» Artykuły » Wywiady » Wywiad z Wojciechem Birkiem

Wywiad z Wojciechem Birkiem


wersja do druku

Doktor komiksologii


14 czerwca w sali senatu Uniwersytetu Rzeszowskiego odbyła się obrona pracy doktorskiej Wojciecha Birka pt. Główne problemy teorii komiksu. Jest on pracownikiem naukowym Uniwersytetu Rzeszowskiego w Instytucie Filologii Polskiej (podobnie na Uniwersytecie Łódzkim), gdzie zajmuje się przedmiotami teoretyczno-literackimi. Wielokrotnie był jurorem łódzkiego konkursu komiksowego towarzyszącego festiwalowi. Współorganizuje również spotkania w rzeszowskiej Akademii Komiksu.

Marcin Rudnik: W oparciu o jakie opracowania naukowe pisał Pan swoją pracę doktorską?

Wojciech Birek: Choć istnieje dosyć bogata literatura z zakresu teorii komiksu w Polsce jest jej niewiele. Zrąb tekstowy stanowią dwie książki Jerzego Szyłaka, które są publikacjami opartymi na jego doktoracie poświeconemu komiksowi. Można także odwoływać się do pracy Krzysztofa Teodora Toeplitza (obecnie m.in. felietonista Przeglądu - przyp. autora) z lat '80, która była pierwszą próbą napisania książki poświęconej komiksowi w taki sposób w jaki próbowałem to zrobić. Oprócz tego Szyłak napisał też kilka książek obejmujących rożne zakresy tematyczne komiksu, mniej przekrojowych, bardziej na określonych zagadnieniach. Jest kilka artykułów, wciąż pojawia się ich coraz więcej, a także masa publikacji na zachodzie.

M. R.: Pańskie publikacje także znajdują się w bibliografii pracy?

W. B.: Mam niewiele publikacji zajmujących się teorią komiksu. Piszę więcej tekstów popularyzatorskich, publicystycznych, historycznych, trochę monografii. Trudno nazwać to krytyką. Zajmuję się także recenzowaniem komiksu, lecz te recenzje mają wartość bardziej informacyjną niż ostro krytyczną. Nie stosuje drapieżnej krytyki, której celem jest wprawienie autora w zmieszanie i odwiedzenie go od tego, żeby rysował. Raczej szukam tego co można poprawić i tego co można uznać za jakieś atuty. Przede wszystkim chcę informować. W tej chwili, po tylu latach pracy, jest to pewna rutyna i nie ma bodźca do szukania tematów krytycznych czy publicystycznych. Ja się nie czuję krytykiem komiksu.

M. R.: Ile czasu upłynęło od otworzenia przewodu doktorskiego?

W. B.: Dokładnie nie pamiętam, 3-4 lata. Sama procedura administracyjna otwarcia przewodu nie była prawdziwym początkiem tej pracy. Gdy dziewięć lat temu zatrudniałem się w Wyższej Szkole Pedagogicznej (obecnie Uniwersytet Rzeszowski - przyp. autora), jednym z bodźców do tej pracy była chęć uporządkowania na piśmie mojej wiedzy z zakresu komiksu. Chciałem napisać doktorat z teorii komiksu. Rozmowa z przyjmującym mnie wtedy do pracy kierownikiem Zakładu Teorii Literatury, prof. Adamem Kulawikiem, oparta była również na moich planach naukowych. Wszystko to sprowadzało się napisania tego doktoratu, więc jest to w sumie dziewięć lat. Od razu mówiłem, że przychodzę do pracy na uczelni i zabieram się za doktorat. Nie udało się, pierwsze trzy lata zostały zmarnowane, trochę z mojej winy, trochę z winy uczelni - zostałem obarczony obowiązkami pozanaukowymi, które gdzie indziej spadają na zupełnie innych ludzi niż pracownicy naukowi. Trochę czasu mi to zjadło. Nie mówię już o przygotowaniu się do prowadzenia zajęć, opracowania programu, pewnej praktyki itd. Nie miałem praktyki nauczycielskiej przed podjęciem pracy na uczelni. Miałem dużą przerwę pomiędzy studiami a rozpoczęciem pracy dydaktycznej. Parę zawodów wykonywałem w międzyczasie. Pracowałem w wydawnictwie, także w agencji reklamowej we wczesnej fazie jej kształtowania się, pracowałem w firmie zajmującej się realizowaniem przeźroczy edukacyjnych i bajek . Bardzo różne rzeczy, wiec to były zupełnie inne zajęcia. Wszystkie zajęcia związane z komiksem były zaległe wobec moich zajęć zawodowych. Na uczelni udało mi się to jakoś do nich zbliżyć ,chociaż na zajęciach ze studentami nie zajmuję się komiksem. Na razie głównym tematem tych zajęć jest zainteresowanie ich literaturą i badaniem naukowym literatury.

