» Blog » Zona 5/5: Specyficzne osoby, instytucje i miejsca:
15-05-2011 22:01

Zona 5/5: Specyficzne osoby, instytucje i miejsca:

W działach: 40 do 1, RPG, Fanboj i życie | Odsłony: 34

Zatopione Ys


Wędrując nocą północno - zachodnim wybrzeżem Półwyspu Krymskiego dostrzec można rozległe światła na dnie morza. Zjawisko budzi niepokój przesądnych, którzy często wierzą, że mają do czynienia z UFO lub upiorami. Doświadczeni stalkerzy i pracownicy Ministerstwa X mają jednak inne wyjaśnienie. Twierdzą, że to światła uliczne Ys.


Nie wiadomo, jak naprawdę nazywała się metropolia dziś zwana jako Ys, ani ile ludności ją zamieszkiwało. Spekuluje się, że musiała liczyć od kilkuset tysięcy do kilku milionów mieszkańców i pochodzić z jakiegoś, bardzo zaawansowanego świata. Spotkał je wyjątkowo okrutny (choć zdaniem innych: łaskawy) koniec. W trakcie Transferu miasto nie pojawiło się bowiem na lądzie, a w odmętach morskich fal. Cała jego ludność prawdopodobnie zginęła w ciągu kilku pierwszych sekund w Nowej Europie.


Jednak nadal pozostały maszyny.


Wydaje się, że centralne komputery i systemy YS były w jakiś sposób chronione przed zalaniem. Oczywiście nie wszystkie ocalały, jednak naczelna jednostka miasta po pewnym czasie odzyskała sprawność działania, a następnie wysłała podległe sobie maszyny (teraz przebudowane tak, by pracowały w nowym środowisku) do dzieła odbudowując zniszczenia i przywracając ośrodek do stanu pierwotnego.


Dziś, gdy płynie się morzem można dostrzec w głębinach w pełni nienaruszone budynki między którymi przemykają ryby. Nocą natomiast zapalają się latarnie tworząc ponury, smętny widok. Ys jest całkowicie nienaruszone. Nie wiadomo jakie skarby można w nim znaleźć ani jakie niebezpieczeństwa napotkać, bowiem nie dotarł tam jeszcze żaden stalker.


Obiekt 10197:


W niektórych miejscach Zony można natknąć się na połyskliwe, lustrzane, całkowicie niezniszczalne kule do połowy zakopane w ziemi. Są to tak zwane sfery statyczne, czyli miejsca gdzie na skutek użycia zaawansowanej technologii zatrzymano czas. Technologia statyczna była rozwijana w niektórych światach i wykorzystywano ją do przetrzymywania więźniów, przechowywania żywności i jako urządzenia hibernacyjne. Największą znaną sferą statyczną jest Obiekt 10197.


Obiekt widoczny jest z dużej odległości. Posiada powierzchnię blisko 600 kilometrów kwadratowych, a w niewielkiej odległości od niego znajduje się kilka mniejszych, mających po kilkadziesiąt kilometrów. Obiekty łączy sieć dróg, linii kolejowych i obecnie zdezelowane trakcje elektryczne.


Tak naprawdę nie wiadomo, co to jest. Według części badaczy to może być trzecie, ocalałe miasto Zony, którego mieszkańcy zdecydowali się na zamrożenie się w strefach statycznych i przeczekanie nieszczęść. Obawy budzi jednak fakt, że - przynajmniej zdaniem miejscowej ludności - Obiekt wyłonił się z burzy czasoprzestrzennej Transferu już zamrożony. Nie wiadomo, czy te opowieści są prawdziwe. Jeśli tak, oznacza to, że mógł zostać zamknięty w strefie statycznej wcześniej, nie celem ochrony jego mieszkańców, ale celem odizolowania czegoś w środku.


