Czarna Pantera

Marvelowski Król Lew

Autor: Jan 'gower' Popieluch

Czarna Pantera
W sercu afrykańskiej dżungli rozwija się ukryte przed światem technologiczne imperium rządzone przez nadludzko silnego króla. Przepis na sukces? Mogłoby się tak wydawać, ale do tego byłaby jeszcze potrzebna historia.

Rozpoczęliśmy kolejny bogaty rok z Filmowym Uniwersum Marvela. W najbliższych miesiącach na ekrany kin trafią trzy filmy, z których pierwszy skupia się na losach T'Challi (Chadwick Boseman) – młodego księcia Wakandy. Po raz pierwszy zobaczyliśmy go w Kapitanie Ameryce: Wojnie bohaterów, gdy szukał zemsty za śmierć swojego ojca.

Akcja Czarnej Pantery rozpoczyna się niedługo po tamtych wydarzeniach, gdy T'Challa przygotowuje się do oficjalnego objęcia tronu. Szybko przekonujemy się, że Wakanda nie jest – wbrew opinii całego świata – biedną pasterską krainą. Kilkaset lat temu na jej teren spadł meteoryt wypełniony vibranium (metalem, z którego wykonana jest tarcza Kapitana Ameryki). Złoża tej niezwykłej substancji zapewniły małemu królestwu rozwój technologiczny nieosiągalny dla reszty świata, jednak Wakandyjczycy zazdrośnie strzegą swojego sekretu – ich strzelista stolica jest zakryta nie tylko afrykańską dżunglą, lecz także potężnymi urządzeniami maskującymi. Technologia Wakandy robi piorunujące wrażenie, ale z drugiej strony jest także świadectwem pewnej rysy na spójności uniwersum Marvela. Podobne wynalazki widzieliśmy już przecież wcześniej – w Avengersach, Czasie Ultrona czy serialu Agenci TARCZY. Tutaj natomiast można odnieść wrażenie, że cały świat zachodni w niewyjaśniony sposób stracił pamięć o dorobku Starków i Nicka Fury'ego.

Jak zawsze w przypadku marvelowskich origin stories, fabuła Czarnej Pantery ma nieco mniejszy zasięg i bardziej osobisty charakter niż na przykład seria Avengers. Nowy król Wakandy musi zmierzyć się z konsekwencjami decyzji swojego ojca, których uosobieniem okazuje się pragnący przejąć tron dla siebie Erik Killmonger (Michael B. Jordan). Ten wątek w bardzo wyraźny sposób nawiązuje do Króla Lwa i nie jest specjalnie odkrywczy – po ujawnieniu wszystkich bohaterów bez problemu możemy przewidzieć, jak potoczy się dalsza opowieść. W tle nieustannie przewija się natomiast ciekawy i bardzo aktualny wątek odpowiedzialności krajów wysoko rozwiniętych, a zwłaszcza tego, czy Wakanda powinna narazić własne bezpieczeństwo dla pomagania uboższym narodom. Nie zabraknie również tematu napięć rasowych.

Na szczególną uwagę zasługuje strona wizualna. Składają się na nią nie tylko przepiękne krajobrazy uwiecznione dzięki pracy operatorskiej Rachel Morrison (nominowanej do Oscara za zeszłoroczne Mudbound), ale przede wszystkim niezwykłe kreacje kostiumów i wzornictwa tworzące unikalny nastrój zupełnie nowej kultury. W oprawie muzycznej możemy natomiast wyodrębnić dwie warstwy. W ciekawy sposób splatają się one w jedną z ciekawszych ścieżek dźwiękowych w filmach Marvela. Głównym kompozytorem Czarnej Pantery jest Ludwig Göransson (Uciekaj!, Creed: Narodziny legendy), który po zapoznaniu się ze scenariuszem zbierał materiały w Afryce, a następnie w melodiach wykorzystał tradycyjne instrumenty i ich kulturowe znaczenie dla opowiadania historii. Druga warstwa jest zasługą rapera Kendricka Lamara, który specjalnie na potrzeby filmu napisał kilkanaście dynamicznych utworów towarzyszących głównie scenom akcji.

Cieniem na wszystkich wysiłkach w przedstawieniu wakandyjskiej kultury kładzie się dziwaczny zabieg dotyczący języka używanego przez bohaterów. W kilku scenach słyszymy co prawda miejscowy język, ale przez większość filmu używany jest angielski – także w scenach, w których wewnętrzna logika opowieści sugeruje, że bohaterowie komunikują się w rzeczywistości po wakandyjsku. Byłby to oczywiście w pełni zrozumiały zabieg, gdyby język potraktowany został jako przezroczyste medium. Natomiast z zupełnie niezrozumiałego powodu reżyser nakazał aktorom przy mówieniu po angielsku posługiwać się sztucznym afrykańskim akcentem, a to całkowicie burzy jakąkolwiek iluzję autentyczności.

Oprócz Bosemana i Jordana wcielających się w głównego bohatera i jego antagonistę na ekranie zobaczymy Lupitę Nyongo (Patsey w 12 Years a Slave, Maz w Gwiezdnych wojnach) w roli agentki wywiadu Wakandy i obiektu zauroczenia T'Challi czy Danai Gurirę (Pasażer, Czarne lustro) jako genialną wynalazczynię i wakandyjską odpowiedniczkę bondowskiego Q. Fani uniwersum z zadowoleniem przywitają natomiast powrót Martina Freemana w roli agenta Rossa z CIA.

Czarna Pantera to niezły i przyjemny wizualnie film, który umiejętnie wprowadza do uniwersum nowego bohatera, akcentując jego oryginalność i unikalność kultury, z której się wywodzi. Niestety ze względu na niczym niewyróżniającą się fabułę jest po prostu nudny i trudno mu będzie przyciągnąć kogoś poza wiernymi fanami Marvela. Pozostaje mieć nadzieję, że zapowiedziana na kwiecień trzecia odsłona Avengers będzie znacznie ciekawsza.