» Recenzje » Dorian Gray

Dorian Gray


wersja do druku

Po zmierzchu uwodzi... zawodzi Dorian Gray

Redakcja: Martyna 'Saya' Urbańczyk

Dorian Gray
Ostatnimi czasy bardzo dużą popularnością cieszą się produkcje dla nastolatek – o czym świadczy chociażby fenomen Zmierzchu, czy książek od Wydawnictwa Amber. Pisarze i filmowcy bezbłędnie wyczuli ocean pieniędzy, który można znaleźć w niezbyt dotychczas wyeksploatowanym segmencie rynku. Z tego też powodu możemy w najbliższym czasie spodziewać się kolejnych produkcji, w których niewinna, nieśmiała i zamknięta w sobie dziewczyna poznaje najprzystojniejszego mężczyznę na świecie – najlepiej wampira, anioła, demona czy kogo tam autor nie znajdzie w Wikipedii pod hasłem "fantastyka".

Nie spodziewałem się po filmie Dorian Gray tego, że będzie on wierną adaptacją książki Oscara Wilde’a – i całe szczęście, bo faktycznie ma z powieścią bardzo niewiele wspólnego. Oczekiwałem natomiast kolejnego "zmierzchopodobnego" filmu o doskonałości pięknego mężczyzny i jego słabości do nieciekawej w gruncie rzeczy dziewczyny.


Och, Edwa... Dorian!

Początkowo może się wydawać, że właśnie tak będzie. Dość szybko jednak staje się jasne, że nie będziemy mieli do czynienia z klasycznym schematem dramatycznej, nastoletniej miłości aż po grób. Dorian, grany przez Bena Barnesa, jest faktycznie zniewalająco przystojny – do tego stopnia, że ulega mu praktycznie każda kobieta – ot, co za problem pójść do łóżka z czternastoletnią dziewczynką, a potem "zaliczyć" jej matkę, gdy córka będzie kryć się pod łóżkiem? Dorian jest w tym kontekście postacią szalenie antypatyczną dla widza – twórcom filmu nie udało się stworzyć bohatera tak żałośnie rozczulającego, jak "zmierzchowy" Edward – spodoba się więc mniejszej ilości nastolatek (co stwierdziłem słuchając bardzo negatywnych opinii wygłaszanych przez młode dziewczęta w kinie).

Poświęcenie kreacji głównego bohatera całego akapitu może się wydać dziwne – jest to jednak uzasadnione tym, że sam film jest potwornie "dorianocentryczny". Trudno w nim znaleźć ujęcia, które nie przedstawiałyby Doriana w możliwie pociągający sposób. Jesteśmy dosłownie zarzucani jego profilem, en face, klatką piersiową, ujęciem obejmującym całość postaci i tak dalej. Wrażenie przesytu zupełnie mnie zmiażdżyło – i chociaż co chwila słyszałem na sali piski i różnorakie okrzyki uwielbienia dla bohatera, to jednak osobiście ledwo mogłem wytrzymać montaż tego rodzaju.


Że niby fabuła

Historia opowiedziana w filmie oczywiście musi się choć trochę opierać na literackim pierwowzorze – główny zarys jest wiec w miarę podobny. Młody arystokrata, Dorian Gray, przybywa do Londynu, w którym odziedziczył wspaniałą posiadłość. Pławi się w luksusie, chodzi na wernisaże i bale, poznaje śmietankę towarzyską metropolii. Spotyka też artystę Basila, który postanawia namalować jego portret, oraz lorda Henry’ego – znanego ekscentryka i hedonistę. Pod jego wpływem Dorian zaprzedaje duszę diabłu, dzięki czemu, z biegiem lat, zamiast młodzieńca starzeje się wspomniany obraz.

Jednym z głównych motywów powieści był wątek homoseksualny – tutaj praktycznie zupełnie pominięty (poza jedną, krótką sceną). Co jest więc główną osią fabuły filmu? W zasadzie nie wiadomo – cały czas daje się odczuć niezdecydowanie twórców. Z jednej strony momentami mamy do czynienia z bardzo brutalnymi, krwawymi scenami (w tym seksualnymi), z drugiej zaś często wyraźnie widać, że bano się pokazać coś więcej, niż tylko piersi aktualnej kochanki/kochanek Doriana. Niekonsekwencja jest widoczna praktycznie przez cały czas – w pewnym momencie reżyser stwierdził chyba, że zrobi z filmu horror – rezultat jest niestety komiczny (nocne zawodzenie portretu każdorazowo spotykało się z salwą śmiechu na sali). Motyw obrazu przyjmującego na siebie wszystkie grzechy Doriana został również potraktowany zupełnie po macoszemu, a żal za błędy głównego bohatera, jak i większość jego działań, jest totalnie, absolutnie nieuzasadniony fabularnie.


