» Książki i komiksy » Pathfinder » The Redemption Engine

The Redemption Engine


wersja do druku
The Redemption Engine
Najprostszy przepis na sequel stosowany z powodzeniem przez hollywoodzkich producentów brzmi: "To samo, tylko więcej". Mimo niewątpliwej popularności (i wyraźnej skuteczności) rzadko kiedy jednak przynosi on efekty dorównujące pierwowzorom.

Dlatego też sięgając po powieść Jamesa L. Suttera zatytułowaną The Redemption Engine, pełen byłem najgorszych przeczuć. Opis zamieszczony z tyłu okładki niepokojąco przypominał bowiem fabułę Heretyka śmierci – znów dusze (tym razem w liczbie mnogiej) ofiar tajemniczego zabójcy nie pojawiają się na miejscu swego ostatecznego przeznaczenia i zadaniem Salima Ghadafara, niepokornego sługi Pharasmy, bogini śmierci, jest odnalezienie winnych zbrodni oraz duchów zamordowanych. Znów śledztwo zabiera detektywa-ateistę na wędrówkę przez planarne domeny. Raz jeszcze towarzyszyć mu w niej będą śmiertelni towarzysze i wspierać przybysze z innych sfer. Aż chciałoby się powiedzieć niczym Humphrey Bogart w Casablance: "Zagraj to jeszcze raz, James."

Równocześnie jednak z miejsca rzuca się w oczy kilka różnic – jako że to sequel, nie tylko liczba ofiar musiała wzrosnąć, większa jest także stawka, o jaką toczy się gra. Ponieważ z ręki tajemniczego zabójcy giną najbardziej niesławni szubrawcy zamieszkujący wolne miasto Kaer Maga, kanalie zasługujące jedynie na piekielne męki, ich losem żywotnie zainteresowani są prominentni członkowie diabelskiej hierarchii. Z tego też powodu Salim nie będzie prowadził śledztwa samotnie. Równolegle do sprawy został bowiem przydzielony jeden z potężnych psychopompów służących Pani Grobów, morrigna o imieniu Maedora – a tej bardzo nie podoba się, że dochodzenie powierzono śmiertelnikowi, od początku więc Salim będzie na cenzurowanym.

Zestawienie duetu sztywnego służbisty z nieortodoksyjnym acz skutecznym "samotnym wilkiem" to motyw znany z niezliczonych dramatów policyjnych i filmów sensacyjno-kryminalnych, przeniesiony w fantastyczne realia uniwersum Pathfindera działa równie dobrze. I mimo że rozwój tego akurat wątku jest przewidywalny aż do bólu, to w niczym nie umniejsza to jego atrakcyjności.

Śledząc postępy fabuły niestety nie sposób uniknąć wrażenia deja vu, ale – co było dla mnie sporym zaskoczeniem – pozorne "to samo" nie oznacza tu "tak samo" i elementy na pierwszy rzut oka identyczne z tymi, które pojawiły się w poprzedniej powieści Jamesa L. Suttera, okazują się znacznie lepiej wykorzystane. Planarne wojaże mają sens, układając się w spójną i logiczną całość, a nie jedynie zbiór mocno przypadkowych encounterów; pomoc nieludzkich sprzymierzeńców jest znacznie lepiej uzasadniona niż w Death's Heretic, samo śledztwo także wydaje się naturalniejsze, bez nagłych olśnień i niczemu nie służących zwrotów akcji. Tym, co jednak przyjąłem z największą satysfakcją, była galeria pojawiających się w powieści postaci stanowiących tło i widownię dla głównego bohatera. Owszem, w dalszym ciągu ustępują mu one tak znaczeniem fabularnym jak i – w znacznej większości – potęgą, ale nie stanowią już irytująco papierowych kalek, od jakich wręcz roiło się w Heretyku śmierci. Nawet ci z drugoplanowych bohaterów (aż chciałoby się powiedzieć: "Niezależnych"), których łatwo można wpisać w czytelne stereotypy (wampirzy arystokrata, sprytny ulicznik) nie są tak potwornie płaskimi kliszami, jak spora część postaci pojawiających się w poprzedniej powieści o Salimie. Jego towarzysze, mimo iż wyraźnie mniej kompetentni od sługi Suczej Bogini, radzą sobie zdecydowanie lepiej od córki zamordowanego kupca i nie stanowią jedynie tła mającego podkreślić ogólną wspaniałość głównego protagonisty – w pewnym momencie stają się dla przebiegu fabuły równie istotni, co główny bohater.

