Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi

Idzie nowe

Autor: Jan 'gower' Popieluch

Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi
Od 2015 roku końcówka roku oznacza w świecie filmu jedno – pora na Gwiezdne wojny. Tłumy walące do kin otrzymają film nakręcony bezpiecznie i dość przewidywalnie, ale niepozbawiony kilku niespodzianek.

Rebelianci zniszczyli straszliwą, niszczącą całe planety broń, ale wróg odkrył ich siedzibę i szykuje się do decydującego uderzenia. Tymczasem nadzieja na wskrzeszenie Zakonu Jedi udała się w daleką podróż, by rozpocząć trening pod okiem ukrywającego się Mistrza. Chwila, czy ktoś przez przypadek zamontował taśmę z Imperium kontratakuje? No właśnie, chociaż Ostatni Jedi nie są tak bezpośrednią kopią piątej części Gwiezdnych wojen, jaką dla Nowej nadziei było Przebudzenie Mocy, to Rian Johnson również w dużym stopniu oparł swój film o sceny i wątki znane ze Starej Trylogii.

Na szczęście nie zabrakło nowości, dzięki którym śledzimy fabułę z zainteresowaniem, a kilka zwrotów akcji może zaskoczyć. Wśród debiutujących bohaterów na szczególną uwagę zasługuje grana przez Laurę Dern (Wielkie kłamstewka, Twin Peaks) fioletowowłosa wiceadmirał Holdo – jedna z najbardziej złożonych i autentycznych postaci w całych Gwiezdnych wojnach. Sukcesem okazało się także rozszerzenie uniwersum o nowe stworzenia – przepiękne kryształowe lisy, urocze porgi (czyli nowe i lepsze ewoki) oraz inne istoty w oryginalny i spójny sposób wzbogacają Galaktykę. A to wszystko przy zapierających dech w piersi zdjęciach Steve'a Yedlina (Looper), zwłaszcza w scenach rozgrywających się na pokazanej w ostatnim ujęciu Przebudzenia Mocy planecie pełniącej rolę samotni Luke'a Skywalkera.

Absolutną gwiazdą Ostatnich Jedi jest bez wątpienia Rey. Dla grającej ją Daisy Ridley rola w trzeciej trylogii była początkiem wielkiej kariery kinowej (Morderstwo w Orient Expressie i pięć nadchodzących filmów). Tutaj 25-letnia aktorka świetnie przedstawia konflikt wewnętrzny bohaterki zmagającej się ze swoim pochodzeniem i miejscem w wielkich wydarzeniach, w środek których rzucił ją los. Ten wątek jest jeszcze mocniej podkreślony przez porównanie z Kylo Renem, który jest niestety znacznie mniej ciekawą postacią. Nie ma w tym winy grającego młodego adepta Ciemnej Strony Adama Drivera. Aktor dobrze poradził sobie z materiałem, który otrzymał, ale sam wątek Kylo jest banalny i zupełnie nie wykorzystuje drzemiącego w tej postaci potencjału. Wśród "tych złych" znacznie ciekawsi są Domhnall Gleeson jako wyraźnie wzorowany na SS-manach generał Hux oraz pokazany w końcu z bliska Snoke, w którego wcielił się Andy Serkis (Gollum z Władcy Pierścieni).

Z dwojga powracających po latach aktorów znacznie lepiej poradziła sobie zmarła w zeszłym roku Carrie Fisher, która świetnie odnalazła się w nowej roli, jaką dawna Księżniczka Leia pełni w Republice. Tego samego nie można powiedzieć o Marku Hamillu. Lata bez żadnej roli kinowej są wyraźnie widoczne, a Skywalker Hamilla – po prostu drętwy i nienaturalny.

Ósma odsłona kosmicznej sagi zachowuje wysoki poziom humoru poprzedniczki. Znów głównym nośnikiem komizmu są droidy, na czele z niezastąpionym BB-8, ale tym razem również pozostali bohaterowie dokładają swoją cegiełkę. W rezultacie nie obejdzie się bez kilku wybuchów szczerego śmiechu. Z drugiej strony nie zabraknie scen poważnych, w których zostaniemy zderzeni z okrucieństwem wojny i tragedią bitewnych strat.

Oczywiście nie byłoby Gwiezdnych wojen bez... gwiezdnych wojen, a te stoją na najwyższym poziomie. Potężne niszczyciele wyłaniające się z nadświetlnej, śmiałe manewry eskadr myśliwców i wielobarwne pociski odbijające się od osłon od czterdziestu lat wyznaczają standard kosmicznych bitew, które tym razem są jeszcze bardziej efektowne. Oscarowa nominacja za efekty specjalne – murowana. A to wszystko przy dźwiękach bezpiecznej, bo opartej o dobrze znane motywy, ale wciąż robiącej wrażenie muzyce Johna Williamsa.

Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi to niepozbawiona wad, ale zdecydowanie warta zobaczenia kontynuacja powrotu kultowej sagi filmowej. Szkoda, że – podobnie jak scenarzyści Przebudzenia Mocy – Rian Johnson boi się odejść za daleko od sprawdzonej struktury fabularnej oryginalnej trylogii, ale jest to wciąż kawałek bardzo dobrego kina, na którym nikt nie będzie się nudził.