Chambers

Usypiający straszak

Autor: Daga 'Tiszka' Brzozowska

Chambers
Motyw przejmowania cech osobowości osoby, od której otrzymaliśmy transplant, pojawia się w fantastycznych klimatach często. Netflix w Chambers usiłował go odświeżyć i wykorzystać w niełatwym formacie serialowego horroru. Czy udanie?

W swojej najnowszej serii Netflix wziął na tapet sporo. Jest nastolatka z indiańskiej mniejszości, kontrast bogatej białej rodziny z kolorową klasą robotniczą, drama licealna i w końcu motyw obcej obecności w głowie dziewczyny po transplantacji i tajemniczej śmierci dawczyni. Kanwą opowieści jest proces przyzwyczajania się Sashy (w tej roli przekonująca Sivan Alyra Rose) do życia po operacji: leków, braku wysiłku, zakazów, ale też do gnębiącego ją poczucia winy, że żyje dzięki czyjejś śmierci. W międzyczasie poznaje rodziców dawczyni, Becky, którzy chcą wysłać ją do dobrej szkoły i zasponsorować stypendium w hołdzie zmarłej. Wszystko zmienia się, gdy Sasha zaczyna mieć sny i wizje.

Ekipa Netflixa postawiła w tym serialu na klimat: nie mamy tu zbyt dużo strachów wyskakujących zza niedomkniętych drzwi czy czających się w cieniach morderców. Napięcie budowane jest dzięki niedopowiedzeniom, ukrywanym tajemnicom, rzucaniu specyficznego światła na zachowania bohaterów (dziwny kult – ni to new age, ni to wschodni mistycyzm – w którym uczestniczy ojciec Becky czy niezgodności związane z historiami o jej śmierci). Dopiero potem pojawiają się niepokojące wizje, dziwne rysunki w odkrytym przypadkiem notesie czy natarczywe, niemal psychotyczne zachowania rodziny Becky. Cały czas jednak nacisk stawiany jest na stronę psychologiczną opowieści: zmagania Sashy ze sobą, z otoczeniem, z tym, co wykwita w jej umyśle i co wydaje się być wpływem poprzedniej właścicielki serca, niekoniecznie tak krystalicznej, jak starają się ją prezentować jej bliscy.

Pomysł, choć wyeksploatowany, jest ciekawy i widać, że twórcy starali się wyciągnąć z niego maksimum. Niestety, nie udało im się do końca. Akcja Chambers rozwija się tak powoli, że niemal się wlecze. Brak tu dynamiki, wydarzenia są rozłożone zbyt daleko od siebie, momentami niemal nic się nie dzieje. Mówiąc wprost: bywa nudno. Zdecydowanie można było zrobić to lepiej – bo w tym momencie opowieść o powolnym zatracaniu się Sashy w dziwnym szaleństwie bardziej przypomina film rozłożony na 10 odcinków niż dobrze napisany serial.

Całość nieco ratuje praca kamery. Zdjęcia są stonowane, utrzymane w przytłumionych barwach, dużo tu szarości, brązów, kolorów ziemi. Tworzy to przytłaczającą atmosferę, idealną pod tę historię. Nie bez znaczenia są także ujęcia postaci: dużo bliskich planów, kamera podążająca za Sashą jakby ktoś ją obserwował (na przykład gdy jej rozmówca siedzi, widzimy ją z dołu, gdy wstaje, obraz również zmienia pozycję). Wrażenie niepokoju, czegoś będącego nie na swoim miejscu, zagrożenia – to wszystko powstaje dzięki osobom odpowiedzialnym za kamerę w Chambers. Brawa dla nich!

Niewiele jest w ofercie stacji telewizyjnych serialowych horrorów, tak standardowych straszaków, jak psychologicznych. Pod tym względem Chambers to warta obejrzenia produkcja o psychozie (a może opętaniu lub – kto wie – jeszcze czymś dziwniejszym?), która fanom gatunku i klasycznych motywów grozy na pewno da trochę radości. Wątek społeczno-obyczajowy – chociaż prosty jak budowa cepa – także może przypaść do gustu. Jednocześnie Chambers jako serial nie jest najlepiej napisane i po prostu nudzi. Każdy musi sam zdecydować, czy zalety przeważają nad wadami.