M. R.: Czy były problemy ze znalezieniem promotora do tego tematu?

W. B.: Nie, nie szukałem promotora, który specjalnie znałby się na komiksie. W tej chwili jest niewiele osób, które znają się na tym w interesującym mnie zakresie. Chyba tylko Jurek Szyłak, który był pierwszym doktorem, w tej chwili jest profesorem. Ewentualnie on takie rzeczy będzie dostawał jako promotor w Polsce. Natomiast tutaj szuka się zwykle promotorów w zakresie teorii literatury, którzy specjalizują się literaturze popularnej bądź w teorii literatury w ogóle. Pisałem pracę teoretyczno-komiksową, która jest bardzo pokrewna dyscyplinarnie i metodologicznie teorii literatury. Nie można tego uznać za czystą teorię literatury, bo jest to szeroko pojęty tekst kultury. Cieszę się, że sformułowano to w ten sposób, gdyż daje to szersze kompetencje i możliwości. Ta praca jest po prostu możliwa do zweryfikowania przez ludzi, którzy wiedzą jak pisze się prace naukowe. Można ocenić poprawność wywodu, jego jasność, sposób posługiwania się różnymi metodami i pojęciami. Chciałem zobaczyć jak sobie radzę i czy to co napisałem ma sens.

M. R.: Czy będzie można zobaczyć tą publikacje na półkach księgarskich?

W. B.: W tej chwili oczywiście jeszcze nie. Pytanie kiedy i w jakich księgarniach? To zależy w głównej mierze od tego jakie wydawnictwo miałoby się tym zająć.

M. R.: Komiksowe czy naukowe?

W. B.: Na pewno nie stricte komiksowe. Wydawnictwa komiksowe zajmują się komiksem jako obiektem rozrywki, zainteresowań artystycznych, zaś to jest praca bardzo mocno naukowa. To muszę podkreślić - jest to trudna praca i ani przez moment nie myślałem o tym, żeby starać się pisać w sposób popularny; więc jeżeli ktoś będzie chciał się zmierzyć z tą pracą niech przygotuje się na żmudny wysiłek. Poza tym nie wiem czy to zmieści się w jednym tomie (ok. 400 stron - przyp. autora). Będę musiał zrobić jeszcze redakcje tej pracy do publikacji. Jeszcze będziemy o tym myśleć i nie ma pośpiechu.

M. R.: "Co nagle to po diable".

W. B.: Oczywiście. Z jednej strony jest to temat bardzo interesujący, ale z drugiej strony jest nieco hermetyczny, bo komiks mimo całej atrakcyjności w taki sposób w jaki ja o nim pisałem interesuje bardzo wąskie grono ludzi. To, że komiks czyta pewna ilość ludzi wcale nie oznacza, że ludzie ci będą chcieli czytać prace teoretyczne . Natomiast, fanów którzy chcą się bardziej skupić na tym czym jest komiks i takie propozycje ich interesują, jest niewielu, ale tacy są. Myślę, że oni tę pracę przeczytają z uwagą. Już miałem sygnały od przyszłych czytelników, którzy zajmują się komiksem, że bardzo chcieliby dostać to opracowanie do ręki i przeczytać jak najszybciej, żeby wiedzieć jak to wygląda. Głównym problemem jest doprowadzenie do jej wydania. Nie widzę żadnych trudności w dokonaniu tego, tylko pytanie jeszcze gdzie. Można to zrobić w wydawnictwie, które zajmuje się publikacjami książkowymi w sposób systematyczny i ma przetartą ścieżkę dystrybucji. Można to także zrobić w uczelnianym wydawnictwie uniwersyteckim, a takich wydawnictw jest sporo. Tak też będzie, lecz wiadomo, ze wtedy dystrybucja jest bardziej ograniczona. Dla mnie najważniejsze było napisanie tej książki, natomiast nie ma co robić z tego przeboju rynkowego, bo nie o to chodzi. To jest pewna dziedzina wiedzy, która w Polsce dopiero się kształtuje. Takie ujęcie - inne niż te, które pojawiały się do tej pory na pewno nie zrobi krzywdy teorii komiksu.