Nie wiadomo, co to mogło być. Hipotezy są różne. Mówi się o dużym ośrodku penitencjarnym, w którym doszło do buntu więźniów - kryminalistów, uszkodzonym reaktorze atomowym lub ich zespole albo obszarze skażenia bilogicznego. Niektóre teorie są fantastyczne: miasto miało być miejscem ataku obcych, których żołnierze nadal śpią w nim zamknięci w sferze statycznej lub też stanowi kryptę dla morderczej, sztucznej inteligencji.


Tak więc mawia się czasami, że w tym miejscu śpi balrog.


Nowy Charków:


Ruiny miasta ulokowanego mniej - więcej w miejscu, w którym powinien leżeć Charków weszły do slangu stalkerów właśnie jako Nowy Charków, Miasto Śmierci lub Cyberfarma Zombie. Osiedle zostało unicestwione wkrótce po Transferze przez epidemię wiadomego wirusa, a według niektórych badaczy: stanowiło pierwsze ognisko zarazy. Tego prawdopodobnie jednak nigdy nie uda się ustalić. W ludnym niegdyś, bardzo wysoko rozwiniętym i mocno skomputeryzowanym mieście nie przeżył nikt.


Choroba zaatakowała tak szybko, że mieszkańcy nie mieli czasu na nią zareagować. W efekcie automatyczne systemy utrzymywania porządku, w tym roboty policyjne, wojskowe i medyczne nie zostały przeprogramowane na odpieranie ataku nieumarłych. Gdy ginęli ostatni mieszkańcy Nowego Charkowa maszyny nadal wykonywały swoje funkcje. Jako, że nie były wyposażone w tak rozwiniętą sztuczną inteligencję jak Miasto Matki nie zauważyły, że z mieszkańcami stało się coś dziwnego. Z ich punktu widzenia przemienieni w żywe trupy mieszkańcy miasta byli całkowicie zdrowi: w końcu się ruszali. Komputery owszem zauważyły, że przestali oddychać, temperatura ich ciał znacząco spadła, a serca przestały bić. Jednak w obliczu faktu, że cały czas chodzili wewnętrzny system uznał te dane za błąd czujników.


Maszyny zareagowały dopiero, gdy zombie zaczęły gnić i rozpadać się. Uznały to za epidemię nieznanej choroby i podjęły środki zaradcze. Dzięki nim „zarazę” udało się „zatrzymać”. W efekcie błędnego działania systemu komputerowego miasto obecnie „zamieszkuje” blisko 200 000 doskonale zakonserwowanych, ciągle aktywnych i dobrze odżywionych żywych trupów. Nad ich bezpieczeństwem i dobrym samopoczuciem czuwają natomiast uzbrojone cyborgi policyjne i automaty medyczno - ratownicze. Te ostatnie w razie potrzeby składają uszkodzone truposzczaki tak, żeby ponownie mogły chodzić.


Atak na zombie w obszarze miasta maszyny traktują dokładnie jak napaść na obywatela. Ruiny są więc parszywie trudne do penetrowania przez Stalkerów.


Milicja Zony


Państwa Koalicji Antyhitlerowskiej mają trudności z kontrolowaniem tak rozległego terenu, jakim jest Zona. Jednocześnie obrona obszaru wydaje się ważna, gdyż oddala konflikt od ich granic i nie dopuszcza Niemców do znajdujących się w ruinach zasobów, nowoczesnej broni i jej projektów. Celem załatania luk frontowych sięgnięto po wszelkie środki. Jednym z nich było uzbrojenie części tubylców, z których uformowano oddziały zwane jako Milicja Zony. Zdaniem koalicjantów mają one w przyszłości posłużyć do odbudowy regionu i jego ponownego zasiedlenia.


