Kheldrivver

Autor: Marcin 'Verghityax' Pawłowski

Kheldrivver

Osada ta znajduje się śród trawiastych pagórków na wschodnim krańcu Trollowych Wzgórz. Ongiś miejsce to było siedzibą mnichów oddających cześć Oghmie, znaną jako Dom Wiążącego. Atoli bliskość legowisk trolli sprawiła, iż bestie te raz po raz napadały na owy monaster. Żadni z mnichów na dłużej tu miejsca nie zagrzali, bowiem trolle to ich wyrzynały, to znów wypędzały na wzgórza. W ten li inny sposób, około dwustu lat temu wszyscy tutejsi mnisi przenieśli się już do lepszego świata, klasztor zaś w ruinę był popadł. W jakiś czas później przybył tu Krąg Kosiarzy, drużyna poszukiwaczy przygód o nad wyraz podłej reputacji. Równie podle los się z nimi obszedł, gdyż w poszukiwaniu ksiąg zaklęć nazbyt głęboko w podziemia zrujnowanego monasteru się byli zapuścili. Koniuszy ich jako jedyny z życiem uszedł. Nim jednak wziął nogi za pas, zobaczył, jak z piwnic wyłaniają się jakieś potworne macki z Kosiarzami miotającymi się w ich uścisku. Wszelako pogłoski o wydarzeniu tym rychło się rozniosły, nie odstraszyło to innych śmiałków od wypróbowania łaski Tymory. Co prawda, żadni z nich niczego już nie znaleźli, lecz przynajmniej żywotów nie postradali, a to jeno dlatego, że większość piwnic się zapadła. Jednakowoż, trolle nadal pozostawały problemem. Do tego stopnia stały się śmiałe, iż zajęły ruiny na kilka lat. Mało tego. Tyle sobie te maszkary potomków sprokurowały, że ich liczebność poczęła zagrażać bezpieczeństwu na przebiegającym niedaleko stąd Nadbrzeżnym Trakcie. Przeto w Amnie siły zebrano, aby raz na zawsze się z nimi rozprawić. Na czele oddziałów stanął najemnik imieniem Kheldrivver, który przyrzekł usunąć zagrożenie ze strony trolli. Jak przyrzekł, takoż był uczynił. Szybko i sprawnie oczyścił rejony Domu Wiążącego z tych monstrów, po czym sam monaster odbudować kazał. Co tylko się dało, z kamienia wznoszono. Zaś używania drewna ze wszech miar unikano, ażeby w razie kolejnego ataku trolli dowolnie ogniem można było miotać. Wszystkie domostwa przypominają maleńkie fortece z wieżyczkami, dachy ich łupkami pokryto, a wszystko to jeszcze murem okolone zostało. Po wykonaniu zadania, większość wojów do Amn powróciła, ale Kheldrivver i kilku najemników na miejscu pozostało. Objął on dowództwo nad osadą i wici rozesłał, iż wszelacy rolnicy i rzemieślnicy osiedlić się tu i pracować mogą, część swych zarobków mu oddając, a w zamian on z ludźmi swymi ochronę im zapewni. Odbudowany monaster, znany od tego momentu jako Twierdza Kheldrivvera, rozwijał się nader pomyślnie. Z czasem poczęto nazywać ten przysiółek po prostu Kheldrivver. Po dziś dzień zamieszkuje go mnóstwo farmerów, od których przejeżdżający tędy kupcy skupują płody rolne, by z zyskiem odsprzedać je w Waterdeep i innych miastach Wybrzeża Mieczy. Co się tyczy samego Kheldrivvera, to zniknął on w tajemniczych okolicznościach wkrótce po odbudowaniu klasztoru. Plotek na ten temat jest więcej niźli planów inwestycyjnych we łbie sembijskiego kupca. Najczęściej posłyszeć można, iż prowadził on wykopaliska w którejś z głębszych piwnic, szukając skarbów dawnych mnichów. Kopał tak długo, aż coś znalazł li też to coś znalazło jego. Jedno jest wszak pewne - imiennik tej osady ogrzał trzewia jakiejś bestii na okres trawienia, ciała jego bowiem nigdy nie odnaleziono. Miejscowe kmioty miały na tyle tupetu, że próbowały mi wmówić, iż widzieli go nocą, jak jelenimi rogami wyrastającymi mu z głowy ukazywał się w klasztornych pomieszczeniach, bądź śród trawiastych pagórków. Pierwej język dam sobie obciąć niźli w te bujdy uwierzę. Jedyne rogi, jakie ta hołota mogła widzieć, zdobiły chyba ich własne łby w jakim zwierciadle, gdyż miast niewiast swych doglądać, to jeno w gospodzie przy piwie przesiadują. Po zniknięciu Kheldrivvera, większość mieszkańców osady zamurowało albo zabarykadowało swe piwnice i podziemne korytarze w obawie, aby im co stamtąd nie wylazło, krom takich, co to żyłkę do interesów mają i po twardym stąpają gruncie. Ci to wpuszczają do swych głębokich piwnic złaknionych skarbów poszukiwaczy przygód, za sowitą opłatą, rzecz jasna. Na tyle, na ile żem języka zasięgnął, musicie się przygotować na ekspens rzędu co najmniej pięćdziesięciu złotych monet, jeśli zamiarujecie do tych podziemi schodzić. Sami farmerzy nie kwapią się do ich eksploracji, gdyż większość tuneli wciąż jest niezbadanych. Poszukiwaczom przygód natomiast najwyraźniej szczęście nie sprzyja, albowiem rzadko kiedy tam coś wartościowego znajdują.