M. R.: Za pierwszy komiks można uznać rysunki naskalne, jak od tamtej pory ewoluował komiks?

W. B.: Mówi się, że to już możnaby nazwać komiksem. Ja nie śpieszyłbym się tak z używaniem tej nazwy. Oczywiście komiks jest kolejną formą narracji graficznej. Formą, która opowiada przy pomocy obrazków. Pytanie, kiedy ustalić jego początki? Niektórzy szukają ich już w XVI wieku, ale ja bym się z tym tak nie śpieszył. Na pewno cały XIX wiek, a nie tylko jego koniec, był okresem wyraźnego kształtowania się tej formy wypowiedzi i prowadzącego do tego co mamy dzisiaj. Nie tylko stricte, ale były także powieści graficzne w pierwszej połowie XIX wieku. Pewna ilość czegoś co dzisiaj można by nazwać historyjkami obrazkowymi - książek, które opowiadały przy pomocy obrazka z podpisami.

M. R.: Tak jak "Koziołek Matołek" Kornela Makuszyńskiego?

W. B.: To już XX wiek w Polsce, ale tego typu rzeczy zaczęły się i zdobywały popularność już w pierwszej połowie XIX wieku. Był taki Szwajcar Rudolf Töpffer, który jest traktowany przez Europejczyków za wynalazcę komiksu. Nie tylko pisał takie powieści graficzne, ale również napisał o nich coś w rodzaju teorii - pracę zwracającą uwagę na możliwości ekspresji tej formy przekazu. Jak to jest z rysunkiem, pismem, z łączeniem obydwu mediów, że można to robić. Była to bardzo świadoma próba. Zresztą to bardzo interesujący przypadek, Amerykanie przez długie lata odrzucali Töpffera jako twórcy komiksu mówiąc, że to u nich w Stanach Zjednoczonych w końcu XIX wieku autorzy pierwszych stripów, komiksów cyklicznych gazetowych wynaleźli i ukształtowali to medium. Nie tak dawno okazało się, że w połowie stulecia, także w trakcie drugiej połowy XIX wieku w Stanach Zjednoczonych funkcjonowały powszechnie te książeczki rysowane przez Töpffer'a pod innymi tytułami i ci, którzy wynajdywali komiks pod koniec XIX wieku mogli znać te historie wcześniej, czytali je, więc to była tylko kwestia rozwinięcia medium. A to są niuanse, które warto sobie uświadomić. Jest to bogata dziedzina i nie wszystko o niej jeszcze wiadomo, ciągle się rozwija. Także w zakresie teorii komiksu można mieć coś do powiedzenia. Zawsze można to zrobić lepiej, bardziej klarownie, bardziej to uporządkować i ujednolicić. Każda teoria jest dziedziną, której nie da zamknąć się w jednej książce.

M. R.: Jakie są różnice między komiksem amerykańskim, europejskim a japońskim?

W. B.: Na pierwszy rzut oka nie jest z tak tym łatwo jakby się wydawało. Komiks amerykański to są superbohaterowie, komiks europejski to są artystyczne albumy, troszkę inna kreska, troszkę inny sposób rysowania, a komiks japoński to są wielkie oczy i śmieszne usta, zupełnie inna forma ekspresji. Oczywiście każda z tych odmian ma swoją postać bardzo charakterystyczną, wykształciła swoje własne formy publikacji. Czym innym jest komiksowy zeszyt amerykański o określonej ilości stron i określonej częstotliwości ukazywania się, określonym sposobie narracji przyporządkowanym tej dwudziestokilkustronicowej całości. Czym innym jest album francuski, belgijski, włoski czy inne europejskie, które posiadają inny format, zawartość i kompozycję. Czym innym jest japońska manga, która ma zupełnie inną formę. Natomiast tych odmian edytorskich komiksu jest więcej i te najbardziej typowe nie są jedynymi dla każdej z tych szkół. Oczywiście inne jest też ujęcie tematu. w tej chwili mamy do czynienia z przepływem wzajemnym różnych inspiracji. Komiks amerykański już dawno przestał nim być, gdyż najlepsze komiksy amerykańskie robią Anglicy, a to w końcu Europejczycy. Owszem, oni uznają że tam jest kontynent, a tutaj wyspa, ale jednak jest to Europa. Widać w niektórych komiksach amerykańskich, że są one bardziej europejskie. Europejczycy kontynentalni przyglądają się komiksom amerykańskim, a tym bardziej japońskim, które bardzo ekspansywnie pojawiły się w naszej zachodniej świadomości przez ostanie kilka dziesiątków lat i mówi się już o czymś takim jak euromanga - komiksach rysowanych przez europejskich twórców, ale mających bardzo wiele cech mangi. Nie można zamykać tez mangi do jej typowej postaci, gdyż są mangi bardzo realistycznie, wyraźnie wskazujące na wpływ zachodniej cywilizacji. Także to jest strefa wzajemnych przepływów i inspiracji, które ciągle na siebie oddziaływują.

