and all hell broke loose
W działach: słodkogorzka Tajlandia, prywata | Odsłony: 1Całkowicie prywatna, z lekkim podtekstem pseudo politycznym, może być nudno. Czyli o Bangkoku.
Dziś poranek, po dniu wczorajszym.
I pewnie przydałoby się to jakoś podsumować, ale jakoś nic mądrego nie przychodzi mi do głowy. Chciałam napisać, iż pewnie jakiś mądry reporter napisze coś sensownego, ale watpie. CNN dostała już po nosie, bo ich stronniczość zaczęła irytować sporą ilość ludzi. A przecież, tych którzy naprawdę rozumieją co stoi za konfliktem i jaki jest jego mechanizm oraz to, kiedy się zaczął i dlaczego lata temu jest niewielu, a jeszcze mniej z nich mówi po angielsku i pracuje w prasie. Ja na przykład mam jakieś mgliste pojęcie... Bardzo mgliste, bo całość jest dość... khem skomplikowana i sięga spraw starych takich o których się nie mówi, bo jak się okazuje już nie więzienie a można zniknąć.
Jestem zmęczona tym wszystkim, niewyspana od pewnego czasu a dziś wstałam rano by sprawdzić, czy aby na pewno nie pracujemy, bo jakoś nikt mi nie dał znać, i niby wczoraj w końcu oficjalnie nałożono godzinę policyjną i wszyscy mieli siedzieć w domach, ale kończyła się niby o 6 rano, to do pracy można było już iść na 8, a że to Tajlandia, tu wszystko jest możliwe. Ale, nie pracy nie było, szkoła opustoszała prawie, poza panami namiętnie budującymi coś, bo życie płynie dalej a zarabiać trzeba. Poza tym świeci słońce, bo przecież tu zawsze świeci słońce, prawda? Pomijając ten przydługawy okres pory deszczowej, gdzie słońce czasem nie wychodzi z za chmur przez kilka dni, ale o tym się nie wspomina... bo tu zawsze świeci słońce dosłownie i w przenośni, well... No to mamy kurna chomik porę deszczową i to niesamowicie intensywną porę deszczową od jakiś dwóch miesięcy, tą w przenośni, bo świeci słońce.
Jestem zmęczona dniem wczorajszym, śledzeniem tego, co się dzieje, co może się dziać i oglądaniem jak miasto sobie płonie to tu to tam. W pewnym sensie moje miasto, mieszkam tu od dwóch lat i czuje się jakoś związana z owym miejscem i ludźmi, którzy tu mieszkają, z którymi pracuje czy spędzam czas wolny. Z moimi znajomymi. I oglądanie tego, jak ono płonie i pogrąża się w chaosie jest bolesne, smutne bo i całkiem niepotrzebne. Podobnie jak zastanawianie się, czy doliczyliśmy się wszystkich, którym coś mogło się stać bo mieszkają nie tam gdzie trzeba albo są nie tam gdzie trzeba [na razie jestem na minus jedne ale ten się pewnie znajdzie, pewnie nie było go nawet w pobliżu ryzyka.] i słuchanie od nich live historii o tym co za oknem, co płonie, gdzie strzelają i że już cichnie, robi się spokojniej już prawie.
Pierwsze miejsce, które odwiedziłam w Bangkoku w dniu, w którym tutaj przyjechałam prawdopodobnie przestało istnieć wczoraj. Zresztą wiele rzeczy zapewne przeszło wczoraj do historii, a przede wszystkim Bangkok, który znałam. Bo, to iż on się odbuduje, to jestem pewna, w końcu to tutaj wybudowano jedno z dwóch największych centrów handlowych w tej części Azji, całkiem niedawno. Więc pewnie zbudują je od nowa, bo luksusowa część miasta musi być, prawda? Central World owo cudo się zwało i również spaliło się wczoraj doszczętnie. Co ironiczne, zwało się to chyba na początku Two Towers czy jakoś podobnie ale po zniszczeniu WTC przemianowano je na CW, jak widać szczęścia mu to nie przyniosło.
Mam jakiś random myślowy generalnie miałam dążyć do jakiegoś punktu ale ostanie kilka dni wpędziło mnie w spore otępienie umysłowe, poza dniem wczorajszym, wczoraj pozwoliłam sobie na atak paniki. Czasem pewne zdrowo dać upust emocjom, nawet takim jak strach, a co. Dziś natomiast wraca do mnie złość, na to wszystko, pewnie spowodowana bezsilnością z jaką możesz patrzeć na to co się dzieje i wiesz, że nic a nic nie możesz zrobić, że generalnie w ogóle niewiele można teraz zrobić i trzeba uzbroić się w cierpliwość albo jak szczur zwiewać z płonącego statku... pfu, tonącego. I pewnie ów szczur ma racje ale. Ale jak to bywa z nie ukierunkowaną złością, zawsze można ją na coś ukierunkować świadomie lub mniej i moja z rana ukierunkowała się na komentarze pana snoth, kimkolwiek jesteś nie żeby miało to jakieś znaczenie.
Acz po prostu coś mnie strzeliło, owo rozbawienie sytuacja jak mniemam głównie moją. Ale ja się zastanawiam co kurna jest zabawnego w tym, że ludzie się mordują, niszczą swoje miasto i państwo, które żyje z turystyki głównie, co zabawnego jest w tym, że ludzie trąc a rodziny, dobytek, życie, pracę czy jedyne źródło dochodu jakim był jakiś ich biznes. Co zabawnego jest w tym, iż można tak nie mieć nic do stracenia, że własne życie nie ma już znaczenia i można iść przed siebie i niszczyć wszystko w ślepej agresji, furii i frustracji, bo ja szczerze mówiąc nie wiem. A może bawi cię to, że ktoś bezczelnie wolał pojechać do innego kraju i spróbować tam żyć, pfu przepraszam pojechał tutaj by się wzbogacić i przeżyć niesamowitą przygodę, i na szczęście życie go ukarało i dostał w dupę, oraz przygodę życia nie no zabawne. Tyle, że pomijając już wszystko by się wzbogacić jedzie się gdzieś indziej niż tutaj. I nie, nie rozluźnię się, bo nie jest mi wesoło. Trudno sobie to wyobrazić, pewnie tak. I tak jest to niesamowita przygoda, tyle że jej niesamowitość jest zgoła inna niż większość ludzi sobie wyobraża, nawet bez kraju na skraju wojny domowej. Ot kraj pięknych plaż, chętnych panienek i uśmiechu jest po prostu inny niż na pocztówkach, ale fakt na zdjęciach zawsze był piękny. I owszem, możesz się oburzać iż cię nie zrozumiałam i demonizuje, jestem niedobra itd., cokolwiek, nawet jak masz racje ;). Najlepiej na priva bo komentarze, które mi się nie podobają usuwam, ot tak nie demokratycznie.
Poniżej linki do Miasta Aniołów.
Pierwszy z bardzo klimatyczną oprawą muzyczna, by było filmowo i mrocznie:
http://www.youtube.com/watch?v=PEL5tjV28io
oraz zdjęcia:
http://tnews.teenee.com/politic/50814.html
http://www.boston.com/bigpicture/2010/05/crackdown_in_bangkok.html
oraz ciekawy komentarz pana Somtow: http://www.somtow.org/2010/05/dont-blame-dan-rivers.html