Death Masks

Katastrofa o wielu obliczach

Autor: Tomasz 'Radnon' Cybulski

Death Masks
Miasto Wspaniałości, polityczne intrygi, tajemniczy zabójca polujący na Zamaskowanych Lordów Waterdeep i bohaterowie starający się opanować narastający chaos – to tylko niektóre z obietnic składanych przed premierą ostatniej powieści Eda Greenwooda osadzonej w Zapomnianych Krainach.

W 2016 roku do fanów Forgotten Realms dotarła informacja o zamknięciu oficjalnej linii powieści rozgrywających się w najsłynniejszym świecie Lochów i Smoków. Na tle ogromnego sukcesu piątej edycji Dungeons & Dragons ogłoszenie wydawało się niezbyt istotnym newsem, ale dla starszych i bardziej zaangażowanych miłośników settingu był to koniec pewnej epoki, po raz pierwszy w historii Zapomniane Krainy pozbawione zostały swojego literackiego zaplecza. Co prawda w dłuższej perspektywie decyzja okazała się nie tak definitywna jak się początkowo wydawało (przetrwały między innymi serie komiksowe produkowane przez IDW Publishing, a słynne wydawnictwo HarperCollins, w ramach swojej marki Harper Voyager, nabyło licencję na kolejne opowieści o Drizzcie), ale i tak wiele książek zostało skasowanych, a inne w pośpiechu wypchnięto na rynek. Do tej ostatniej grupy należały także Maski Śmierci Eda Greenwooda. Niestety pożegnalne dzieło twórcy Zapomnianych Krain okazało się doskonałym potwierdzeniem tezy, że pewne utwory nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego.

Początkowo nic nie zapowiada katastrofy, jaką ostatecznie okazało się Death Masks. Fabuła powieści rozpoczyna się niedługo po wydarzeniach opisanych w Spellstorm, Mirt Lichwiarz i Elminster po przygodach w Leśnym Królestwie Cormyru przybywają do Waterdeep i zastają miasto na skraju anarchii. Zamaskowani Lordowie rządzący portową metropolią giną jeden po drugim, stronnictwa polityczne snują intrygi, zewnętrzne frakcje starają się wykorzystać chaos do własnych celów, a Lady Laeral Silverhand, dopiero co wybrana na stanowisko Jawnego Lorda, próbuje nie dopuścić do całkowitego upadku Miasta Wspaniałości. Na to wszystko nakładają się kolejne kryzysy wybuchające co chwila na Wybrzeżu Mieczy oraz konsekwencje nietrafionych decyzji podejmowanych przez zdymisjonowanego Dagulta Neverembera.

Sytuacja wyjściowa zastana przez bohaterów w momencie zawiązania akcji jest bardzo interesująca i obiecuje ciekawy, podszyty elementami fantasy, wielowątkowy polityczny thriller przywodzący na myśl twórczość Johna Grishama czy Toma Clancy'ego, czyli coś, czego do tej pory w serii nie było. Niestety już po kilku rozdziałach misterna fabularna konstrukcja rozsypuje się z głośnym hukiem, a rozbudzone oczekiwania zderzają się z kamienną ścianą rzeczywistości. Historia opowiadana w Maskach okazuje się niespójna, szyta grubymi nićmi, pozbawiona sensu i wewnętrznej logiki, za nic mająca sobie związki przyczynowo-skutkowe i pełna oderwanych od siebie wydarzeń czy zwrotów akcji, które biorą się znikąd i zazwyczaj donikąd nie prowadzą. Momentami odnosiłem wrażenie, że mam do czynienia z przypadkowym zlepkiem scen, które ktoś na szybko starał się połączyć w jakąkolwiek całość i niestety poległ na całej linii. Dodatkowo opowieść prowadzona jest w wyjątkowo chaotyczny sposób – rwane tempo, zamęt, dłużyzny, bezcelowa bieganina z miejsca na miejsce, ciągnące się w nieskończoność i pozbawione treści wewnętrzne monologi bohaterów to tylko niektóre grzechy narracji. Zwiędłą wisienką na tym kompletnie nieudanym torcie jest wprowadzany na siłę humor sytuacyjny, który częściej niż uśmiech wywołuje zażenowanie, a także zakończenie, które, choć w zamierzeniach pełne dramatyzmu, bardziej przypomina improwizowany skecz średnio utalentowanego kabaretu.