M. R.: W swojej karierze tłumaczył Pan komiksy francuskie i belgijskie, chociażby komiksy Rosińskiego i Van Hamme, jak do tego doszło, że to akurat Pan się tym zajął?

W. B.: To jest kwestia przypadku, nigdy nie chciałem zajmować się tłumaczeniami. Gdy byłem małym chłopcem dostałem pierwszy komiks po francusku - pierwszy album "Asterixa". Byłem wtedy w trzeciej czy czwartej klasie podstawówki. Natychmiast kupiłem mały słowniczek i zrobiłem pierwsze tłumaczenie. Kompletnie amatorskie, ale bardzo mi się ten język spodobał i zacząłem się go uczyć, chociaż nigdy nie udało mi się doprowadzić swojej nauki do stanu doskonałości. W Rzeszowie nie było zainteresowania tym językiem, więc gdy próbowałem to robić miałem przerwy. Wiedzę językową mam wyniesioną z praktyki - czytania, bardziej z używania tego języka niż z edukacji. To, że zostałem tłumaczem komiksów wyglądało tak, że będąc kiedyś w redakcji pisma Fantastyka (obecnie Nowa Fantastyka - przyp. autora), w którym wychodził dodatek poświęcony komiksowi pod tytułem Komiks-Fantastyka, dostałem do ręki tłumaczenie jednego komiksów i jeden rzut oka wystarczył, żeby wychwycić błąd językowy na pierwszej stronie tego tłumaczenia. Ich było więcej, a ja zacząłem od zrobienia korekty komiksu, później zaś dostawałem kolejne albumy do tłumaczenia. Okazało się, ze jakoś mi to idzie, jestem w stanie tłumaczyć komiksy sensownie, nie ma w nich rażących błędów, stylistycznie jakoś sobie radzę. Myślę, że jest to też kwestia znajomości konwencji komiksu. Potrafiłem nie tylko czytać tekst, ale także rozumieć o co w tym tekście chodzi, bo czasami zrozumienie (to widać po niektórych tłumaczeniach) nie trafiają w sens dlatego, że tłumacz nie zrozumiał czemu służy ten tekst. Można było frazę przetłumaczyć wieloznacznie, ale musiała się ona zgadzać z rysunkiem; czasem zaś narracja nie była tak klarowna jak by się chciało. Czasami jest trochę bardziej wyrafinowana, czasami pewne rzeczy są ukryte i trzeba to po prostu wychwycić, wiedzieć na czym zależało autorowi tekstu. Należy starać się przetłumaczyć go w sposób jak najbardziej wierny i najtrafniejszy. Ja podziwiam niektórych tłumaczy komiksów, chciałbym osiągnąć taki poziom giętkości, wyrazistości tłumaczenia; jak na przykład świetne tłumaczenie komiksu "Liga Niezwykłych Dżentelmenów" dokonane przez Paulinę Braiter.

M. R.: Jak wygląda Pana działalność w Rzeszowskiej Akademii Komiksu?

W. B.: Spotykamy się cyklicznie korzystając ze sprzętu sali audiowizualnej Wojewódzkiego Domu Kultury. Utarta forma, która się przyjęła to oglądanie zachodnich komiksów niczym filmu przy moim tłumaczeniu. Kilka lat temu była to jedyna forma kontaktu z zachodnim komiksem. W latach '90 było z tym nie najlepiej, teraz rynek się odrodził i można np. przeczytać wszystkie albumy z serii "Thorgal" w ładnych wydaniach wydawnictwa Egmont. Ta forma prezentacji zachodnich komiksów cieszyła się dużą popularnością, teraz nie ma ku temu powodów. Prezentuję komiksy, które nie są jeszcze znane w Polsce. Przy okazji można wychwycić niuanse, których nie zauważyłem, taka wspólna korekta. Dyskutujemy nad różnymi rozwiązaniami w bardzo swobodnej i zabawowej atmosferze prezentacji. Nie dowiadujemy się czegoś tylko i wyłącznie o komiksie, ale sami się świetnie bawimy.

