Bezgłośna Klinga Roberta Salvatore’a to pierwszy tom nowego cyklu o przygodach Drizzta Do'Urdena i jego przyjaciół. Cały cykl nosi nazwę Ścieżek Mroku i będzie się składał z 4 tomów. Bezgłośna Klinga to również jedenasta już część całej sagi o Drizzcie. Jak długo potrwa jeszcze jej żywotność? Po przeczytaniu Bezgłośnej Klingi sądzę, że chyba niedługo, o ile Salvatore czegoś nie zmieni i to jak najszybciej. Już pisząc recenzję Drogi do Świtu obawiałem się tego, że autor zrobi z Drizzta i jego kompanów zwykłą krowę dojną. Niestety, w Bezgłośnej Klindze me obawy się ziściły. Salvatore stał się tak sztampowy, tak przewidywalny i tak męczący, że nie wróżę jego książkom pomyślnego żywota w Polsce (piszę w Polsce, gdyż w amerykańskim społeczeństwie zawsze znajdzie się spory odsetek ludzi chłonących każdą papkę firmowaną nazwiskiem). Lecz, zanim przejdę do konstruktywnej krytyki, wypadałoby powiedzieć najpierw kilka słów o samej fabule książki.
Fabuła jest, krótko mówiąc, naciągana, sztampowa i nudna. Drizzt nadal przeżywa swoje wewnętrzne rozterki związane z powrotem Wulfgara. Wulfgar, który przez sześć lat był więziony w Otchłani przez straszliwego demona Errtu, nie potrafi dojść do siebie, gdyż wciąż prześladują go potworne wizje. Posiadający obecnie crenshinibona Drizzt, postanawia zabrać niebezpieczny artefakt do swego przyjaciela, by ten unicestwił kryształowy relikt raz na zawsze, a przy okazji pomógł Wulfgarowi. Dlatego też obaj przyjaciele w towarzystwie Bruenora, Catti-Brie i Regisa wyruszają na kolejną heroiczną wyprawę. Tymczasem Artemis Entreri powraca po wielu latach do ojczystego Calimportu, by przekonać się, że podczas jego nieobecności, wiele się tutaj zmieniło. Również Entreri się zmienił. Podobnie, jak Wulfgara, Artemisa też prześladują własne demony, choć zgoła odmiennej postaci – porażki w walce z Drizztem.
Tak wygląda fabuła Bezgłośnej Klingi, przynajmniej w zarysie. Wszystko zapowiada się bardzo interesująco, a sam początek powieści, muszę przyznać, bardzo mi się spodobał. Dlaczegóż więc tak niska ocena? Otóż głównym gwoździem do trumny sagi o Drizzcie jest to, że Salvatore w kółko powiela stare schematy, jakby nie potrafił już wymyślić niczego nowego i zaczyna się z tego robić coś na kształt wenezuelskiej superprodukcji. Drizzta nadal męczą wewnętrzne rozterki, co staje się już doprawdy nudne. Bruenor zachowuje się jak czubek, który uciekł z domu bez klamek. Wulfgar leje Catti-Brie po pysku, ilekroć ta próbuje się do niego dobrać, a Regis wciąż je i je, i w odcinku 1248 zje również swoich towarzyszy. W Bezgłośnej Klindze znów pojawia się kryształowa wieża, już po raz trzeci w całej sadze. Co gorsza, podobnie, jak to miało miejsce w Drodze do Świtu, cała powieść jest zdominowana przez uciążliwą już młóckę w iście hollywoodzkim wydaniu. Zaś finałowa walka jest po prostu żałosna po każdym względem. Nie dość, że sztampowa, to jeszcze tak chaotycznie opisana, że trudno się zorientować, co się naprawdę dzieje. Nie jestem pewien, na ile tłumacz spaprał tu swoją robotę, lecz i tak nie zmienia to faktu, że wszystko nie trzyma się kupy. W Bezgłośnej Klindze zauważyłem jeszcze jedną, niezwykle denerwującą rzecz. Mianowicie Salvatore dodaje tu, niemal na wzór typowo hollywoodzkich produkcji (w których zwykle murzyńscy aktorzy służą do rozbawiania publiczności), kilka krasnoludów, które niby błazny mają rozbawiać czytelnika. Reasumując, w moich oczach Salvatore się zeszmacił, a w dodatku zarżnął tak piękną sagę i niczym Judasz sprzedał swych bohaterów na śmierć – w tym przypadku przez wydojenie. Bezgłośnej Klingi nie polecam nikomu. Mam tylko nadzieję, że Salvatore poprawi się w kolejnej powieści, bo w przeciwnym razie nie pozostanie mi nic innego, jak tylko przysłowiowe postawienie kropki nad i.
Tytuł: Bezgłośna Klinga (The Silent Blade)
Autor: R. A. Salvatore
Tłumaczenie: Piotr Kucharski
Korekta: Tomasz Zrąbkowski
Wydawca: ISA
Rok wydania: 2002
Liczba stron: 352
ISBN: 83-88916-22-X
Cena: 22,90 zł