Występują

Gra aktorska stoi na bardzo nierównym poziomie. Sam Ben Barnes zalicza chyba tyle samo wzlotów, co upadków – z jednej strony perfekcyjnie potrafił zagrać większość scen, w których palił papierosy (a było ich sporo – ku zachwytowi żeńskiej gawiedzi) czy uwodził kobiety, ale już jego sposób mówienia i mimika twarzy w wielu momentach pozostawiała wiele do życzenia. Zdarzało mu się też chodzić w zupełnie nienaturalny, sztuczny sposób – co jest nie tylko moim spostrzeżeniem.

Pochwalić natomiast należy Colina Firtha, który jak zwykle jest klasą samą w sobie. Kreowany przez niego lord Henry początkowo jest postacią szalenie makiaweliczną, wręcz demoniczną – by pod koniec filmu przeistoczyć się w zgorzkniałego, zmęczonego życiem, rozsądnego staruszka. Trudno jest mi znaleźć jakikolwiek mankament w jego grze – mimika twarzy, tembr głosu, gesty – wszystko to zostało dopracowane naprawdę perfekcyjnie.

Dość miernie wypadają odtwórcy pozostałych ról. Większość z nich jest totalnie nieprzekonująca – cały czas miałem wrażenie, że oglądam występy statystów albo studentów aktorstwa. Szczególnie źle wypadają tu role żeńskie – nie tylko są kreowane w nieciekawy sposób, ale też aktorki, mówiąc delikatnie, nie należą do najpiękniejszych na świecie. Wielką zagadką dla mnie jest to, dlaczego do roli kobiet uwiedzionych przez Doriana zatrudniono w dużej mierze dzieciaki ("wygląda jak małpka" – cytat z widowni), matrony w mocno średnim wieku albo dziewczyny o bardzo nietypowej urodzie.


Zawodzenie

Oprawa muzyczna jak i scenografia mocno kuleją. Można by wręcz pomyśleć, że całe fundusze zostały przeznaczone na kilka scen wykonanych komputerowo oraz na stroje Doriana (w prawie każdej scenie pojawia się w nowej kreacji, odpowiednio podkreślającej jego urodę). Poza tym, że kamerzysta bez pamięci zakochał się w głównym bohaterze i niemal ani na chwilę nie spuszcza z niego wzroku, ogólny wystrój jest nienajgorszy. Chwilami możemy nawet poczuć lekką sugestię atmosfery Londynu przełomu XIX i XX wieku, ale dość szybko jest to niszczone przez zupełnie absurdalny wygląd cmentarza czy metra.

Muzyka niestety ani trochę nie wpada w ucho. Rzuciło mi się w oczy (uszy?) to, że w niewielkim stopniu podkreślała ona dramatyzm czy klimat filmu. Brak tu charakterystycznego motywu, jak na przykład w Sherlocku Holmesie, przez co widz zupełnie nie zwraca uwagi na warstwę muzyczną dzieła.


Potknięcia

Film jest pełen absurdów i nieprzemyślanych rozwiązań. Poza ciągłymi zmianami konwencji, razi też totalny brak logiki. Jak bowiem wyjaśnić to, że osoba przejechana przez pociąg, zamiast zamienić się w "sklep z podrobami", zdąży jeszcze spojrzeć Dorianowi prosto w oczy i wykrztusić parę słów? Postępowanie bohaterów też jest zupełnie bezsensowne – podejmują oni najbardziej ważkie decyzje w sposób tak idiotyczny i pozbawiony racjonalnych podstaw, że aż chce się płakać. O ile mógłbym zrozumieć typowy nastoletni brak odpowiedzialności, to już to, co robi ponad czterdziestoletni Dorian, czasami jest tak zaskakujące i nieuzasadnione, że miałem wrażenie, że ominęło mnie parę scen.

Co w sumie nie jest wcale trudne – film jest tak przeraźliwie nudny, że można na nim usnąć. Akcji jest bardzo niewiele – co można uzasadnić targetem filmu - jednak scen miłosnych i "głębokich" przemyśleń, tak typowych dla twórczości dla nastolatek, również jest tu jak na lekarstwo. Nie ma tu nawet "zmierzchowego" weltschmerzu – przez dużą część filmu postacie po prostu milczą i absolutnie nic się nie dzieje – ot, dłużyzny, które spokojnie można by wyciąć.


