Control

Jak fajnie być gwiazdą rocka

Autor: Jarosław 'beacon' Kopeć

Control
Jarali jak smoki, wyrywali tabuny lasek, przepuszczali kasę na dragi i alkohol. Muzycy rockowi stanowili krystaliczny przykład demoralizacji i braku dbałości o własne zdrowie. Utożsamiali to wszystko, na co zwykły człowiek nie mógł sobie pozwolić i pewnie dlatego przyciągali swego czasu tak wiele uwagi.

W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych angielska dzieciarnia z lubością kontestowała warstwy rządzące, zaplutą tyranię kapitału, poprawność polityczną i ogólnie rozumianą dorosłość. Przygrywała sobie przy tym paroma gitarowymi chwytami, chaotycznym łupaniem w zestawy perkusyjne i plumkaniem na rozstrojonym basie. To była prawdziwa muzyka buntu – i w formie, i w treści. Stanowiła ewenement, który nie powtórzy się w żadnej innej rzeczywistości socjopolitycznej.

Jednocześnie gdzieś z tego punkowego fermentu lat siedemdziesiątych wyrastało coś, co miało zmienić oblicze muzyki rockowej na wiele lat – zespół Warsaw, później przemianowany na Joy Division. Chłopaków z Macclesfield odróżniało na tle innych punkowców w zasadzie jedno – Ian Curtis. Niesamowicie charyzmatyczny wokalista i tekściarz, bez którego zespół pewnie nigdy by nie wypłynął na szerokie wody.

Introwertyczny dziwak z angielskiego proletariatu, który nie potrafił spełnić się w niczym. Swoją nadwrażliwość odreagowywał tworząc depresyjną poezję. Mieszanka świetnych tekstów, przebojowej muzyki i medialnego wsparcia sprawiły, że Joy Division szybko wspinali się na kolejne szczeble muzycznej kariery. Wkrótce ich popularność wykroczyła poza Wielką Brytanię i mieli pojechać w trasę po Stanach Zjednoczonych. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku, kiedy dwudziestotrzyletni Curtis powiesił się na belce sufitowej w swoim własnym domu.

Właśnie o nim opowiada film Corbijna i robi to w niepowtarzalnym stylu. Miejscowość, w której Curtis dorastał i próbował spędzać życie to zapyziała, depresyjna dziura, z której nie sposób się wyrwać. Innym mieszkańcom, na przykład żonie Iana, ta prowincjonalność zdawała się nie przeszkadzać. Dla niego była powoli działającą trucizną. Nieszczęśliwy i niespełniony nie miał szans na zaczęcie wszystkiego od nowa, nie potrafił być szczery ze sobą i z innymi. Czarę goryczy przelała epilepsja, która ostatecznie zdemolowała jego psychikę i karierę. Nie pozostało mu nic. Zdecydował się uciec.

Scenariusz oparty jest na biografii napisanej przez żonę Curtisa – Deborah. Z jednej strony może to znaczyć, że film jest jednostronny, ale to nie o obiektywnie stwierdzane fakty tak naprawdę w nim chodzi. Esencją filmu jest dramat Iana i jego otoczenia. Odtwórca głównej roli, Sam Riley, chociaż operuje przez cały film niewiele więcej niż paroma minami, wysmakowany obraz upadłego i zmęczonego życiem rockmana zupełnie na tym nie traci. Wsparli go pozostali aktorzy, z Samanthą Morton w roli żony Curtisa na czele. Inne postaci przewijają się w filmie tylko epizodycznie, ale najjaśniej z nich błyszczy manchesterski producent Joy Division, grany przez Toby'ego Kebbela, który ze swoim rozbrajającym akcentem rozładowuje od czasu do czasu ciężką atmosferę.

Postać Curtisa jest dość monochromatyczna – na jego twarzy wiecznie wisi grymas rozczarowania, przygnębienia i depresji. Na scenie wygląda tak, jakby dalej ubierała go mama – całkowicie odstaje od punkowych standardów. Śpiewając rzuca się tak, że trudno domyślić się, czy akurat nie ma ataku epilepsji.

Ta biografia sama prosiła się o ekranizację i bardzo dobrze, że doczekała jej się w takiej a nie innej formie. W każdej scenie widać oryginalne podejście do robienia filmów. Ujęcia są często długie i statyczne, a bohaterowie nie są ani piękni, ani nie kończą szczęśliwie. Jest tu dramat, łzy i świetna muzyka, która ilustruje przełomowe momenty życia Curtisa. Niech fani Joy Division, którzy oczekują dokumentu na temat swojej ulubionej kapeli, lepiej poszukają jej w bibliotece – Control to film o Curtisie, nie o jego zespole. Koncentruje się na dramacie jego życia i tragedii, którą się zakończyło. I właśnie dzięki temu polecić go mogę nie tylko fanom Joy Division, ale wszystkim widzom potrafiącym docenić oryginalny europejski dramat, który omija pierwszy obieg kinowy.