American Gangster

Gangster w stylu retro

Autor: Marcin 'malakh' Zwierzchowski

American Gangster
American Gangster ma wszelkie cechy, jakie powinna posiadać superprodukcja. Nie zabrakło sporego budżetu, wielkich nazwisk pośród obsady, znanego reżysera ani solidnej podstawy dla scenariusza.

Tym razem na warsztat wzięto historię żyjącego w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku czarnoskórego gangstera, Franka Lucasa (Denzel Washington). Dlaczego był to człowiek wyjątkowy? Otóż, jako pierwszy Afroamerykanin przełamał hegemonię włoskich rodzin mafijnych. Miał świetny pomysł, aby w handlu narkotykami pominąć pośredników i sięgnąć prosto do źródła – Wietnamu. Dzięki temu jego towar był nie tylko najwyższej jakości, ale dodatkowo miał najniższą cenę. Przez jakiś czas interes kwitł, a Frankowi przybywało nie tylko pieniędzy, ale i wrogów. Na jego trop wpadł także chyba jedyny uczciwy policjant w Chicago, grany przez Russella Crowe’a. Korespondencyjny pojedynek obu panów (jeden szuka, drugi się mu wymyka) to główny, ale nie jedyny wątek tej historii. Przede wszystkim możemy obserwować proces budowania narkotykowego imperium Lucasa, a także mechanizmy zarządzania nim. Twórcy przenoszą widza do przestępczego światka, nieraz nas szokując, a nieraz starając się wzbudzić w nas wątpliwości – czy ten gangster jest naprawdę zły?

Jest tylko jeden problem – to wszystko już było. W tej czy innej formie, ale tak naprawdę już wielokrotnie filmowcy prowadzali nas mrocznymi zaułkami i uchylali drzwi mafijnych salonów. Najlepszym wyjściem więc byłoby ujecie tej historii w jakiś nowatorski sposób albo też wpisanie jej w schemat klasyków, z tym że w drugim przypadku należy naprawdę się postarać.

American Gangster jest czymś pośrednim. Nowością była już sama historia, gdyż z dawien dawna widzów przyzwyczaja się do włoskich mafii, ale też trudno powiedzieć, aby takie rozwiązanie mogło kogokolwiek powalić na kolana. Z drugiej jednak strony trudno rozmawiać o wadach i zaletach fabuły, albowiem opierała się ona na faktach. Oczywistym jest więc, że w niektórych przypadkach scenarzyści mieli związane ręce, ale też trudno im współczuć, gdyż historia życia Lucasa jest ciekawa sama w sobie, nawet bez upiększania.

Kluczem miała być wyśmienita obsada, na czele ze wspomnianymi wyżej Washingtonem i Crowem. Co do pierwszego z nich mam jednak pewne obiekcje. Przede wszystkim rzuca się w oczy aż nazbyt wyraźny kontrast między niektórymi scenami. Niekiedy Denzel rozsiewa swój urok, sprawiając wrażenie człowieka sympatycznego, zdecydowanego, ale przede wszystkim kochającego swoją rodzinę. I kłóci mi się to strasznie z obrazem bezwzględnego gangstera, który ujawnia się, gdy w grę wchodzą interesy. Można powiedzieć, no dobra, taki dualizm osobowości jest przecież ciekawy (wewnętrzne rozdarcie i takie tam). Problemem jest jednak fakt, że niekiedy jako "ten zły" Washington był po prostu mało wiarygodny. Co z tego, że właśnie zabił kogoś z zimną krwią, skoro z powodu poprzedniej sceny, kiedy to kupił dom swojej mamusi, nie potrafiłem myśleć o nim jako to szwarccharakterze! Mamy wtedy do czynienia ze swoistym paradoksem, gdyż niejako przesuwa się nam "skala dobroci". Bohaterowie negatywni pozostają sobą, gdy dochodzi do konfrontacji z pozytywnymi, ale gdy w pobliżu pojawią się ci jeszcze gorsi (skorumpowani gliniarze), to nagle Lucas i jego paczka staja się dla nas tymi dobrymi.

Wprowadza to niemałe zamieszanie, bo wychodzi na to, że Frank zmaga się nie tylko z konkurencją, ale i z przekupnymi policjantami, włoskie rodziny starają się przywrócić stare, dobre czasy, skorumpowani oficerowie chcą zarobić na przestępcach, a na wszystkich poluje Russell Crowe.

I chociaż w samym filmie na pewno nie sprawia to wrażenia tak poplątanego, jak można by wywnioskować z powyższego akapitu, nie ulega wątpliwości, że mały galimatias się pojawił. Jednakże braki postaci granej przez Denzela Washingtona z nawiązką nadrabia jego wyśmienity partner, a filmowy przeciwnik. Rola Lucasa była chyba jednak zbyt dużym wyzwaniem dla Washingtona (a może to scenariusz sprawił, że wyszło tak niespójnie?), ale za to australijski aktor świetnie wcielił się w postać jedynego sprawiedliwego. Ten policjant niekiedy sprawia wrażenie człowieka dziwnego (nawet styl poruszania się przypominał mi granego przez Crowe’a w Pięknym umyśle naukowca), ale przede wszystkim ma zasady. I jest konsekwentny w ich przestrzeganiu. Targają nim sprzeczne emocje, gdyż niekiedy chęć akceptacji przez innych (w końcu wszyscy biorą) jest bardzo silna, ale mimo wszystko nie ulega. Crowe’owi udało się pokazać tą wewnętrzną walkę w sposób bardzo subtelny. Niektóre gesty, niektóre słowa, ton, w jakim były wymawiane – to wszystko składa się na naprawdę realną postać.

Na koniec wypadałoby nieco odnieść się do ram czasowych historii z American Gangster, a raczej do tego, jak filmowcom udało się przeniesienie widza w lata siedemdziesiąte. A jest to niewątpliwie ogromny atut tego filmu. Podczas seansu naprawdę czuje się klimat tamtych czasów, ujęty w najróżniejszych szczegółach (samochody, fryzury, ubrania, muzyka, podziały społeczne). I chociaż miejscami Denzel bardzo przypomina współczesnego biznesmena, to już wygląd postaci Crowe’a został pieczołowicie dopracowany.

Podsumowując, American Gangster to dobry film, a czas spędzony na jego oglądaniu na pewno nie będzie dla nikogo stracony. Jednakże należy pamiętać, że tematy, jakie porusza, są już tak bardzo wyeksploatowane (nie licząc kwestii rasowych), że aby wpisać się do historii kina należało stworzyć film wyśmienity, a to twórcom się nie udało.