Zasadniczo struktury Milicji są bardzo zbliżone do typowo wojskowych. Faktycznie rzecz biorąc to jest wojsko, nad którym dowództwo sprawują oficerowie wyznaczeni przez państwa koalicyjne (oraz pewna ilość, wyszkolonych tubylców). Milicja jednak dość poważnie odstaje wyposażeniem i wyszkoleniem od pozostałych oddziałów alianckich. Różnice widać już choćby w umundurowaniu. Pełne uniformy noszą tylko oficerowie, podoficerowie i szeregowi żołnierze zmuszeni są do zadowalania się opaską ze stopniem nałożoną na cywilne ubranie. Z uzbrojenia ochronnego, podobnie jak w siłach osi składa się jedynie ze stalowych hełmów (często zresztą zdobycznych: Rumuńskich, Włoskich i Niemieckich). Uzbrojenie Milicji jest dość słabe. W większości jej żołnierze wykorzystują broń podarowaną przez kraje sojusznicze. Oznacza to, że najczęściej dysponują sprzętem, który skreślono z wyposarzenia w państwach koalicji. Dopiero niedawno zaczęli otrzymywać nowoczesne czołgi i transportery opancerzone. Oczywiście niekoniecznie oznacza to, że ich broń nie nadaje się do niczego. Większość ich uzbrojenia o kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt lat wyprzedza niemieckie, a „przestarzały” sprzęt oddany przez Matkę często deklasuje to, czym dysponuje Wojsko Polskie.


Ogromna część żołnierzy Milicji to mutanci i inne, dziwne stworzenia. Zasadniczo wykorzystywani są do zadań pomocniczych. Mimo licznych problemów w większości to dobrzy wojskowi. Brak im wprawdzie zwykle wyszkolenia, jednak nadrabiają to zaradnością i doświadczeniem bojowym (oraz w kwestii przeżycia w Zonie) i znajomością terenu.


Milicja jest jednak często źródłem problemów. Trudno o jej żołnierzach mówić, by byli zdyscyplinowani. Tak naprawdę połowa z nich to zwykli biedacy, którzy zaciągnęli się, bo Koalicjanci dawali chleb i konserwy z mięsem, a reszta to zwykli bandyci, którzy przyłączyli się z dokładnie takiego samego powodu. Oczywiście tak długo, jak długo Milicjanci grabią Niemieckie, Włośkie i Rumuńskie konwoje nie jest to problemem. Niemniej jednak nie zawsze na tym poprzestają. W szczególności z niezdyscyplinowanego zachowania znany jest Korpus Tatarski, stanowiący jednocześnie bardzo mobilną i wartościową piechotę konną. Jednocześnie wielu dowódców stara się kryć wszelkie przestępstwa popełniane przez milicjantów. Powód jest prosty: gdyby zdecydowali się oczyścić swoje szeregi z bandytów utraciliby większość najbardziej wartościowych żołnierzy.


Najgorsze stosunki panują jednak między Milicją Zony, a Korpusami Zachodnioeuropejskimi. Przybysze ze „Starej Europy” ze zdziwieniem patrzą na armię, w której ramię w ramię walczą mutanci, biocyborgi (jednych i drugich bardzo trudno jest im traktować jak ludzi), kobiety i bandyci do tego w większości obszarpaną i brudną. Z drugiej strony zdają sobie sprawę z tego, że te dzikusy dostają więcej, nowoczesnego sprzętu niż oni. Anglicy i Francuzi często czują się więc oszukani. To, że mieszkańcy Zony dorastali wśród ruin nowoczesnej cywilizacji i generalnie znają się na współczesnej technice technice lepiej od nich do nich nie przemawia.


Armia Prawa


Wbrew nazwie ma niewiele wspólnego z jakąkolwiek armią... To raczej organizacja paramilitarna skupiona wokół kilku dobrze wyposażonych, uzbrojonych i chronionych osiedli w Zonie. Składa się ona głównie z niedobitków różnego rodzaju sił policyjnych, które istniały w regionie przed jego zagładą. W prawdzie większość dawnych wojskowych i policjantów jest dziś bandytami lub członkami gangów, jednak część pozostała wierna dawnym ideałom. Ci próbowali na własną rękę chronić ocalałe społeczności. Metoda ta szybko okazała się mało efektywna. Tak więc samotnym szeryfom pozostały dwie możliwości: zrezygnować, lub przestać być samotnymi.