M. R.: Czy takie tłumaczenia były publikowane?

W. B.: Bardzo wiele z tłumaczeń, które robiłem dla siebie i tego typu spotkań w pewnym momencie okazywały się potrzebne. Dzwonił od mnie wydawca z pytaniem czy nie mógłbym przetłumaczyć określonego komiksu, a ja odpowiadałem, że mam go już przetłumaczonego, tylko musze przejrzeć jej jeszcze raz, żeby przygotować to do wersji nie czytanej, ale z powymienianymi "dymkami". To szło bardzo szybko. Liczę na to, że kilka komiksów, które leżą u mnie w szufladzie przetłumaczone znajdzie swojego wydawcę, a to bardziej ambitne rzeczy.

M. R.: Jak wygląda rynek komiksowy w Polsce?

W. B.: Bum wydawnictw komiksowych się jeszcze nie zakończył. To jest wojna, walka o rynek, to jest jakby nie było próbą zarabiania na pewnym zapotrzebowaniu rynkowym. Zostają ci, którzy potrafią to robić. Te wydawnictwa, które próbowały wejść na ten rynek i z niego odeszły nie najlepiej sobie radziły. Niemniej pewne ruchy się odbywają. Teraz na przykład koncern Axel Springer wchodzi do kiosków z bardzo tanimi, amerykańskimi komiksami, które mają ukazywać się co tydzień. To może w bardzo poważny sposób naruszyć równowagę rynkową, która już się ukształtowała. Cieszę się, że bardzo dużo dzieje się w tej materii. Cieszę się jeszcze z tego, że duża ilość oferowanych komiksów daje możliwość poszerzenia się rynku czytelników, bo mamy dramatycznie mały rynek czytelnictwa komiksów. Wiem, że niektórych to cieszy. To wynika z tego, że nie tyle zmarnowaliśmy czas i możliwości, ale tak się potoczyły losy naszej kultury, że popularność komiksów w końcu lat '70 i '80 została zaprzepaszczona. Nie było kontynuacji, z bardzo wielkim trudem odbudowywał się rynek komiksowy w końcu lat '90 i on teraz jest i trzyma się. Nie wydaje się, żeby miał w jakiś sposób zniknąć. Nie mamy pokolenia czytelników, którzy byliby zainteresowani, mieli na to pieniądze, byli wysmakowani. To jest parę tysięcy ludzi. Owszem, jest poziom komiksu popularnego dla dzieci sięgający naprawdę dużych nakładów, ale komiksy to są nie tylko publikacje dla dzieci. Na zachodzie przez to, że ówczesne dzieci są teraz już dorosłe, komiksy wcale nie są infantylne, tylko ciekawe, interesujące, różnorodne. Można wybrać sobie gatunek, konwencję, ulubionego autora, ulubiony styl graficzny. Ale to jest bogaty rynek i oferta od strony edytorskiej, wydawnicza. Z drugiej strony są kompetencje czytelników. Są oni wychowani na komiksach, co znaczy, że nie tylko na nich. W tej chwili komiks jest częścią kultury współczesnej. Myślę, że nie gorszą, a na pewno nie lepszą od innych. Jest jedną z równoprawnych form. Trzeba się z tym pogodzić i nie ma tu o co walczyć. Myślę, że komiks nikomu nie zagraża, a w momencie gdy mówi się o kryzysie czytelnictwa to komiks wcale nie jest jednym z tego powodów, bo komiks też się czyta tak samo jak literaturę. Ludzie, którzy czytają komiksy dzisiaj czytają również literaturę. Lepiej czytać komiks niż nie czytać niczego, a najlepiej czytać komiks i literaturę. To jest najbardziej rozwijające, tym bardziej, że teraz pojawiają się coraz częściej inteligentne komiksy, które odwołują się do wiedzy o kulturze szeroko pojętej. "Liga niezwykłych dżentelmenów" jest właśnie takim komiksem. Pełen smak tego komiksu polega na tym, że są tam ożywione wszystkie postacie literatury popularnej XIX wieku. Przygodowej, której dzisiejsza młodzież zupełnie nie czyta, a kiedyś to właśnie one były główną pożywką zjadaczy książek. Jest to uczta dla tych, który czytali kiedyś Juliusza Verne, Roberta Stevensona.

