Opowieść twórcy Pi niewątpliwie jest ciekawa już przez samą jej formę. Thomas Creo na przestrzeni tysiąca lat, w imię miłości, rzuca wyzwanie chorobie, za jaką uznaje śmierć. XVI-wieczny konkwistador poszukuje biblijnego Drzewa Życia, by dać swej ukochanej królowej nieśmiertelność. Współczesny onkolog stara się uleczyć żonę z nowotworu. Astronauta w odległej przyszłości zmierza ku pewnej gwieździe, by znaleźć ostatecznie odpowiedź...
Aronowsky doskonale prowadzi akcję filmu, przechodząc między trzema wersjami historii sprawnie, czasem łagodnie, czasem natomiast odrywając nas od wydarzeń w jednym miejscu i przenosząc pięć stuleci w przeszłość lub przyszłość. Już sama ta zabawa w przedstawienie jednej fabuły w trzech różnych otoczkach jest ciekawa, może dlatego mimo pewnych zarzutów do całości Źródło odbieram pozytywnie.
Historia nie zaskakuje, główny bohater w imię walki o wyższe dobro, traci to co najcenniejsze. To taki standard, gdzie rozwiązanie czy też odpowiedź, jest wciąż niemal na wyciągnięcie ręki, nieustannie jednak będąc troszkę poza jej zasięgiem. Można odnieść wrażenie, że reżyser znęca się nad głównym bohaterem, albo by nie podać widzom banału, albo ze strachu przed niezadowoleniem widza z odpowiedzi.
Estetycznie Źródło jest ujmujące. Każdy czas ma swoją bardzo wyraźną stylistykę. Szczególnie piękne są sekwencje samotnej podróży głównego bohatera przez kosmiczną przestrzeń. No może niezupełnie samotnej, gdyż w pewnym sensie towarzyszy mu jego ukochana i wspomnienia z jego tysiącletniej walki z śmiercią. Renesans raczy nas natomiast kadrami, które mi nasuwały na myśl malarskie kompozycje - bohater maszerujący przez komnatę pełną kolumn, z wiszącymi w powietrzu pojedynczymi świecami, drzewo górujące nad lśniącą wodą i mgliste skalne wzgórza w tle. Współczesność natomiast, to mieszanka surowego szpitalnego wystroju z ciepłem domostwa głównego bohatera. Poza samą historią, różne przestrzenie czasowe łączą powtarzające się ujęcia i świetna muzyka - miejscami kojąca, podobnie jak spokojne tempo całego filmu (z niewielkimi wyjątkami w scenach XVI-wiecznych).
Źródło Aranofsky’ego określę dwoma słowami - kino łagodne. Na wyróżnienie zasługuje, zupełnie wyjątkowy brak czarnego charakteru. Wrogiem Thomasa jest jedynie śmierć. Nawet filmy katastroficzne, stawiające siły natury przeciw bohaterom, bez wyjątku serwują nam postać złego człowieka, którego widz może obdarzyć niechęcią. Warto docenić twórcę Pi za odcięcie się od tego schematu. Wątpię by ta pozycja usatysfakcjonowała fanów akcji i zaskakujących zwrotów akcji. Zganić mogę też autora za lekki brak odwagi - prawie wszystko pozostawił widzowi. Nie mam nic przeciw interpretowaniu i kontemplowaniu tej historii, ale tym miłym seansie pozostał pewien niedosyt.