W wyjątkowo sprzyjających okolicznościach słabości fabuły mogliby, przynajmniej częściowo, zrekompensować bohaterowie, tym bardziej, że ich kreacje zawsze były mocną stroną powieści Greenwooda. Niestety dramatis personae występujące w Maskach Śmierci nie tylko nie ratują książki, ale jeszcze bardziej ciągną ją w dół. Nie mam pojęcia co się wydarzyła podczas tworzenia Death Masks, ale dawno nie widziałem zbioru tak irytujących postaci; co więcej, dotyczy to zarówno debiutantów jak i starych znajomych doskonale znanych fanom Zapomnianych Krain. Mirt Lichwiarz przedstawiony został jako skory do bezsensownej przemocy odpychający typ rzucający na lewo i prawo nieśmiesznymi dowcipami (obraz zupełnie inny niż stary lis, którego można było zobaczyć choćby w Spellstorm), Laeral Silverhand zamiast wytrawnego polityka jest użalającą się nad sobą idiotką niezdolną do połączenia nawet najprostszych faktów i przejawiającą zadziwiające skłonności samobójcze, a obecna arcymaginii Waterdeep, Vajra Safar zachowuje się jak rozwydrzona nastolatka z kiepskiego serialu (gdzie się podziała pełna sprzeczności bohaterka, którą Steven Schend z taką pieczołowitością odmalował w Blackstaff Tower?). Z całego tego grona tylko Elminster zachował resztki swojej dawnej osobowości i od czasu do czasu wzbudza jakąkolwiek sympatię. Z nowymi postaciami jest jeszcze gorzej – dwójka poszukiwaczy przygód pomagających Laeral w wyjaśnieniu sprawy zabójstw to pozbawione choćby krzty charakteru klony dodane chyba tylko po to, żeby uczynić zadość współczesnym wymogom inkluzyjności, a wszelkiego rodzaju dworzanie, politycy czy członkowie straży to tylko niekończąca się lista trudnych do wymówienia imion. Nie lepiej jest po drugiej stronie barykady, gdzie główny antagonista przypomina parodię kreskówkowego złoczyńcy (włącznie z demonicznym śmiechem), a jego pomagierzy to zgraja niekompetentnych kretynów i nie ma znaczenia czy mamy do czynienia z tępymi osiłkami, "przebiegłymi" łotrzykami czy "potężnymi" czarodziejami. Jedynymi nieco jaśniejszymi punktami okazuje się być para pomniejszych intrygantów, którzy próbują w pogłębiającym się chaosie ugrać coś dla siebie, gościnny występ pewnego sławnego (lub niesławnego) autora przewodników po Faerunie oraz króciutki epizod z udziałem byłego Jawnego Lorda Waterdeep.

Czy to znaczy, że Maski Śmierci nie mają jakichkolwiek zalet? Nie ma ich dużo, ale jest tu kilka elementów, które ratują powieść przed najniższą możliwą oceną. Atutem na pewno są informacje na temat piątoedycyjnych Krain – dowiadujemy się na przykład, co stało z Wybrzeżem Mgieł, dlaczego Podcień stracił większość swoich mieszkańców, jak wygląda równowaga sił pomiędzy poszczególnymi siłami politycznymi w Waterdeep i jakie skutki dla Miasta Wspaniałości miały kilkuletnie rządy Dagulta Neverembera (i jak obecny Lord Protektor Neverwinter postrzegany jest przez swoich byłych poddanych). Klimatyczne są krótkie cytaty z fikcyjnych dzieł literackich wydanych w Faerunie otwierające poszczególne rozdziały – czasem zabawne, czasem przewrotne a czasem skłaniające do myślenia. Całkiem udanych jest też kilka pojedynczych scen (szczególnie na początku), w których da się dostrzec przebłyski tego, czym Death Masks mogłyby być. Dla graczy najnowszej edycji Dungeons & Dragons miłym akcentem będą natomiast mniej lub bardziej subtelne nawiązania do oficjalnych linii fabularnych D&D 5E poczynając od Tyranii Smoków. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że żadna z tych w miarę pozytywnych rzeczy nie uzasadnia straty czasu, jaką bez wątpienia będzie mozolne przebijanie się przez całą powieść.

Podsumowując Death Masks mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że jest to zdecydowanie jedna z najgorszych książek opatrzonych logotypem Zapomnianych Krain, z jakimi miałem kiedykolwiek do czynienia. Niespójna, głupawa i momentami pretekstowa fabuła, narracyjny chaos, zgraja irytujących bohaterów i wywołujący zażenowanie humor składają się na pozycję, która nigdy w takiej formie nie powinna trafić na sklepowe półki. Jej zakup można polecić chyba tylko najbardziej oddanym kolekcjonerom, którzy muszą mieć wszystkie pozycje ze swojego ulubionego settingu. Ed Greenwood pożegnał się z powieściową częścią swojego sztandarowego dzieła w wyjątkowo kiepskim stylu. Trudno w chwili obecnej powiedzieć, czy wydawnictwo Wizards of the Coast (albo któryś z licznych licencjobiorców Lochów i Smoków) zdecyduje się ponownie rozszerzyć pulę autorów książek, ale jeśli tak się stanie, mam duże wątpliwości, czy w ich gronie powinien znaleźć się twórca Forgotten Realms i mówię to jako wielki fan dotychczasowej twórczości kanadyjskiego bibliotekarza i projektanta gier fabularnych.