W dobie popkultury ikona zdominowała świat i tutaj komiks również może zaistnieć.

Oczywiście, niektórzy twierdzą, że komiks jest sztandarowym przykładem reprezentacji tekstualnych popkultury, ale nie jest ona najbardziej ekspansywna. Ma swoją popularność, zalety, ma swój smak i klimat. Na pewno są formy trochę bardziej powszechnie akceptowane, przynajmniej w Polsce, niż komiks. Chociażby wszystkie fabularne formy związane z komputerem, mówię o grach. To jest bardzo istotny element tej kultury, komiks jest jednym z istotnych jej elementów i na pewno trzeba go uwzględnić przy rysowaniu mapy współczesnej kultury popularnej. Natomiast to się zmienia. Kiedyś mówiło się, że komiks jako element kultury masowej, wówczas używało się takiego pojęcia, jest skazany na robienie "papki" fabularnej, którą się przełyka i nic po niej nie zostaje. To się bardzo zmieniło. W tej chwili kultura popularna to wspólny obszar, w obrębie którego funkcjonuje cała masa wariantów i odmian. Mówi się o niszowych formach. Komiks też jest niszowy, skierowany do różnych odbiorców.

M. R.: Jakie są Pana plany po obronie pracy doktorskiej?

W. B.: Bardzo tęsknie za powrotem do twórczości. Koniecznie chciałbym do niej wrócić, bo programowo zrobiłem sobie przerwę w tej materii. Nie podejmowałem się żadnego rysowania.

M. R.: Długo to trwało?

W. B.: Kilka lat. Trzeba będzie przećwiczyć kreskę. Rysowałem raz na pół roku plakaty Podkarpackich Spotkań Z Komiksem. Najważniejsze jest systematyczne realizowanie jakiegoś planu. Muszę wybrać któryś z leżących w mojej szufladzie czy głowie pomysłów i doprowadzić go do końca w spokoju. Nie będę się specjalnie narzucał wydawcom z tym, że chcę coś zrobić. Bardzo często twórcy zaczynają od tego, że "mam pomysł to muszę mieć wydawcę, jak będzie wydawca to będę rysował". Tymczasem ja mam zamiar zrobić to zupełnie inaczej - najpierw zrealizować komiks do końca, a później będę szukał wydawcy, nie śpiesząc się. Bo z komiksu w Polsce tak naprawdę, żyje tylko kilka osób. Chociażby Rafał Skarżyski i Tomek Leśniak, którzy co tydzień w Gazecie Wyborczej publikują odcinek "Tymka & Mistrza", poza tym robią mnóstwo innych rzeczy związanych z komiksem. Myślę, że oni mogą powiedzieć, że żyją z komiksu i nie muszą martwić się specjalnie o finanse. Natomiast teraz w Polsce, jeśli ktoś zrobi album komiksowy, nie może marzyć o tym, że zbije na tym fortunę. Po prostu rynek jest za mały . Przynajmniej dopóki nie zaczniemy sprzedawać własnych komiksów na zachodzie, a póki co nie jest z tym najlepiej. Może się to zmieni, ale na razie trzeba mieć dobre tytuły, które uniosą ciężar świetnych autorów zagranicznych. Sprzedanie przeciętnego polskiego komiksu na rynek, gdzie przeciętnych, nowych tytułów jest około pięciuset jest raczej mało sensowne. I nie ma co o tym marzyć. Natomiast sprzedanie dobrego album - jak najbardziej. Dlatego nie liczę na to, że narysuję go do wiosny czy połowy przyszłego roku i natychmiast zacznę opływać w dostatki. To będzie przede wszystkim powrót na rynek, chcę się zorientować, czy ktoś jest tym zainteresowany, co ja mam do powiedzenia w tej materii, czy są czytelnicy. Bo mam swoją własną wyobraźnię, własny styl opowiadania i rysowania. Teraz pytanie: czy ten styl trafia do ludzi, który dzisiaj czytają komiksy. Jakby nie było są oni dużo młodsi ode mnie, więc być może interesują ich zupełnie inne konwencje i historie.