Edward version beta

Film jest niemiłosiernie wręcz słaby. Nie tylko nie udało mu się zadowolić przeciętnego widza, ale nawet nie trafił w swój cel – nastolatki. Zbyt mocne sceny erotyczne, miałkość fabuły, antypatyczny bohater, brak konsekwencji i ani kropli romantyzmu sprawiły, że nie dziwiłem się ani trochę, słysząc niepochlebne opinie wychodzących z kina młodych dam. Najlepszym podsumowaniem filmu są słowa Koony"Mogę obejrzeć Zmierzch po raz trzeci, ale tego bym już nie zdzierżyła".
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
3.0
Ocena recenzenta
5.26
Ocena użytkowników
Średnia z 21 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 3

Dodaj do swojej listy:
chcę obejrzeć
kolekcja
Tytuł: Dorian Gray
Reżyseria: Oliver Parker
Scenariusz: Toby Finlay
Muzyka: Charlie Mole
Zdjęcia: Roger Pratt
Obsada: Colin Firth, Ben Barnes, Emilia Fox, Rachel Hurd-Wood
Kraj produkcji: Wielka Brytania
Rok produkcji: 2009
Data premiery: 1 października 2010
Czas projekcji: 112 min.
Dystrybutor: Best Film



Czytaj również

Mamma Mia!
ABBA takes it all...
- recenzja

Komentarze


Gruszczy
   
Ocena:
+1
Ja obejrzałem bez wstrętu. Nawet rozważałem zrobienie sobie postaci Doriana do kroniki w Dresden Files, ale ostatecznie zostałem przy czarodzieju (bo lepiej potrafi przywalić, a ja jestem munchkinem).
27-10-2010 23:39
Repek
   
Ocena:
+1
Film do bólu wręcz kanoniczny, przez co tylko dla fanów gatunku powieści gotyckiej IMO. Odczucia miałem jak po Wilkołaku - film zrobiony na maksa po Bożemu, przez co brakuje mu świeżości. Ale trudno też się przyczepić do tego, że coś jest bez sensu czy z innej konwencji.

Tylko ten straszny, dyszący w tle, dosłowny portret... przegadane.

Pozdro
28-10-2010 00:32
Ifryt
   
Ocena:
0
Mnie najbardziej rozwaliła z całego filmu jego polityczna poprawność. Wygląda na to, że główne przesłanie, jakie mieli to, że palenie papierosów to początek wszelkiego zła. :P
28-10-2010 08:14
Mandos
   
Ocena:
0
http://esensja.pl/film/recenzje/te kst.html?id=10450

Jak to zmienia się ocena filmu w zależności od założeń.
28-10-2010 23:43
Blanche
   
Ocena:
+1
Wielką zagadką dla mnie jest to, dlaczego do roli kobiet uwiedzionych przez Doriana zatrudniono w dużej mierze dzieciaki ("wygląda jak małpka" – cytat z widowni), matrony w mocno średnim wieku albo dziewczyny o bardzo nietypowej urodzie.
Po to, żeby nie było wątpliwości kto tu jest najpiękniejszy? :P
01-11-2010 14:42
Koona
   
Ocena:
+1
Muszę wprowadzić delikatne sprostowanie. Powiedziałam, że mogłabym obejrzeć jeszcze raz wszystkie trzy części "Zmierzchu"(gdzie na dwóch ostatnich męczyłam się niemiłosiernie, a pierwszą przetrwałam tylko dzięki przyjaciołom) na raz, niż zdzierżyć choćby jeszcze jedną scenę tego filmu.

Czarny, co do pisków - za blisko Toshy siedziałeś xD
16-11-2010 16:01
Katasza
   
Ocena:
0
no bo palił faktycznie przepięknie..
generalnie się zgadzam z tą recenzją chociaż sprostowałabym trochę te wypowiedzi widowni i pominęłabym parę bardzo trudnych wyrazów ;]
myślę, że film zrobił wielką krzywdę książce, bo zupełnie nie oddaje jej dekadenckiego i filozoficznego klimatu.Ja bardzo takie lubię i szkoda by było, żeby ktoś do książki nie sięgnął przez film właśnie.
16-11-2010 17:30

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.