A skoro o fabule mowa – i tę wypada ocenić dużo lepiej niż  Death's Heretic. Nie uświadczymy niepotrzebnego nabijania objętości książki nic nie znoszącymi scenami, akcja toczy się wartko i potoczyście, śledztwo momentami zdaje się zwalniać, gdy plączą się tropy, ale jego rozwój jest niewymuszony i logicznie zmierza do finału. Oczywiście, za morderstwami stoją siły, których nikt by o to nie podejrzewał, ale ich odkrycie nie prowadzi do prostej konfrontacji zamykającej sprawę – w finale walka toczy się na dwa fronty, a ta część, która ma miejsce na Planie Materialnym i w której uczestniczą mniej potężni towarzysze, jest nie mniej istotna od toczącej się w zaświatach, w której udział biorą Salim i Maedora.

Finał, o którym można powiedzieć jedynie, że jest iście epicki, przywraca naturalny porządek rzeczy, ale daje też spore szanse na to, że z detektywem-ateistą służącym bogini śmierci spotkamy się jeszcze w kolejnej powieści – jeśli poziom książek Jamesa L. Suttera z tomu na tom będzie rósł w dotychczasowym tempie, to już wypatruję jej z niecierpliwością.

The Redemption Engine okiem erpegowca

Patrząc na fabułę Machiny odkupienia nie sposób nie pokusić się o próbę przełożenia jej na erpegową kampanię. A to byłoby wręcz banalnie proste, nawet pomimo faktu, że jakiś problem mogłoby stanowić wplątanie postaci w intrygę. Zastąpienie głównego bohatera drużyną poszukiwaczy przygód mogłoby być jednym sposobem, innym – umieszczenie ich na miejscu towarzyszy Salima, choć w tym przypadku graczy mógłby irytować fakt, że siłą rzeczy będą grali drugie skrzypce wobec BN-a i jego nieludzkiej partnerki.

Niewątpliwym plusem tej powieści jest umiejętne wykorzystanie w niej jednych z dziwniejszych potworów, jakie przynoszą pathfinderowe bestiariusze. Enigmatyczne Aeony czy pożerające wspomnienia caulborn ukazani są w sposób, który doskonale można wykorzystać na sesjach, nawet jeśli nie miałyby być one oparte na samej fabule książki. Atutem jest także sposób ukazania miejsc, w których rozgrywa się akcja – mimo że w pewnym momencie jeden z towarzyszy Salima żartuje, że trafili do piekła, a ten zachowuje się jak przewodnik, to opisy zarówno innoplanowych lokacji jak i – zwłaszcza – miasta Kaer Maga wydatnie mogą ułatwić odmalowanie ich na sesjach.

Sporym wyzwaniem może natomiast okazać się poprowadzenie finału scenariusza czy kampanii opartej na fabule The Redemption Engine – rozdzielenie drużyny rzadko kiedy jest wygodne dla graczy i prowadzącego. A choć fakt, że to walka prowadzona na planie materialnym wpływa na wynik starcia toczonego w zaświatach, może stanowić pewne pocieszenie dla graczy, których postacie będą brały w niej udział, to dysproporcja pomiędzy skalą obu tych wątków i rangą wyzwań, jakim przyjdzie w nich stawić czoła, może być źródłem sporego dyskomfortu – w końcu Gangi Nowego Jorku to nie ta sama liga, co Armia Boga.

 

Dziękujemy wydawnictwu Paizo za udostępnienie książki do recenzji.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.0
Ocena recenzenta
8
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 1
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: The Redemption Engine
Cykl: Pathfinder Tales
Autor: James L. Sutter
Autor okładki: Craig J Spearing
Wydawca: Paizo Publishing
Miejsce wydania: USA
Data wydania: 2014
Liczba stron: 528
Oprawa: miękka
Format: B5
Seria wydawnicza: Pathfinder Tales
ISBN-13: 978-1-60125-618-8
Cena: 9,99 USD



Czytaj również

Death's Heretic
Śmierć heretyka
- recenzja
The Dagger of Trust
Szpiedzy z Golarionu
- recenzja
Pathfinder Adventure Path: The Worldwound Incursion
I ty napiszesz przygodę do Pathfindera!
- recenzja
Winter Witch
Nastrojowa bajka na dobranoc
- recenzja
Prince of Wolves
Pionierska wyprawa do krainy horroru
- recenzja
Pathfinder Roleplaying Game: Book of the Damned
Piekielne kompendium
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.