Ad Astra

W głąb ciemności

Autor: Jan 'gower' Popieluch

Ad Astra
Głębia przestrzeni kosmicznej od zawsze fascynowała podróżników i naukowców, budząc równie mocno tak nadzieję, jak i lęk. James Gray wysyła bohaterów swojego nowego filmu w kosmos, ale jedynie po to, żeby wrócili z przesłaniem, że nawet w międzyplanetarnej ciemności największym zagrożeniem dla człowieka jest i tak drugi człowiek.

Roy McBride (Brad Pitt) całe swoje życie podporządkował służbie w NASA. Setki godzin fizycznego i psychologicznego przygotowania prowadzą go po kolejnych szczeblach kariery, wszystko inne, w tym życie rodzinne, schodzi na dalszy plan. W takiej sytuacji zastaje bohatera katastroficzna fala energii, która uderza w Ziemię, powodując ogromne zniszczenia. Zdaniem kierownictwa NASA informacje o naturze tego wydarzenia może posiadać ojciec McBride'a, oficjalnie uznawany za zmarłego podczas misji kosmicznej.

Ad Astra to powolna i melancholijna opowieść o podróży – zarówno coraz dalej od ziemskiej orbity, jak i coraz głębiej we własną psychikę. Oczywista jest inspiracja scenarzystów Jądrem ciemności Josepha Conrada. Każdą scenę przenika gęstniejąca atmosfera zagrożenia, tym wyraźniejsza, im bardziej McBride zbliża się do poznania zagadkowych losów swojego ojca. Równocześnie wraz z bohaterem wędrujemy przez jego emocje, przedstawiane w kolejnych monologach – czy to wewnętrznych, czy ubranych w formę badania psychologicznego. Ten oczywisty zabieg ekspozycyjny czasem przekracza jednak granice wiarygodności, zwłaszcza gdy McBride podczas rutynowego badania ochoczo dzieli się z agencyjnym psychologiem odczuciami, które mogą wykluczyć go z udziału w misji.

Momentów, w których wewnętrzna logika musiała ustąpić formie, jest niestety więcej. Szczególnie kuriozalnie prezentuje się scena nakręcona w stylistyce Blade Runnera 2049, w której dyrektor ośrodka badawczego wychodzi naprzeciw McBride'owi korytarzem, tylko po to, żeby za chwilę usłyszeć od bardzo-ważnego-człowieka, że nie ma wystarczających uprawnień, żeby wejść do korytarza, z którego dopiero co wyszła. Widocznie ciasny kadr i gra światła na ścianach była ważniejsza niż jakikolwiek sens pokazywanych wydarzeń. Trudno też zrozumieć, jakim cudem środkiem transportu po terroryzowanej przez piratów ciemnej stronie Księżyca są... odkryte pojazy bez nawet śladu opancerzenia. Ale znów kto nie chciałby mieć pościgu i strzelaniny na srebrnym globie?

Mimo paru niedociągnięć Ad Astra jest naprawdę dobrym filmem. Jego fabuła, chociaż niezbyt zaskakująca, trzyma w napięciu i zostaje z widzem na długo po zakończeniu seansu, a Brad Pitt świetnie poradził sobie ze zmieniającą się osobowoścą bohatera. Niestety poza nim w filmie zbyt wiele aktorsko się nie dzieje, co może być sporym zaskoczeniem przy takiej liście płac. Na ekranie widzimy Donalda Sutherlanda, Liv Lyler i Tommy'ego Lee Jonesa, ale grane przez nich postacie są boleśnie jednowymiarowe i stanowią jedynie tło dla kolejnych przemów Brada Pitta. Wygląda to trochę tak, jakby twórcy nie mieli co zrobić z wyznaczonym budżetem, więc dopisywali do obsady kolejne nazwiska. Jedynie Ruth Negga wnosi swoją grą odrobinę nieoczywistości i głębi.

Na uwagę zasługują zdjęcia Hoyte'a Van Hoytemy (Interstellar, Dunkierka), który połączył wąskie kadry ciasnych tuneli na Księżycu i Marsie z otwartymi ujęciami kosmosu. W kilku miejscach zdecydowanie zbyt mocno inspirował się jednak stylem Rogera Deakinsa w nowym Blade Runnerze. Same słowa pochwały należą się natomiast zespołowi odpowiedzialnemu za dźwięk. Większości scen towarzyszy subtelna muzyka Maxa Richtera, która jednak momentami milknie wraz ze wszystkimi innymi dźwiękami, by podkreślić przerażającą pustkę przestrzeni kosmicznej.

Po Grawitacji i Marsjaninie otrzymaliśmy kolejny obraz podejmujący temat samotności człowieka w kosmosie. Tym razem w bardzo conradowskim ujęciu, co samo w sobie sprawia, że z pewnością warto Ad Astra zobaczyć. Nawet jeśli kilka razy przyjdzie nam wysoko unosić brwi.