Morze Mieczy - R. A. Salvatore

Stary, dobry Salvatore.

Autor: Piotr 'Rebound' Brewczyński

Na początku przyznam, że po czwartą część cyklu Ścieżek Mroku sięgałem dość nieufnie, a jednocześnie gdzieś w głębi miałem nadzieję, że po bardzo dobrym Słudze Reliktu, R. A. Salvatore nie spuści z tonu i uraczy czytelników czymś o jakości chociażby porównywalnej do tej reprezentowanej przez Trylogię Doliny Lodowego Wichru. Nadzieja owa już po paru pierwszych stronach okazała się proroctwem, bowiem Morze Mieczy trzyma niemal dokładnie ten sam poziom, co przytoczony cykl i zdecydowanie zrywa ze wszystkimi dziwnymi zagraniami fabularnymi, jakie czytelnik miał wątpliwą przyjemność podziwiać w dwóch pierwszych tomach Ścieżek Mroku.

Powieść otwiera to, co pisarzowi wychodzi najlepiej – Drizzt i jego kompania rozgramiają grupę rabusiów i chwytają ich herszta, który poniewczasie okazuje się kimś znacznie ważniejszym dla fabuły, niż mogłoby się to wydawać z początku. Następnie przenosimy się na pokład Duszka Morskiego, na którym Wulfgar powoli dochodzi do siebie po wydarzeniach, które opisane były w Grzbiecie Świata. Potężny barbarzyńca ciągle jeszcze jest gnębiony przez wewnętrzne rozterki, jednak powoli na powrót budzi się w nim wojownik, jakiego znaliśmy sprzed Mrocznego Oblężenia. Wreszcie – poznajemy zajadłego antagonistę szlachetnego drowa, który pała do niego ślepą nienawiścią.
Powyższe wątki splatają się mniej więcej w połowie książki i owocują rozwiązaniem wszystkich zagadek, na jakie bohaterowie natknęli się podczas akcji cyklu. Co ważne, autorowi udało się uniknąć łzawej atmosfery Grzbietu Świata i tomu go poprzedzającego, choć i w Morzu Mieczy nie uniknął on sceny, która w zamyśle miała pobudzać do refleksji, a w efekcie wyszła dość mdło i nijako.
Na szczęście, w Morzu Mieczy pisarz po prostu wraca do tradycji powieści prawdziwie przygodowej – z walką finałową, wyraźnie zarysowanymi i charakterystycznymi przeciwnikami i klasycznym "happy endem". Właśnie taka powieść w mojej opinii najlepiej nadawała się na zakończenie bardzo nierównego cyklu, jakim są Ścieżki Mroku, a autor doskonale dopasował się do moich oczekiwań. Za to brawa.

Natomiast wielki minus za to, czego Salvatore’owi nie zdarzało się wcześniej robić na tak wielką skalę. Mianowicie – za błędy merytoryczne. Najbardziej rażącą wpadką jest ta ze stron 372-373, w której Regis najpierw pyta Morika o imię, po czym, mimo nie otrzymania odpowiedzi, powiadamia drużynę, że to właśnie Morik ściga zaklinaczkę. Blamaż i kompromitacja o tyle większa, że to nie jedyny przypadek takiego potknięcia.
Na szczęście książce można zarzucić tylko niedopatrzenia merytoryczne w wąskim zakresie. Ogólnie w fabule nie ma zgrzytów, podobnie jak w tłumaczeniu i korekcie polskiego wydawcy. Dobre wrażenie dopełniana ładna ilustracja na okładce (ponownie autorstwa Todda Lockwooda). Swoją drogą – ładne okładki charakteryzują całość cyklu Ścieżek Mroku. Szkoda tylko, że jedynie w dwóch przypadkach treść w środku dorównuje wrażeniu estetycznemu.

Ogólnie uważam Morze Mieczy za udane zakończenie tetralogii. Nie jest to twór wybitny, ale fani popularnego w Polsce R.A.S-a na pewno nie będą zawiedzeni. Co lepsze, nie-fani również wyciągną z tej książki sporo rozrywki, choć na pewno znajdą powody do narzekań – chociażby na nienaturalnie nieskazitelne dobro Drizzta, które w tej pozycji po raz kolejny aż bije po oczach. Ale jak wiemy, nie wszystko jest idealne... Prócz Drizzta rzecz jasna.

Tytuł: Morze Mieczy (The Sea of Swords)
Autor: R. A. Salvatore
Tłumaczenie: Piotr Kucharski
Korekta: Ewa Polańska
Wydawca: ISA
Rok wydania: 2004
Liczba stron: 384
ISBN: 83-7418-035-8
Cena: 28,90 zł

Morze Mieczy