Jedynym godnym uwagi sklepem w Kheldrivver jest Buciarnia Ungairmera. Nie róbcie takich zdziwionych min. Ungairmer tak go nazwał. Buciarnia. Łacno się chyba domyślić dlaczego, prawda? Lubo towarów różnorakich jest tu od zatrzęsienia, to jednak większość z nich stanowi wszelkiej maści obuwie. Sam budynek był niegdyś magazynem. Jego wielki, frontowy ganek z balustradą zawżdy obwieszony jest lampami. Ten właśnie ganek służy mieszkańcom Kheldrivver jako lokalna tawerna. Właściciel całego tego przybytku, krzepki i spokojny Oeth Ungairmer podaje tu za pięć sztuk miedzi piwo w wysokich kuflach z nakrywką. Wszelako, nie liczcie na jakieś luksusy. Siada się tutaj na tym, co właśnie jest pod ręką, począwszy od starych krzeseł, a skończywszy na kufrach i beczkach. Córka Oetha, poślednia zaklinaczka o imieniu Shulunda, każdego wieczoru rzuca na ganek zaklęcia, ażeby odgonić precz wszelakie insekty, co to jeno klientów irytują. Shulunda jest osobą o przyjaznym usposobieniu, aczkolwiek mogłaby popracować nad swoją linią, aby sakiewkę ojca uchronić od opróżniania jej na coraz to szersze odzienie. W Buciarni Ungairmera zaopatrzyć się można w wiele potrzebnych, jak i zupełnie zbędnych rzeczy, jak choćby używaną broń i ubrania, płótno, wozy, uprzęże, pługi, gwoździe, liny, kufry, sztylety, puklerze albo buty. Zwłaszcza buty. Jeśli sobie zażyczycie, Oeth może zamówić dla was robione na wymiar obuwie prosto od szewców z Waterdeep, za którego parę zapłacicie około dwudziestu sztuk złota. Natomiast ceny wszelakich rupieci i starzyzny w tymże sklepie wahają się od kilku sztuk miedzi do kilkudziesięciu sztuk złota.

Kheldrivver ma tylko jedną gospodę. Zowie się ona Pod Trollowym Nosem. Nazwa ta pochodzi od wypchanego, zabezpieczonego lakierem, mierzącego niemal dwa metry nosa trolla służącego jako szyld tego przybytku. Nochal ten nieraz wykorzystywany jest do płatania psikusów przez lokalną młodzież. Dzieciaki zazwyczaj wieszają na nim lampy albo przeróżne części garderoby, wliczając w to bieliznę zgarniętą z czyjegoś sznura na suszące się pranie. Sama gospoda, podobnie jak wszystkie budynki w osadzie, wzniesiona została z kamienia. Niestety, na temat tego miejsca nie da powiedzieć się wiele dobrego. Jego wnętrze jest przesiąknięte wilgocią i słabo oświetlone. Jadalnia ma nisko sklepiony sufit i praktycznie w każdym wolnym miejscu została przyozdobiona poczerniałą trollową czaszką. Całe rzędy tych kościanych czerepów stoją na półkach, na kominku, zwieszają się nawet z kolumn i wprawionych w sufit haków. Aż dziw bierze, że nie dekorują czaszkami półmisków z jedzeniem. Co do jedzenia, to strawa Pod Trollowym Nosem jest pożywna, aczkolwiek nie może się poszczycić jakimiś szczególnymi walorami smakowymi. Specjalnością zakładu jest duszona wołowina, do której podają grube pajdy chleba i pokrojone w kostkę warzywa, a wszystko to oblane brunatnym sosem. Do listy wad Trollowego Nosa należy dorzucić jeszcze wręcz skandalicznie horrendalne ceny, które są równie wysokie, jak w najlepszych gospodach Wybrzeża Mieczy. A standard, jaki otrzymacie za tą kwotę, nieporównywalnie niższy. Lecz większego wyboru mieć nie będziecie, to w końcu jedyna gospoda w Kheldrivver. Moja sakiewka straszliwie ucierpiała na wizycie w tym miejscu. Właściciel gospody miał szczęście, że mnie nie spotkał, po trzykroć przeklęty monopolista, bo wówczas bym mu wepchnął ten długi, trollowy nos w miejsce, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę.