» Recenzje » Battleship: Bitwa o Ziemię

Battleship: Bitwa o Ziemię


wersja do druku

US Navy vs. Obca flota

Redakcja: Kamil 'New_One' Jędrasiak

Battleship: Bitwa o Ziemię
Na wstępie zaznaczę, że choć uważam, że Battleship ma naprawdę wiele wspólnego z Dniem niepodległości, zrezygnuję w tym tekście z wymieniania poszczególnych podobieństw obu filmów. Dodam tylko, że w Battleship sporo aspektów zrealizowano w moim odczuciu lepiej niż w obrazie Emmericha. Poza tym, już w tym miejscu warto zaznaczyć, że jeśli oczekujesz godnych zapamiętania linii dialogowych czy szokujących zwrotów akcji, to oglądając ten film się zawiedziesz.

Najprościej rzecz ujmując, Battleship to niedzielne kino akcji. Idziesz, by obejrzeć parę widowiskowych scen, usłyszeć dwa śmieszne teksty i zobaczyć, jak USA Navy posyła kosmitów na dno. Gdyby w chwili, w której kosmici pojawiają się po raz pierwszy na ekranie spisać przypuszczenia co do dalszego przebiegu fabuły, najpewniej większość tego, co znalazłoby się w notatkach – jeśli nie wszystko – pokryłoby się z wydarzeniami ukazanymi w filmie. Nie znaczy to jednak, że jest to złe kino. Wręcz przeciwnie – jeśli tego właśnie szukasz: akcji, eksplozji i paru zabawnych one-linerów, to się nie rozczarujesz.

Jedyne, co musisz przecierpieć to początek filmu. Naprawdę, niemalże cały "akt pierwszy" był – przynajmniej dla mnie – katorgą, przez którą w mojej głowie zaświtały myśli o wyjściu z sali. Rozumiem, że trzeba było podkreślić, że główny bohater to debil i obibok, aby pokazać, że nawet z niego marynarka może zrobić prawdziwego mężczyznę, ale zdecydowanie przesadzono z tym wprowadzeniem. Na szczęście jednak reszta, zwłaszcza na tle tego felernego rozpoczęcia, wypada naprawdę dobrze.

Efekty specjalne, zwłaszcza pierwsza scena ze statkiem obcych wynurzającym się z głębi, to Transformersi zrobieni odrobinę lepiej, bez tony zbędnych detali jak twarz Optimusa. Również okręty ludzi, a zwłaszcza wybuchające niszczyciele i strzelający pancernik, zostały wykonane świetnie. W moim odczuciu prezentują się one w zasadzie najlepiej spośród wszystkich efekciarskich elementów w filmie. Niestety zdarzają się w Battleship sceny – jak choćby ta, w której bohaterowie poniekąd naprawdę "grali w statki", z siatką i podawaniem współrzędnych Zulu-11 – w których widać, że twórcy jednak trochę oszczędzali na efektach, co może trochę dziwić. Na szczęście zaoszczędzone pieniądze wykorzystali, wydając je w "akcie trzecim", podczas ostatniej i najważniejszej bitwy.

Film zyskuje na jakości poprzez ograniczenie przestrzeni i czasu, w jakich rozgrywa się akcja. Całość historii sprowadza się w zasadzie do niecałej doby, a wszystko ma miejsce na Hawajach. Na ekranie ciągle coś się dzieje, a twórcy zrezygnowali ze sztucznych spowolnień, jakich nie brakowało np. w Dniu niepodległości, w rodzaju: powolna wyprawa samochodem do Białego Domu czy choćby wszystkie scenki z porwanym przez kosmitów alkoholikiem.

Jak to w tego typu produkcjach bywa, patosu jest sporo, jednakże w pewnym sensie można przyjąć, że reżyser dysponował nim z wyczuciem. W efekcie z jednej strony dowiadujemy się, że USA Navy zrobi prawdziwego mężczyznę z każdego obijającego się debila, zaś sam fakt że byłeś w amerykańskiej armii pozwala ci zadusić gołymi rękami każdego kosmitę – nawet jeśli straciłeś nogi (w końcu są zbędne przy duszeniu), a kosmita jest w pancerzu wspomaganym!

Z drugiej strony, nie uświadczymy w Battleship scen z cyklu: a) umierający żołnierz całujący orzełka; b) umierający żołnierz stwierdzający "Umieram za ojczyznę!"; czy też c) stwierdzenia typu "Dziś jest 4 lipca, więc nie możemy przegrać!". Poza tym, w filmie tym po raz pierwszy zobaczyłem wyraźną i prawdziwą współpracę USA Army z kimkolwiek innym, w tym wypadku z Japończykami. I nie chodzi mi o kooperację, w której to Amerykanie znaleźli sposób i organizują atak, a reszta musi jedynie ich posłuchać. Japoński oficer ma autentycznie użyteczny pomysł.

Wypada też poruszyć kwestię Rihanny. Kiedy dowiedziałem się, że wystąpi ona w tym filmie, moja perwersyjna wyobraźnia podsunęła mi taki oto obraz: ściśle przylegający, mokry, prześwitujący podkoszulek w pełni ukazujący sylwetkę Rihanny, która w slow motion biegnie pomiędzy eksplozjami, by uratować świat swą muzyką. Czyli taka parodia Marsjanie Atakują z erotycznym akcentem. Dzięki Bogu twórcy nie poszli w tę stronę. Rihanna owszem, pojawia się na ekranie, jednak gra drugoplanową rolę i nie uczestniczy żadnym romantycznym wątku. Co się zaś tyczy jej zdolności aktorskich, to osobiście nie mam się do czego przyczepić. Raz, że nie grała dużo (naprawdę dostała niewiele czasu ekranowego), a dwa – to, co miała do zagrania, wykonała całkiem dobrze.

