007 Quantum of Solace

Zemsta z wykopem

Autor: Marcin 'malakh' Zwierzchowski

007 Quantum of Solace

Bond, Bond, Bond, Bond… i tak już dwadzieścia dwa razy. Że też się ludziom nie nudzi. Przyznam, nigdy nie byłem wielkim fanem agenta Jej Królewskiej Mości; nawet pacholęciem będąc, nieszczególnie ekscytowałem się jego przygodami. Jak się jednak okazało, stary James wiecznie jary, a najnowszy film z 007 w roli głównej, Quantum of Solace, to wyśmienite kino akcji.

Schwytany przez Bonda, White (Jesper Christensen), ten sam, który w poprzedniej części zmył się z ponad setką milionów zielonych w walizce, trafia do siedziby MI6 w Siennie. Podczas przesłuchania mówi o pewnej tajemniczej organizacji, która jakoby "ma ludzi wszędzie". Quantum of Solace, bo o nią chodzi, skupia wokół siebie same szychy – nie tylko świata przestępczego. Kierowana przez ekologa, Dominica Greena (Mathieu Amalric), dąży do opanowania jak największej ilości źródeł pewnego strategicznego dla świata surowca. Bond wpada na ich trop, gdy zbieg okoliczności sprawia, że spotyka piękną Camille (Olga Kurylenko), kierowaną żądzą zemsty kochankę Greena. Agent Jej Królewskiej Mości niezbyt przejmuje się zdaniem przełożonych, którzy w końcu uznają, że chęć pomszczenia ukochanej przyćmiła jego zdrowy rozsądek i że należy go powstrzymać.

Po spokojnym Casino Royale, producenci postanowili spuścić ze smyczy pirotechników i kaskaderów. Motywem przewodnim dwudziestego drugiego odcinka przygód Bonda jest zemsta, która nie może się obyć bez malowniczej górki trupów i efektownych wybuchów. Tym razem James zdecydowanie więcej biega, skacze, bije (i sam obrywa), strzela, wysadza, zabija, ucieka i goni. Już na samym początku, praktycznie bez żadnego wstępu, widz zostaje rzucony w wir akcji podczas pościgu w Siennie, a im dalej w las, tym więcej drzew. Niestety, cierpi na tym fabuła, której w Quantum… jest jak na lekarstwo. Film jest pierwszą bezpośrednią kontynuacją w historii cyklu, co widać bardzo wyraźnie. Fabuła to okruchy pozostałe po poprzedniku, do których, dla niepoznaki, dodano wątek tytułowej organizacji. Swoją droga, bardzo tajemniczej, bo nawet po obejrzeniu całego filmu trudno coś więcej o tych ludziach powiedzieć (może twórcy jeszcze do tego wrócą, dlatego nie zdradzali wszystkiego?). De facto ten Bond stanowi wyjątkowo długą sekwencję bijatyk, pościgów i strzelanin – czegoś w rodzaju protezy do Casino….

Nie znaczy to wcale, że Quantum… jest filmem złym, wręcz przeciwnie, jako kino akcji sprawdza się idealnie (niektóre sceny, jak chociażby walka na linach, ogląda się z zapartym tchem). Nawet nie tyle jest gorszy od wyśmienitego poprzednika, co po prostu inny. Craig świetnie sprawdza się jako bezwzględny, ogarnięty żądzą zemsty agent i chociaż nie ma tylu okazji do gry, jak w Casino…, nadrabia samym spojrzeniem. Bardzo dobrze partneruje mu Judi Dech, czyli M, która doskonale oddała dziwną szefowo-matczyną więź, jaka łączy tę bohaterkę z Jamesem. Bardzo dobrze spisała się także Gemma Arterton (Strawberry Fields), która przyćmiła nową dziewczynę Bonda, Olgę Kurylenko. Nieco zawiodłem się z kolei na głównym czarnym charakterze, Greenie (Mathieu Amalric), chociaż w tym wypadku nie zawiódł aktor – po prostu postać nie przypadła mi do gustu.

Jakkolwiek efektowność filmu Marca Forstera robi wrażenie, trzeba podkreślić, że niekiedy chęć jak najlepszego oddania dynamiki akcji nie przyniosła oczekiwanych skutków. Miejscami (aczkolwiek rzadko) kamera aż za bardzo skacze, przez co trudno zorientować się w wydarzeniach – sceny, zamiast ekscytujące stają się chaotyczne.

Niemniej Quantum of Solace może przypaść do gustu nie tylko fanom Jamesa Bonda, czego sam jestem najlepszym dowodem. Z kolei zagorzali miłośnicy brytyjskiego agenta mogą narzekać na delikatne odbondnienie – nie było Q, Moneypenny ani nawet słynnego: "My name is Bond, James Bond". Nie zmienia to jednak faktu, że widz otrzymuje kawał dobrego kina akcji, gwarantującego udany seans. Dziwne to, ale już nie mogę się doczekać kolejnej części…