» Blog » Żywiciel
14-05-2008 23:47

Żywiciel

W działach: Tfórczość | Odsłony: 2

Kolejne opowiadanie z cyklu "mam dwie wolne godziny i nie mam weny na artykuły". To konkretne zawiera nieco drastycznych elementów, więc czujcie się ostrzeżeni. Tyle, enjoy, jeżeli w ogóle ktoś to czyta. Acha, motyw może być skądś zakoszony, nie chce mi się szukać w pamięci, zresztą w czasach postmodernizmu to i tak mało istotne.

Jajka potrzebują ciepła. Te małe, bezbronne zalążki żywych stworzeń, muszą być otoczone troskliwą opieką. Wielki, zimny świat wokół pełen jest zła, które tylko czeka, aby dostać słodkiego pisklaka w swoje ręce. Kły drapieżników, strzelby ludzi, widmo głodu, furia wichury, szpony mrozu... Nie, zdecydowanie niełatwo jest obronić jajko.

Ale warto! Oczywiście, że warto. Nie ma większej radości niż być świadkiem przyjścia nowej istoty na świat. Nieśmiałe próby wydostania się ze skorupy to pierwsza mordercza walka w życiu pisklaka. Dziobek uderzający w białą ścianę, ekstaza oddechu, szok świadomości otaczającej przestrzeni, która została przecież stworzona wyłącznie dla ptaków, które jako jedyne zdolne są chłonąć wszystkie jej aspekty. Oczywiście, na tym wydarzeniu trud rodziców się nie kończy. Teraz jednak mają już przed oczami naturalny sens swojego życia. Mogą z tym całkowitym przeświadczeniem, jaki jest udziałem wyłącznie prostolinijnych zwierząt, poświęcić każdy ruch i każdą pierwotną myśl swoim dzieciom.

Natura ma jednak zawsze dwie twarze: ofiary, ale i drapieżcy, młodości i starości, pożywienia i głodu, pramatki i praojca. Czasem ptaki przegrywają walkę ze zmęczeniem, pogodą czy drapieżcami. Ich ostatnie chwile naznaczają bezsilne uderzenia skrzydeł i głuche piski. Oczywiście, ludzie tego nie widzą, jak nie widzą prawie niczego, ale te stworzenia płaczą. Lament umierającego ptaka nie dotyczy jednak jego własnego, mało istotnego żywota, który i tak musiałby się kiedyś skończyć. Chodzi o dzieci, samotne w mroku, których los związany jest z rodzicami. Gdy kocie zęby zanurzają się w ciele ciemnego ptaka, gdzieś tam gasną istoty, które miały zapewnić mu nieśmiertelność.

Koty, jak to koty, nigdy nie myślą o takich sprawach, są na to zdecydowanie zbyt leniwe.

Czasem jakiś głupi człowiek zauważy opuszczone gniazdo i spróbuje się zaopiekować ptakami. Typowe! Umości jajka w kupie podniesionego z ziemi śmiecia, a pisklaki spróbuje wykarmić syntetyczną karmą. Najczęściej biedne istotki prędzej czy później umierają. Ludzka, pełna ignorancji interwencja oddziera je z samej istoty, one już nigdy nie zrozumieją, co znaczy naprawdę być ptakiem. Prawie żaden człowiek nie zna ptasich zasad, wybrzmiewających w śpiewie słowika, gruchaniu gołębia czy mrożącym krew w żyłach pisku sokoła. Ja jeden podróżowałem przez cały świat, patrzyłem i wsłuchiwałem się w głosy najgłębszych zagajników i najwyższych gór.

Czego potrzebują pisklaki? Człowiek, który całą naturę traktuje poprzez analogię do krowy, którą stworzył, zacznie mówić o niezbędnej temperaturze i odpowiedniej ilości pożywienia. Rezultatem takiego myślenia jest krowa skrzydlatych, kura, biedne i zdegenerowane stworzenie, które nie zasługuje na miano ptaka.