Stworzyli więc organizację, którą nazwali Armią Prawa. Zajmuje się ona zwalczaniem przestępczości i odbudową Zony. Prawdę mówiąc zadanie to realizowane jest dość słabo. W regionie jest stanowczo zbyt wielu przestępców, a zbyt mało stróżów prawa. Ci ostatni dysponują też zbyt małą ilością środków (nawet mimo pewnej pomocy udzielonej przez Koalicjantów.


Zasadniczo działalność Armii jest dość prosta. Jej przedstawiciele zajmują się głównie szkoleniem lokalnej samoobrony, pomocą przy odbudowie niezbędnych do życia struktur, eskortują konwoje z żywnością i lekami oraz przygotowują do pracy specjalistów, głównie lekarzy. Efekty ich prac trudno określić. Spora część gangów dzialających w Zonie przykładowo nazywa się „siłami samoobrony” i przygotowana została do odpierania ataków bandytów przez Armię Prawa. Warto zwrócić uwagę, że członkowie organizacji nie biorą udziału w jakichkolwiek działaniach przeciwko stalkerom, złomiarzom, szabrownikom czy przemytnikom, kierując się spostrzeżeniem, że (gdyby to robili) musieliby powiesić całą ludność regionu.


Kolejne zadanie organizacji polega na ściganiu przestępców. To jest trudne do wykonania, bowiem, gdyby Armia próbowała być w nim skrupulatna musiałaby aresztować całą, lokalną ludność. Co więcej jej członkowie zdają sobie sprawę, że z wyszkolonymi zabójcami Warlordów raczej sobie nie dadzą rady, podobnie jak np. z Oddziałami Łowieckimi Szaraszki. Tak więc jej członkowie starają się skupiać swoją uwagę na przypadkach z jednej strony naglących, a z drugiej: łatwych (lub, jak chcą złośliwi: wyłącznie na łatwych). Najczęściej bowiem do zadania nie są w stanie wysłać więcej, niż jednego czy dwóch ludzi.


Od momentu przyjęcia najważniejszych Warlordów w poczet wojsk koalicyjnych między Armią, a Aliantami iskrzy. Przedstawiciele tej organizacji dość często muszą bowiem podejmować działania przeciw formalnym żołnierzom wojsk sojuszniczych (a faktycznym złodziejom, mordercom i Bóg wie co jeszcze) i próbować ich postawić przed obliczem sprawiedliwości. Biorąc pod uwagę, że sprawiedliwość w wykonaniu Armii Prawa składa się zwykle z nabitego pistoletu i jednego człowieka pełniącego funkcję jednocześnie policjanta, sędziego, adwokata i prokuratora oraz jest raczej bezapelacyjna trudno dziwić się narastającemu konfliktowi między Warlordami (i ich sojusznikami), a Armią. Wojska państw Środkowej Europy starają się raczej nie brać w nim udziału. Tym bardziej, że bojownicy Armii dość często strzelają się także z Nazistami.


Wolni Francuzi, Wolni Anglicy, Wolni Skandynawowie


Pomijając flotę, która obecnie stacjonuje na Bałtyku większość przybywających do Polski różnymi drogami żołnierzy z państw okupowanych skierowano do Zony. Powody takiej decyzji są dwa: po pierwsze wśród przybyszy jest wielu agentów Abwehry. Sztab zdecydował więc, że jeśli wyśle się ich na pustkowie, by pilnowali mutantów przed Nazistami będą mniej szkodliwi, niż przebywający w Polsce. Po drugie: żołnierze ze Starej Europy uchodzą za raczej niezbyt wartościowych. Do obrony Europy Środkowej wolano natomiast użyć natomiast najlepszych jednostek.