M. R.: Co Pana inspiruje do twórczości?

W. B.: To jest trudny do określenia nakaz, żeby zrobić coś takiego. Mam pomysły, które biorą się z bardzo różnych sytuacji. Historie każdego z nich można w jakiś sposób zrekonstruować. Na pewno są to jakieś fascynacje, potrzeba powiedzenia czegoś w takiej właśnie formie. W końcu to nie zawsze są historie, które są o niczym. Jest to forma wyrażenia się. Cokolwiek mówi się o komiksie to nieprawdą jest, że komiks to jest coś, co robi się zupełnie nie wkładając w to siebie. Każdy twórca wyraża siebie przez to co robi. Chociaż jeśli ktoś realizuje romanse na kilogramy, to znaczy, że wszystkie są mniej więcej o tym samym i zmieniają się tylko nazwiska i nazwy miejscowości. To mało, że jest to wyrobnictwo, w którym nie mieści się nic osobistego, ale należy wybrać temat, który mi odpowiada. Jeżeli robię coś nie na zamówienie, a z własnej chęci to, na pewno jest to wyraz tego co mam do powiedzenia.


Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Baali
    Dodam tylko...
Ocena:
0
..., że autorką zdjęcia jest Pani doktorowa :-), a rękaw tego czarnego podkoszulka nalezy do kolegi z redakcji Gazety w rzeszowskiej Wyborczej - Ajrisza, którego pozdrawiam :-)
02-07-2004 08:50
Nadiv
    świetny wywiad!
Ocena:
0
Świetny wywiad - brawo Baali!

Muszę jednak skarcić korektę - nie wyłapaliście wielu błędów...
02-07-2004 09:56
Mona
    :)
Ocena:
0
Fajny wywiad, fajny. A jaki Wojtek zadoktorowany na zdjęciu:)
Będziemy mieć doktorską prelę na konie, eh?:p
02-07-2004 21:37
Baali
    Prela będzie na pewno...
Ocena:
0
..., głowa spokojna ;-).
Zreszta jak bedzie możliwość i chęci to można spróbowac zrobić w Rzeszowie ogólnopolski konwent tylko i wyłącznie komiksowy. tego co Wojtek mówił - służy kontaktami więc tylko odpowiednio zadziałac trzeba
A doktor teraz to pełna powaga ;-).
02-07-2004 22:38
~placek

Użytkownik niezarejestrowany
    No i fajno
Ocena:
0
wywiad, że się tak wyrażę wypaśny. Tak pod względem objętościowym jak i zawartej w nim treści. Gartuluje Baali.
08-07-2004 12:33
~Tomm_y

Użytkownik niezarejestrowany
    Konkluzje...
Ocena:
0
Świetny tekst. Przemyślany, koncepcyjnie układ, interesujące dialogi. Krótko mówiąc majstersztyk.
04-08-2004 10:14
~Jarosław Wlazło

Użytkownik niezarejestrowany
    "Zdzierca"
Ocena:
0
Wg mnie, niezly artykuł. Praktycznie wszystko co trzeba znalazlo sie w nim. Jedyne co mnie zniechecilo do czytania, to że jest bardzo dlugi :D...
24-01-2005 09:49
~blagier

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Jestem misiem o małym rozumku i nie znam się na komiksie, ale wydaje mi sie że pan sie przygotował do wywiadu.
Reszta to zasługa interesującego rozmówcy - pasjonata, lubie takich ludzi.
25-01-2005 10:56
~Grzegorz Wlazło

Użytkownik niezarejestrowany
    Spoko, spoko:P
Ocena:
0
No takim wywiadem to sie można pochwalić :D w każdym razie mi sie spodobał (widze że nie jestem wyjątkiem) oby tak dalej...
27-01-2005 12:20
~Kasia M

Użytkownik niezarejestrowany
    zaciekawi na pewno
Ocena:
0
sadze ze wydanie tej pracy zaciekawi pewne grono osob...a na pewno mnie :D baaardzo by mi sie przydala ta lektura! ^^
12-03-2005 12:51
~Ran

Użytkownik niezarejestrowany
    Bardzo ciekawe
Ocena:
0
Wywiad bardzo ciekawy. Czy jest mozliwosc uzskania tej pracy doktorskiej do przeczytania w formie elektronicznej - pdf albo doc?
17-08-2005 15:48

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.