Our country was green and all our rivers wide
White man White man
You came with a gun and soon our children died
White man White man
Don't you give a light for the blood you've shed?
Queen "White Man"
Biały Człowiek
Tutaj kiedyś płynęła rzeka i rósł las. Kiedyś...
Teraz szarą drogą suną kolejne ciężarówki pełne trucizny.
Kiedyś pomiędzy drzewami mogłeś zobaczyć wilka, a polne zające nie były żadnym niezwykłym widokiem. Kiedyś...
Teraz jedyne zwierzęta to wygłodniałe watahy psów szukające byle ochłapów wyrzuconych przez okna samochodów...
Kiedyś ojciec mojego ojca uczył go modlitw do duchów natury, aby pozwoliły jego strzałom dosięgnąć celu. Kiedyś...
Teraz strzelby zabijają na dziesiątki metrów, a nikt nie troszczy się o dziękowanie za zdobycz.
Pozwólcie, że opowiem wam pewną historię. Nie zajmę wam zbyt wiele cennego czasu. Wy, biali ludzie, bardzo uważnie patrzycie w wasze małe tarcze. Kiedyś wystarczyło spojrzenie w niebo, a Słońce lub Księżyc samo zdradzało swoje sekrety. Kiedyś gwiazdy były naszymi braćmi. Do czasu, kiedy biały człowiek odebrał im cześć. Od tamtego czasu przestały mówić do naszego ludu. Ale czy możemy je winić? Czy przyjaciele zostawiają przyjaciół w potrzebie? Czy pozwalają aby obedrzeć ich z godności?
Kiedyś, gdy gwiazdy wskazywały jasne ścieżki pośród prerii, żył Ten, Który Posiadał Duszę. Był wolny niczym wiatr i wędrował tam, dokąd chciał, a zwierzęta były jego przyjaciółmi. Tego, Który Posiadał Duszę nigdy nie męczyło pragnienie ni głód – duchy kochały go, a on kochał duchy. Nigdy nie próbował zabiegać o to, co im się należało, a one odwdzięczały mu się za to. Pewnego razu Ten, Który Posiadał Duszę poczuł się samotny. Poprosił o radę swoich przyjaciół - duchy wiatru, a one rzekły mu: „Podróżuj na zachód, ku Wielkiej Słonej Wodzie. Tam, gdzie woda styka się z ziemią znajdziesz tą, która obdarzy cię uczuciem”. Ten, Który Posiadał Duszę podziękował za radę i ruszył ku swemu przeznaczeniu.
Droga była ciężka i trwała wiele lat, ale Ten, Który Posiadał Duszę nie poddawał się. Pomimo chłodów, deszczów i śniegów podążał wytrwale ku swemu przeznaczeniu i gdy pewnego dnia zobaczył Wielką Słoną Wodę padł na kolana i jął dziękować swym przyjaciołom najlepiej, jak potrafił. Odpowiedział mu szept wysokich traw gnanych wiatrem...
Podczas podróży skrajem Ziemi i Morza Ten, Który Posiadał Duszę ujrzał piękną kobietę, która osuszała długie czarne włosy, sięgające stóp. W jej oczach odbijała się witalność Słońca i mądrość Księżyca. W jej ruchach dostrzec można było grację wilczycy i potulność sarny. Nazywała się Jesienny Szept.
„Co tutaj robisz, mężczyzno?”, zapytała Tego, Który Posiadał Duszę. „Szukam ciebie” odpowiedział i oboje wiedzieli, że zawsze szukali siebie. Chwycili się za dłonie i ze śmiechem ruszyli pustą plażą. Odpowiedział im szept wysokich traw gnanych wiatrem...
Ten, Który Posiadał Duszę i Jesienny Szept mieli wiele dzieci. W niedługim czasie zasiedliły one cały brzeg Wielkiej Słonej Wody. Oddając należną cześć duchom, żyli z nimi w zgodzie przez lata, a ziemia rodziła dla nich i nie pozwalała im chodzić głodnym ni spragnionym. Przez lata Ten, Który Posiadał Duszę i Jesienny Wiatr postarzeli się i w końcu dołączyli do swoich kochających braci. Ich dzieci zaś wydały na świat swoje dzieci. Potem urodziły się kolejne dzieci i kolejne, a pamięć o nich trwała nadal.
Wtedy pojawił się biały człowiek.
Przypłynął na wielkich drewnianych łodziach wyłaniając się z wielkiej pustki. Biały człowiek trzymał w swych dłoniach Pismo i chciał nauczać miłości. Mówił, że duchy nie są tak naprawdę naszymi przyjaciółmi, mówił, że jego Bóg chce nas obdarzyć miłością, że pragnie jedynie naszego dobra. A gdy nie chcieliśmy słuchać, biały człowiek wyjął nóż i splamił czerwoną krwią, naszą krwią, Pismo. A później, gdy już nie wystarczała mu jedna dłoń, aby mordować rzucił je na ziemię i zdeptał, chwytając w drugą dłoń drugi nóż.
Kiedy po wielu latach skończył swoje dzieło, odnalazł brudne, wdeptane w ziemię Pismo i przypomniał sobie o miłości. Przypomniał sobie, że zrobił to dla swojego Boga. Dla Boga, który chciał miłości i pokoju. A później wyklął duchy, które obwinił o to, co sam uczynił. Budował coraz wyższe budowle dla swego Boga, i myślał, że wygnał duchy raz na zawsze.
Jednak one nie przestały słuchać. Przestały jedynie odpowiadać. I, gdy biały człowiek myślał, że jest Panem Ziemi...Tej Ziemi, duchy odpowiedziały. Znad Wielkiej Słonej Wody nadeszły duchy Wody siejąc zniszczenie dla jego osiedli. Duchy Ziemi zadrżały wzburzone pogrążając jego miasta w swych otchłaniach, a duchy Powietrza i Ognia zniszczyły jego uprawy. I gdy biały człowiek począł wznosić modły do swego Boga, ten nie odpowiedział, pamiętając zakrwawione, podeptane Pismo. Ukarał tych, którzy chcieli nauczać, zapominając, że należy się uczyć. Ukarał Białego Człowieka.
Jednak Bóg białych ludzi był miłosierny. Dał im szansę, wskazując właściwą drogę – nakłonienie duchów, aby znowu zaczęły mówić. Jednak oni w swej pysze odwrócili się nawet i od Niego...
To już koniec mej historii. Koniec historii Tego, Który Utracił Duszę...
***
- Ej, Jerry, chodź już! Zostaw tego stukniętego starucha i wsiadaj do wozu! Pieprzony bezzębny prorok się znalazł...Masz tu, dziadu, dolara i spieprzaj w podskokach. A my jedziemy się zabawić. Nieme duchy...Co za pieprzenie...
Starzec odwrócił się i ruszył przed siebie wspierając się na lasce. Jego krokom odpowiedział szept wysokich traw gnanych wiatrem...