Żołnierze z okupowanej Europy prezentują zupełnie odmienne od Polaków podejście do prowadzenia wojny i wyznają inną doktrynę. W pierwszej kolejności są oni kulturowo i technicznie zacofani. Owszem, Polaków czy Czechów nikt, kto miał do czynienia z najnowocześniejszymi armiami Ziemi Ojczystej nie nazwie technicznymi orłami, jednak ci żołnierze są daleko w tyle za nimi. Mało który z nich akceptuje fakt, że w wojsku służą kobiety (o wydawaniu rozkazów nie mówiąc) albo rozumie współczesne normy obyczajowe. Większość z nich także totalnie nie radzi sobie z jakimkolwiek nowoczesnym sprzętem. W efekcie traktowani są jako oddziały pomocnicze, wojska drugoligowe i ciemni wieśniacy.


Takie podejście sojuszników powoduje gorycz u przybyszy z państw okupowanych. Większość z nich we własnej opinii jest dobrymi żołnierzami. Wszyscy przybyli, by zabijać Nazistów, którzy zniewolili ich kraje, często pokonując po drodze niewyobrażalne trudności i wspinając się na szczyty bohaterstwa. Tymczasem zostali wysłani do zadań tyłowych i otrzymali przestarzały sprzęt. Jeśli są szkoleni, to jedynie do zadań drugorzędnych. Załogi czołgów przekwalifikowuje się na kierowców ciężarówek, a pozostałych żołnierzy na zwykłą piechotę liniową. Nie dopuszcza ich się do najlepszego sprzętu, jak mniemają przybysze z zachodu: ze zwykłego skąpstwa. Faktyczny powód jest inny: zwyczajnie nie mają kwalifikacji wymaganych od obsługi nowoczesnego sprzętu.


Zasadniczo korpusy sojusznicze są trzy: Brytyjski, Francuski i Skandynawski. Co może dziwić najliczniejsi są Francuzi. Powód ich liczebności jest prosty: ochotnicy z tego kraju mogą stosunkowo łatwo dostać się do Zony przez Włochy lub Hiszpanie. Wbrew powszechnej opinii są to dobrzy żołnierze, zwłaszcza jak na „zachodnie standardy”. Po ataku dywanowym na Paryż i nazistowskich czystkach we Francji w większości aż dyszą żądzą mordu. Wielu Polaków, kierując się historycznymi uprzedzeniami z II Wojny Światowej uważa ich jednak za tchórzy i staroświeckich dziwaków. Nie da się jednak ukryć, że Korpus Francuski ma wiele zalet. Przykładowo nikt nie potrafi tak przyrządzać szczurów, jak Francuzi.


Na drugim miejscu jest Wielka Brytania. Duża część żołnierzy zdołała ewakuować się z kraju po klęsce i razem z flotą zbiec na Bałtyk i Morze Śródziemne. Spore oddziały ściągnięto też z Afryki, gdzie wspierały Francuzów. Ogromna część z tych wojsk to jednak zbiegli jeńcy, którzy przedostali się do Polski z terytoriów okupowanych przez Niemców. Niektórzy pochodzą też z Wysp Brytyjskich i jakimś cudem udało im się dostać najpierw do Hiszpanii, a potem do Zony.


Liczba Skandynawów dościga Brytyjczyków i stale rośnie. Na wybrzeżu Polski stacjonuje duża część fińskiej, szwedzkiej i norweskiej floty. Statki te, podobnie jak francuskie i brytyjskie jednostki stopniowo wyposażane są w nowoczesny sprzęt i powoli przebudowywane na jednostki od biedy spełniające standardy współczesnego pola walki. Utrudnia to jednak fakt, że wiele z nich już w latach 30-tych było przestarzałe. Przez Bałtyk cały czas przedostają się nowi uchodźcy przerzucani przez szwedzkich, polskich i rosyjskich przemytników. Wszystkie te trzy nacje, mimo, że stosunkowo nieliczne wkrótce przewyższą ilością wystawionego wojska Brytyjczyków.