Spośród pozostałych aktorów, najtrudniejsze zadanie przypadło w udziale Taylorowi Kitschowi, czyli odtwórcy głównej roli porucznika Alexa Hoppera. Jego postać ewoluuje od skończonego debila, przez dupka w mundurze po świetnego dowódcę, kopiącego kosmiczne tyłki. Mówiąc w skrócie, gdyby to był zły aktor, film poszedłby na dno wraz z nim. Naprawdę wiele od niego zależało, jednak na szczęście podołał wyzwaniu. W zasadzie pozostałe role uznać można za drugoplanowe. Nawet Liam Neeson grający admirała Shane'a szybko przechodzi w cień głównego bohatera, choć swoją postać odgrywa standardowo na bardzo wysokim poziomie. Jedynie kreacja Brooklyn Decker, czyli Sam, dziewczyna porucznika Hoppera i córka admirała Shane'a, okazuje się ważna dla fabuły w stopniu niemalże równym z postacią graną przez Kitscha.

W ostatecznym rozrachunku mam prostą radę dla każdego, kto rozważa wybranie się na film: nie oczekuj ambitnego kina, przygotuj się na przełknięcie średniej dawki patosu i przecierp cały pierwszy akt. Po pierwszych kilku minutach filmowego koszmarku, cała reszta dostałaby do dzienniczka, powiedzmy, czwórkę z minusem. Z pewnością nie żałuję wydanie 30 złotych (bilet+popcorn+cola = idealny zestaw przy takich efekciarskich filmach). Peter Berg odstawił kawał dobrej roboty. Na koniec jeszcze mała ciekawostka: zakończenie Battleship umożliwia nakręcenie drugiej części. I szczerze powiedziawszy, chętnie bym takową obejrzał.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
7.5
Ocena recenzenta
Tytuł: Battleship
Reżyseria: Peter Berg
Scenariusz: Jon Hoeber, Erich Hoeber
Muzyka: Steve Jablonsky
Zdjęcia: Tobias A. Schliessler
Obsada: Taylor Kitsch, Brooklyn Decker, Alexander Skarsgard, Rihanna, Liam Neeson
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2012
Data premiery: 20 kwietnia 2012
Czas projekcji: 131 min.
Dystrybutor: United International Pictures Sp z o.o.



Czytaj również

Valerian i Miasto Tysiąca Planet
Europa górą!
- recenzja
Dawca pamięci
Dawca nudy
- recenzja
LEGO: Przygoda
Zabawy klockami
- recenzja
Mroczny Rycerz powstaje
Mroczny Reżyser upada
- recenzja
John Carter
Mars - Żółta Planeta?
- recenzja
Drużyna A
- recenzja

Komentarze


Gol
   
Ocena:
0
Film miły dla oka, recenzja też ciekawa ;]. Powiem jednak że tak zwany ,, pierwszy akt" rozbawił mnie do łez i był bardzo znośny w szczegolności z muzyką z Różowej Pantery.
08-05-2012 23:27
Aesandill
   
Ocena:
+1
Poszedłem na ten film licząc głownie na widowisko, fajne walki z kosmitami bez fabuły.
I się zawiodłem.
Nawet tego nie było. Walki jakieś takie biedne, miejscowe tylko. Kosmici durni, i niezamierzenie nie bezwzględnie(czego nie można powiedzieć o dzielnych USAńcach).

Pomijam już dziury logiczne, bo te są już klasa samą w sobie.

Wyszedłem zażenowany, co przy moich oczekiwaniach było bardzo trudne do uzyskania. A wiele nie było mi do szczęścia potrzebne.


Jedyne co dobre to akurat gra w statki Japończyka. to fajne.
08-05-2012 23:49
Miththalion
   
Ocena:
0
Film mnie nie zawiódł Liczyłem na świetne widowisko, efekty specjalne, grę aktorów i to otrzymałem, oglądając ten film.
09-05-2012 00:36
Blacota
   
Ocena:
+1
Marne, głupie...ale jakoś dałem radę, a nie oczekiwałem wiele po tym filmie... i bardzo niewiele otrzymałem.
09-05-2012 08:55
-DE-
   
Ocena:
+2
"W ostatecznym rozrachunku mam prostą radę dla każdego, kto rozważa wybranie się na film: nie oczekuj ambitnego kina (...)"

Przepraszam bardzo, ale czy ty naprawde oczekujesz, ze po takim stwierdzeniu ludzie beda brac twoje recenzje na powaznie?

Wyobraz sobie, ze kino rozrywkowe rowniez dzieli sie na lepsze i gorsze, i to, ze cos jest z zalozenia blockbusterem, nie znaczy, ze warto wydac na nie pieniadze, co bylo wielokrotnie do udowodnienia. I nie znaczy to tez, ze musi obrazac inteligencje widza.

A za 30 zl to ja bym wolal sobie kupic jakas klasyke SF akcji i obejrzec kilka razy, nawet pod rzad, zamiast wyrzucac pieniadze na tego gniota.
10-05-2012 12:16
   
Ocena:
0
To prawda. Kino rozrywkowe nie znaczy durne.
10-05-2012 14:56

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.