Ja jednak wiem, co tak naprawdę rodzic musi ofiarować potomkowi. Jest to poświęcenie, realizacja nierozerwalnej więzi pomiędzy pokoleniami, akceptacja całkowitej nierówności owego związku. Dziecko jest zupełnie zależne od rodzica, który dając całego siebie, nie dostaje nic w zamian. Taka jest kolej rzeczy, którą znam jako jedyny z całej ludzkości.

Potrafię ratować ptaki.

I dlatego jestem właśnie dzisiaj, właśnie tutaj. Rozglądam się po okolicy. Stoję na najwyższym pagórku. Nie ma tutaj drzew i nic nie ogranicza widnokręgu. Jest chłodno, ale bezchmurnie, a powietrze, czyste i przejrzyste, pozwala dojrzeć dalekie góry i morze. Dobrze, dzieci powinny od razu zakosztować przestrzeni, która od dzisiaj będzie ich domem.

Drżę z radości i satysfakcji. Za każdym razem przeżycia są równie silne jak za pierwszym razem. Pamiętam strach i niepewność, momenty przerażenia, kiedy myślałem, że wszystko poszło na marne. Teraz, po tych wszystkich latach, nie popełniam już żadnych błędów. Każda z tych ceremonii była zupełnie odmienna w swej uniwersalnej idealności. Wrażenie łączności z samą istotą natury i życia jest zupełnie powalające i odurzające, ale nie jest to przewrotna i zdradliwa potęga narkotyku. Trudno to nawet opisać, może jako połączenie miłości i wiary? A może coś wznoszącego się dużo wyżej, pewna całość, której dwie poprzednie cnoty są tylko składowymi kawałkami? A zresztą... Nie sądzę, by słowa były tu potrzebne. Nie pasują.

Serce uderza coraz mocniej. Czy to wynik ekscytacji, czy może sygnał, jakie daje mi moje przyzwyczajone do zadania ciało? Wsłuchuję się w wewnętrzne głosy. W przeciwieństwie do pozostałych ludzi, ja nigdy nie jestem sam. Tak, czuję, że nadchodzi właściwa pora.

Siadam na pniaku, wdycham pachnące świeżością powietrze. Słońce chyli się ku zachodowi. W panującej ciszy słychać wołania ptaków z całej okolicy. Radują się, widząc kolejne zwycięstwa swoich dzieci. Uśmiecham się, wiedząc, że i ta satysfakcja stanie się niedługo moim udziałem. Sięgam do plecaka i wyciągam z niego błyszczący, myśliwski nóż. Zawsze fascynowała mnie ironia losu, który kazał zabójczemu narzędziu służyć nowemu życiu.

Tak dobrze pamiętam, kiedy znalazłem te biedne i bezbronne jajka. Na szczęście, były opuszczone od raptem kilku godzin. Nigdy nie dowiedziałem się, jaki koniec spotkał ich rodziców. Natura nie martwi się o takie rzeczy. Liczy się przyszłość.

Rozsiadam się wygodnie. Ostatni głęboki oddech i rzut oka na słońce. Wyciszam się, osiągając pełną koncentrację. Odliczanie: pięć, cztery, trzy.

Dwa.

Jeden.

Ostrze zagłębia się w moją skórę na brzuchu powoli, bez nagłych zrywów, które mogą uszkodzić wrażliwe tkanki. Prowadzę nóż z uwagą, prowadząc go po starych bliznach. Czy czuję ból? Oczywiście, i on jest elementem natury, bez którego ekstaza narodzin nie byłaby możliwa. Przygryzam usta, mocno, aż do krwi, ledwo zdając sobie z tego sprawę. Cała moja świadomość skoncentrowana jest na kawałku metalu, który coraz bardziej otwiera moje wnętrze. Jak przez mgłę słyszę nieprzyjemny odgłos krojonego mięsa, czuję gorącą czerwień, spływającą po brzuchu, na boki. Jakaś część mojej natury chce uciec, inna nie wierzy, w to co się dzieje. Pierwsza jest prymitywnym zwierzęciem, druga ludzkim zaślepieniem. Na szczęście, nie jestem już żadnych z nich. Lecę ponad ograniczeniami krótkowzrocznego intelektu czy pierwotnych instynktów.

Jestem ptakiem, w tej chwili bardziej niż kiedykolwiek.