- marszałek Bernard Law Montgomery: jest dowódcą Korpusu Brytyjskiego. Dzięki licznym, bezprecedensowym decyzjom, brakowi jakiegokolwiek talentu, oślemu uporowi, brakowi krytycyzmu wobec własnej osoby i typowo brytyjskiemu podejściu do regół wojny wyrobił sobie wśród innych dowódców opinię skończonego durnia. Przez własnych żołnierzy, część Francuzów i Skandynawów oraz niektórych dziennikarzy postrzegany jest jednak jako przykład staroświeckiego, angielskiego wojownika-gentlemana. Opinia Montgomerego na temat kobiet w wojsku, „nowomodnych zabawek”, obcych, informatyków, kolorowych, mutantów, sojuszników z Miasta Matki i całej reszty jest powszechnie znana. Człowiek ten stanowi też jeden z głównych powodów dla których współpraca między sojusznikami ze Środkowej i Zachodniej Europy jest tak trudna. Z jednej strony bowiem non stop lekceważy wytyczne sztabu i dobre rady, prowadząc wojnę tak, jak robiono to sto lat temu. Z drugiej strony: bez końca domaga się nowoczesnego sprzętu, zwłaszcza czołgów Twardy i Anders oraz pocisków kierowanych zupełnie nie przyjmując do wiadomości, że do ich obsługi nie wystarczy być traktorzystą, jak w wypadku Cruseiderów. Jednak czego spodziewać się po człowieku, który potrzebuje specjalnego ordynansa do odbierania smsów?


- admirał Francais Darlan: dowodzi Wolnymi Francuzami. W odróżnieniu od kolegi to zdolny, ambitny i przeczulony na swoim punkcie oraz punkcie własnych żołnierzy dowódca. W chwili, gdy przybywał do Polski był bardzo sceptycznie nastawiony do nowoczesnej techniki. Po kilku miesiącach pobytu (i zobaczeniu, co pocisk podkalibrowy robi z niemieckiego czołgu) zmienił zdanie. Jest prawdopodobnie najbardziej przyszłościowo myślący oficerem w Korpusach Zachodnich i byłby dla koalicjantów prawdziwym skarbem, gdyby nie jedna rzecz... Otóż: wcielenie nie Darlana z Ziemi Ojczystej stanowiło podporę i ważnego członka kolaboracyjnego rządu Vichy. Dlatego też Darlan nie był w stanie przejść przeprowadzonej przez polski IPN lustracji i gdyby nie wstawiennictwo rządów Czech i Słowacji prawdopodobnie zostałby pozbawiony dowództwa i co najmniej internowany.


W efekcie między Darlanem, a rządem polskim iskrzy. W szczególności złe stosunki panują między nim, a premierem Moskwiczem, wyjątkowo niezadowolonym z faktu, że „toleruje się faszystowskich zdrajców w wojsku”. W efekcie trudno znaleźć bardziej negatywnie nastawione do naszego kraju oddziały sojusznicze, niż Wolni Francuzi. Darlan i jego oficerowie aktywnie wspomagają więc Montgomerego w jego najdzikszych pomysłach tylko po to, by zrobić na złość Moskwiczowi.


- Hans-Joachim Marseille: W Ziemi Ojczystej nazywany „Gwiazdą Afryki” i „Pustynnym Orłem” jest byłym pilotem Luftwaffe, a obecnie jednym z lotników Korpusu Francuskiego. Został do niego wcielony (otrzymując jednocześnie obywatelstwo francuskie) osobiście przez Darlana dzień po tym, jak premier Moskwicz nazwał Francuza „nazistowskich kolaborantem” na antenie telewizji publicznej. Prawdopodobnie admirał chciał w ten sposób zrobić na złość Moskwiczowi. Jeśli taki był jego cel, to faktycznie mu się udało. Przy okazji zyskał też świetnego pilota.


