o wiele bardziej wielowymiarowe (spokojnie, nie będziemy spoilować).

To właśnie te postaci najbardziej zapadły mi w pamięć po wyjściu z seansu i mam szczerą chęć jeszcze raz obejrzeć film właśnie dla nich. Bohaterowie nie mający swoich odpowiedników w literackim Hobbicie, takie jak Azog czy Tauriel, też dają radę, a nawet są w stanie bardzo mocno zaskoczyć. Człowiek zaczyna doceniać pracę scenarzystów włożoną w same trailery (których unikałem jak ognia, lecz po seansie filmu myślę, że zupełnie niepotrzebnie).

Basia: Dla mnie bohaterowie pozostają jednym z najważniejszych atutów Hobbita. To, jak zostali wykreowani przez scenarzystów oraz sportretowani przez aktorów budzi uznanie. Oczywiście nie mogłam się doczekać niewidzianych dotąd postaci - roztrząsanie kilkusekundowych migawek z trailera i króciutkich urywków pierwszej części jedynie zaostrzyło mój apetyt. Nie zawiodłam się, niektórymi z wątków byłam pozytywnie zaskoczona, a wspomnianych herosów z ochotą zobaczę raz jeszcze. Jednak to członkowie kompanii Thorina budzą moim zdaniem najsilniejsze emocje.

Dla Bilba, odgrywanego przez Martina Freemana, ten etap wędrówki przyniesie uznanie towarzyszy, ale i nowe wyzwania i zagrożenia. Wśród nich wypada rzecz jasna wspomnieć przede wszystkim o cennym drobiazgu wyniesionym z podziemi już w Niezwykłej podróży. Nawet najdrobniejsze sceny, w których Hobbit używa pierścienia to prawdziwa uczta podtekstów. Są niesamowicie sprytnie zaplanowane - widzowie będą mogli zobaczyć, jak Skarb wpływa na świat i zmienia nieświadomego jeszcze Powiernika. Wątek Thorina również doczekał się świetnej realizacji: Richard Armitage wygrywa subtelne niuanse bohatera oscylującego pomiędzy dwiema wizjami siebie - władcy, jakim mógłby się stać, i splamionego przez pragnienie władzy i gorycz banity.

Źródło: Filmweb

Rege: Wszystkie te scenariuszowe zawiłości nie byłyby w połowie tak czytelne, gdyby nie naprawdę przekonująca gra aktorska. Nie ma się zresztą czemu dziwić, skoro obsada aż kipi od aktorskiego kunsztu. Martin Freeman gra Bilba po prostu bezbłędnie, Lee Pace i Stephen Fry, mimo że nie dostali dużo czasu ekranowego, wyciskają ze swoich postaci ostatnie soki, o Thorinie i krasnoludach nie wspominając. Osobiście ciężko mi się przyczepić do którejkolwiek z postaci... No dobra, aktorka grająca Tauriel raczej nie dostanie Oscara, ale zastanawiam się, na ile moja ocena wynika faktu, że jest to postać dodana do Tolkienowskiego legendarium, a na ile z jej gry aktorskiej.

Jeśli chodzi o aspekty techniczne, to Pustkowie Smauga prezentuje równie wysoki poziom, co pierwsza część Hobbita. Jest bardzo dobrze! Ekipa z Weta Workshop to prawdziwi fachowcy - zarówno kostiumy, jak i dekoracje są świetne. Zwłaszcza Miasto Nad Jeziorem zrobiło na mnie wrażenie. Odpowiedzialny za muzykę Howard Shore również stanął na wysokości zadania. Stare motywy dostają nową aranżację, pojawia się też mnóstwo nowych melodii, które na długo zapadają w pamięć. Płyta z muzyką już wylądowała w naszej kolekcji. Do tego utwór towarzyszący napisom końcowym jest po prostu piękny.

Basia: Soundtrack nie tylko wylądował w naszej kolekcji, ale jest odsłuchiwany na okrągło (przynajmniej podczas pisania recenzji)! Co do strony wizualnej zaś - filmowe uniwersum jak zawsze robi niesamowite wrażenie. Rekwizyty i kostiumy budują charakter postaci oraz zróżnicowanie kultur i środowisk, z których się wywodzą. Każda z lokacji ma natomiast własny, niezapomniany nastrój. Wypada też wspomnieć o plenerach, które wywołują chęć wyjścia z domu i wyruszenia do Nowej Zelandii - od zaraz, choćby i bez chusteczki do nosa. Sceny akcji są emocjonujące i dostarczają czystej radości widzom lubującym się w widowiskowych choreografiach.

Źródło: Filmweb

Rege: Film oglądaliśmy w wersji IMAX HFR (high frame rate), czyli w znanej już z Niezwykłej podróży technologii wyświetlania w tempie 48 klatek na sekundę. Nie wiem, czy to kwestia IMAX-a, czy też obycia i przyzwyczajenia do tego formatu przy okazji części pierwszej, ale sequel oglądało się moim zdaniem przyjemnie. Obyło się bez zgrzytów: efektu "Teatru Telewizji", na który narzekałem w przypadku części pierwszej, w ogóle nie było - wszystko ostre jak żyleta i klimatyczne. Super!

Werdykt
Basia: Bardzo satysfakcjonujący film! Pustkowie Smauga zasługuje na obejrzenie (dla mnie nawet kilkakrotne). Obraz spełnia wszystkie oczekiwania, podnosi poprzeczkę dla trzeciej części, a jednocześnie wzbudza potworne uczucie niedosytu. Nie chce się wierzyć, że na kolejną odsłonę trzeba czekać cały rok. Warto też wspomnieć, że film zręcznie unika "klątwy drugiej części trylogii" - owszem, nie da się ukryć, że to środkowa odsłona tryptyku, ale wystarczająco wiele wątków znajduje satysfakcjonujące rozwinięcie. Tak więc całość nie pozostawia rozczarowania.

Ocena: 9/10.

Rege: Pierwsza część była super, ale nawet przez moje tolkienowskie okulary dostrzegałem pewne elementy ziejące nudą. Druga odsłona zleciała błyskiem, a pierwszym odczuciem tuż po seansie było uczucie niedosytu: "to już koniec?!". A przecież film trwa prawie 3 godziny! Następnie uczucie pustki zastąpił głód kolejnej porcji, nastawienie na więcej - najlepiej teraz, zaraz, natychmiast, mój Sskarbie! Jeśli ktoś szuka fajnego, przyjemnego kina akcji, w Tolkienowskiej oprawie, z super muzyką, świetną oprawą wizualną, wykonanego z kunsztem, ale nie będącego kalką literackiego oryginału, to Pustkowie Smauga nie zawiedzie jego oczekiwań. Coś czuję, że drugi raz do kina wybiorę się szybciej niż zakładałem... prawda, mój Sskarbie?

ocena: 9/10