Bóg zemsty

Ach, ten Nicolas...

Autor: Martyna 'Saya' Urbańczyk

Bóg zemsty
Na początek anegdotka. Niedawno Nicolas Cage, goszcząc w znanym amerykańskim programie Saturday Night Live, podał dwie cechy wyróżniające filmy z jego udziałem. Po pierwsze, wszystkie dialogi mówione są w nich szeptem lub krzykiem. Po drugie, wszystko w zasięgu wzroku płonie. Mając w pamięci kilka ostatnich tytułów w jego dorobku, zwłaszcza takich jak Piekielna zemsta 3D, Kult czy nawet Polowanie na czarownice, można uznać, że to bardzo trafne podsumowanie dokonań aktorskich. Część widzów pamięta zapewne, że niegdyś zdarzało się Nicolasowi grać w dobrych, jeżeli nie bardzo dobrych filmach, w tym w dziełach swojego wuja, Francisa Forda Coppoli. Pozostaje pytanie – co się stało z dawnym Cagem?

Jak powiedział Andy Samberg, parodiujący Cage'a w SNL, Nicolas chce zagrać w 90% powstających tytułów. Być może uda mu się ten cel osiągnąć – w ostatnim czasie można go było zobaczyć w Bogu zemsty, Anatomii strachu oraz wcześniej w Drive Angry i Polowaniu…, a wkrótce (polska premiera za nieco ponad miesiąc) ujrzymy go również w Ghost Riderze 2. Łącznie to aż pięć filmów tylko w 2011 roku, biorąc pod uwagę zagraniczne daty premier. W porównaniu z ubiegłymi latami daje się więc zauważyć nagły wzrost ilości produkcji, w których aktor zdecydował się wziąć udział (czyżby braki w portfelu?).

Co można powiedzieć o samym Bogu zemsty? Właściwie niewiele, ale o tym za chwilę. Tytułem wstępu, nieco na marginesie dodam, że "tłumaczenie" tytułu lepiej pozostawić bez komentarza. Uważam bowiem, że w trosce o zdrowie psychiczne, nie warto się nad tą kwestią zbytnio rozwodzić… Wystarczy wiedza, że w oryginale brzmi on Seeking Justice.

W Bogu zemsty poznajemy historię zwykłego człowieka postawionego w trudnej sytuacji (klasyczny Cage, nieprawdaż?). Nicolas gra nauczyciela, którego żona zostaje brutalnie pobita i zgwałcona. Do zrozpaczonego jej stanem małżonka zgłasza się człowiek, który proponuje mu pomoc w zemście na sprawcy. Jest on przedstawicielem tajnej organizacji, która zajmuje się wymierzaniem sprawiedliwości poza systemem prawnym. Bohater Cage'a musi zdecydować, czy skorzysta z ich oferty, czy raczej zda się na niezbyt sprawnie działający, tradycyjny wymiar sprawiedliwości. Decyzja o wymierzeniu vendetty wiąże się też z niejasnymi konsekwencje – zgoda na warunki przestawione przez organizację jest równoznaczna z zaciągnięciem u niej długu wdzięczności. Jego spłata odsunięta ma być w czasie na bliżej niesprecyzowany moment. Niedookreślona jest również forma owej spłaty.

W gruncie rzeczy, film ma więcej wad niż zalet. Przede wszystkim, najsłabszym ogniwem jest tutaj scenariusz, co niestety stanowi w moim odczuciu ponad połowę wartości filmu. Do tej pory zastanawiam się, jak aktorzy zdołali odegrać swoje sceny z kamiennym wyrazem twarzy. W przypadku January Jones może nie było to takie trudne, bo jej mimika, delikatnie rzecz ujmując, nie należy do zbyt ekspresyjnych. Aktorka, znana z serialu Mad Men, gdzie jej wąski zakres umiejętności aktorskich idealnie spełnia swoją rolę w budowaniu charakteru postaci, w Seeking Justice wypada dość blado.

Wróćmy jednak do scenariusza. Sama historia, którą twórcy filmu starali się ukazać, nie jest bynajmniej bez potencjału. Finalny efekt psują pojedyncze sceny i kwestie dialogowe, które są tak absurdalnie nieprzemyślane, że aż śmieszne. Tym, którzy postanowią podjąć ryzyko i zobaczyć ten obraz, szczególnej uwadze polecam scenę w szpitalu, z udziałem automatu z przekąskami.

Wyjątkowym atutem/minusem (wybierzcie właściwe określenie według własnych upodobań) jest Nicolas Cage i jego nadekspresyjna gra aktorska (całkowite przeciwieństwo J. Jones). Niektórzy mogą się spierać, czy to jeszcze gra czy już szaleństwo, ale trzeba przyznać jedno – bez Nicka ten film nie miałby racji bytu.

Poza tym, obraz jest w pewnym stopniu oglądalny. Dlaczego tylko w pewnym stopniu? Ponieważ musi zaistnieć odpowiednia atmosfera, pozwalająca na prześmiewczy jego odbiór. Niebagatelną rolę odgrywa tu towarzystwo innych ludzi, dlatego szczególnie polecam seans w gronie dobrych znajomych, z którymi można oglądać filmy dla tak zwanej "beki". Oglądanie "na poważnie" jest w przypadku Boga zemsty stratą czasu, bo wówczas można się tylko znudzić. Zakładam, że nie taki efekt był zamiarem twórców, jednak przy oferowanym przez ten utwór poziomie nonsensu naprawdę trudno jest zachować powagę.

Z całej ekipy aktorskiej najlepiej wypadł chyba Guy Pearce w roli przedstawiciela tajemniczej organizacji. Niestety, jego starania rozmyły się w "obłokach absurdu" Seeking Justice i zostały przezeń pochłonięte. W efekcie także jego postać straciła na wiarygodności.

Bóg zemsty jest filmem słabym, ale przy tym niezamierzenie zabawnym. Polecam go więc głównie ludziom z dużym poczuciem humoru i zamiłowaniem do filmów tak złych, że aż śmiesznych. Pozostałym radzę wybór innego tytułu. Najlepiej bez Nicolasa.