28 dni później

Autor: Marcin 'malakh' Zwierzchowski

Ogry mają warstwy – to wiemy wszyscy. Cebula i tort też. Ale czy film może mieć warstwy? Otóż okazuje się, że tak. Z wierzchu 28 dni później to pospolita, krwawa i do bólu wtórna historyjka o zombie (utwierdzały nas w tym trailery). Już w trakcie seansu można jednak odnieść dziwne wrażenie, że trafiło się nie do tej sali.

Przede wszystkim, film nie jest nastawiony na banalną rozrywkę, jaką jest przeganianie bohaterów po najróżniejszych plenerach, urozmaicane od czasu do czasu efektowną jatką. Tak naprawdę zarażonych (gdyż to w sumie nie zombie) jest jak na lekarstwo. Owszem, pojawiają się w wielu scenach, ale tak naprawdę stanowią jedynie element tła opowieści, a nie jej fundament.

Albowiem 28 dni później to historia o ludziach. Zawiera nawet pewne przesłanie, wyraźnie wyłożone pod koniec filmu. Twórcy chcieli pokazać, że tak naprawdę opisywane w ich dziele obrazy to nic nadzwyczajnego. Ludzie zabijają ludzi…? W końcu ma to miejsce od czasów Kaina i Abla.

Ale poza tym, że – o dziwo! – opowiadana historia ma drugie dno, liczą się także aktorzy. I tutaj czeka nas kolejne zaskoczenie. Obsada, z wyśmienitym Cillianem Murphy na czele, to jedna z mocniejszych stron filmu. Może i nikomu z nich nie należy się Oskar, ale trudno znaleźć powód do narzekania. Interesująca była przede wszystkim przemiana Jima (postać grana przez Murphy’ego). W miarę rozwoju wydarzeń bohater ewoluuje od przytłoczonego całą sytuacją i przerażonego "mięczaka" do pewnego siebie (na poły bezwzględnego) quasi-twardziela. Nie bez znaczenia był także dobór aktorów. Nie ma wśród nich zjawiskowych piękności czy napompowanych sterydami macho. Dzięki temu są bardziej wiarygodni, gdyż ich powierzchowność jest codzienna. Łatwo się z nimi identyfikować, tym bardziej, że nie ma pośród nich niepokonanego Rambo. To zwykli ludzie, starający się przeżyć istne piekło na Ziemi.

28 dni później jest dla mnie także po części obrazem osamotnienia. Zdjęcia pustych ulic Londynu są po prostu świetne. Nie tylko ze względów estetycznych (taki urban - pejzaż), ale przede wszystkim dlatego, że bardzo sugestywnie oddają atmosferę opuszczonego miasta. Brytyjska stolica naprawdę zdaje się być wyludnioną betonową skorupą, a nie jedynie zaśmieconą ulicą, którą władze miasta łaskawie pozwoliły wykorzystać filmowcom.

Ogólnie rzecz biorąc, film był wyśmienitą okazją dla Anthony’ego Dod Mantlela na pokazanie, że jest naprawdę dobry w tym, co robi. Fabuła to nie tylko gwałtowne zwroty akcji, gdy w pobliżu pojawiają się zarażeni, ale także mnóstwo z pozoru prostych scen, jak chociażby podróż samochodem przez ulice Londynu. W tych pierwszych użyto kamery bez stabilizatora obrazu (cecha charakterystyczna dzieł Danny’ego Boyla), co sprawiło, że widz mógł w pewien sposób odnieść wrażenie, że znajduje się w centrum akcji. Dla niektórych może być to irytujące, bo rozedrgany obraz niekiedy jest niewyraźny, ale dla mnie jest to jedna z ważniejszych zalet filmu. Technika ta, poprzez niepełne pokazywanie niebezpieczeństwa, potęguje nastrój grozy, jednocześnie skutecznie podkręcając tempo danych scen.

Podsumowując, 28 dni później zdecydowanie wyróżnia się na tle raczej miernych produkcji o podobnej tematyce. Jest to rzadki przykład, pokazujący, że nawet z tak jałowego z pozoru gruntu, jak filmy o zombie, można zebrać obfity plon. Świetne zdjęcia, niebanalny i inteligentny scenariusz oraz kilkoro dobrych aktorów to mieszanka potrafiąca zadowolić nawet najbardziej wybredne "kinomańskie" gusta.