Nagle słyszę pierwsze kwilenie mojego dziecka. Słyszałem je wcześniej wielokrotnie we własnej głowie, tym razem jednak wołanie rozlega się w powietrzu. Tymczasem nóż dokończył już swojego dzieła. Rozchylam płaty skóry i moim oczom ukazuje się gniazdo. Miał tam zapewnione ciepło i ochronę przed chorobami czy drapieżnikami. Nosiłem go cały czas w najbezpieczniejszym miejscu, jakie mogłem mu zapewnić. Zwykły człowiek dostałby torsji na widok wyjedzonych wnętrzności: ja z dumą zauważam duży, ale zaspokojony apetyt swojego dziecka. Każdy rodzic stara się zapewnić potomkowi wszystko co najlepsze. Ptaki traktują to stwierdzenie bardzo dosłownie.

Choć powinienem zemdleć z bólu i utraty krwi, moje ciało jest żywe jak nigdy. Odczuwam każdy szmer i ruch w otoczeniu. Nie używam już ułomnych oczu i uszu. Cały mój organizm chłonie obecność otoczenia, osiągając zjednoczenie z wiecznie uważną naturą. Chciałbym całkowicie pogrążyć się w tej ekstazie, ale wiem, że to jeszcze nie koniec mojego zadania.

Wstaję na nogi, pod którymi leży cała okolica, cały świat. Koncentruję się i naprężam mięśnie. Wieje lekki wiatr, poruszając moim płaszczem, który telepie się gdzieś za plecami. Ostatnie promyki słońca nadają okolicy niesamowitego uroku.

- Rozejrzyj się dobrze, synu. To wszystko wokół to twoje królestwo. Długo mieszkałeś w swoim gnieździe i jesteś już gotowy do samodzielnego życia. Wszystko na górze, i wszystko na dole... panuj nad tym dobrze. Już czas.

Czarny, niewielki, ale już prawie dojrzały ptak wyciąga główkę w kierunku słońca. Powoli, bez pośpiechu, przepycha się na wolność. Moje serce przepełnia wszechogarniająca duma i uczucie spełnienia. W końcu mój syn stoi już na w całości na krawędzi rany, otrząsnął się z krwi. Jest gotowy do lotu. Na kilka sekund przekręca głowę, spoglądając uważnie na moją twarz. W jego czarnych oczach widzę podziękowania.

Pierwsze uderzenie skrzydeł, potem następne, coraz pewniejsze i mocniejsze.

I wtedy mój syn uniósł się w powietrze, zatoczył koło nad moją głową. Przymknąłem oczy, nie musiałem już na niego patrzeć, czułem jego obecność bez pośrednictwa zmysłów. Zjednoczeni w sposób idealny, widzieliśmy piękny, otaczający nas świat, który był dla niego idealnie otwarty. Nie było granicy, której nie mogliśmy przekroczyć.

A potem, kiedy słońce w końcu schowało się za horyzontem, odleciał w sobie tylko znanym kierunku.

Nie widziałem go nigdy więcej. Wiem, że wciąż żyje, jak wielu z moich potomków, czuję to samym sercem. Ci, którzy już umarli, pozostawili po sobie własne dzieci. Każde z nich urodziło się z zaszczepioną pamięcią o mnie, swoim dziadku.

Miną kolejne lata. Śmierć dosięgnie zarówno ich, jak i mnie. Pamięć o nas wszystkich przetrwa, przekazywana z pokolenia na pokolenie wśród dzikich ptaków, coraz liczniejszych, zamieszkujących cały świat.

Aż pewnego dnia każde latające stworzenie będzie znało pieśń o jedynym człowieku, który umiał ratować ptaki.

I na tym właśnie polega obietnica nieśmiertelności.
0
Nikt jeszcze nie poleca tej notki.
Poleć innym tę notkę

Komentarze


~Mika

Użytkownik niezarejestrowany
    Jesteś niesamowity!
Ocena:
0
zawsze Cię podziwiałam. ale teraz to normalnie mnie wrąbało! to jest świetne!

pozdrawiam. :*
15-05-2008 17:32

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.