Marseille walczył w bitwie o Anglię, gdzie wykazał się strąceniem 17 brytyjskich samolotów. Szybko opuścił jednak ten teatr walk, przeniesiony z lotnictwa bombowego do myśliwskiego za niesubordynację (odmówił atakowania celów cywilnych i udziału w bombardowaniu miast). Miał zostać skierowany do Afryki, jednak w trakcie pobytu we Włoszech, skąd miał zostać przewieziony na Czarny Ląd zdezerterował (jak sam twierdzi po tym, jak dowiedział się o planowanej zagładzie Żydów) i przedostał się do Zony. Marseille jest obecnie najlepszym pilotem w siłach Wolnych Francuzów, nawet mimo politycznych i obyczajowych kłopotów jakie sprawia: Niemiec pije bowiem prawie równie dużo, co Polacy oraz Rosjanie i jest niemal takim samym bawidamkiem, jak Francuzi.


Legion Aryjski


Nazywany też „Aryjczykami” to odpowiedź Nazistów na Milicję Zony oraz jednocześnie ideologię rasową Rosenberga. Wydaje się bowiem, że ten ostatni po Transferze naprawdę popuścił wodze wyobraźni, uznając wiele zjawisk (w tym PSI i tak zwane „supermoce”) za „zaginione dziedzictwo aryjskie” jego zdaniem będące właściwe dla rasy panów. Legion zasadniczo skupiać ma „Niemców pochodzących z innych światów”, zwłaszcza natomiast tych, którzy manifestują „typowo niemieckie” umiejętności w rodzaju latania, telepatii czy strzelania z oczu laserami.


Faktycznie jednak do Legionu dołączyć się może każdy mieszkaniec Zony spełniający nazistowskie wymogi rasowe. Tak więc osoby posiadające widoczne oznaki mutacji czy obcy raczej nie mają wielkich szans na zasilenie tej organizacji. Niemcy nie dysponują jednak jeszcze testami DNA, tak więc ochotnicy bez jawnych zmian często się zaciągają. Legion jest dość popularną formacją. Podobnie jak w Milicji zaciągający się otrzymują bowiem żołd, wyżywienie, broń i umundurowanie, a to więcej, niż posiada wielu ochotników. Co więcej: w odróżnieniu od Milicji, która wyraźnie jest niewyekwipowana wyposażenie Legionistów nie różni się niczym od sprzętu Waffen-SS.


Sami dowódcy nie traktują jednak tej formacji poważnie. W niemieckość mieszkańców regionu mógł uwierzyć bowiem jedynie tak zaślepiony umysł, jak ten należący do Rosenberga. Legioniści traktowani więc są jako jednostka pomocnicza lub mięso armatnie, niektóre jednostki używane są też do zwalczania partyzantów i czystek etnicznych na terenie Zony.


Nieuwłaszczający się psionicy i inne, podobne osoby są poddawane starannej selekcji. Większość z nich wywożona jest następnie w głąb rzeszy, by stać się częścią eugenicznych programów SS lub włączana jest do jednostek Ubermensch.


Józef K.


Józef K. to na pozór zwykły stalker. Były absolwent archeologi z wakacyjnym szkoleniem wojskowym, saper - samouk, „biznesmen” i posiadacz tresowanego alozaura imieniem Denwer wydaje się typowym łowcą skarbów z Zony. On i jego „firma” wydają się nie różnić od innych szabrowników usiłujących wzbogacić się na grabieży ruin. Józef K. jednak rożni się od nich. Po pierwsze: jemu faktycznie udało się zdobyć fortunę na przeszukiwaniu Zony. Jest ona na tyle duża, że z opinią Stalkera liczą się agenci ministerstwa, firmy nowoczesnej technologii z Wrocławia, gangsterzy z Grodziska, a założona przez niego spółka notowana jest na giełdzie w Warszawie. Po drugie: Józef K. ma sen. Wielki sen, którego realizacja uczynić ma go niezmiernie bogatym.


By zrealizować ten sen Józef K. zbiera w Zonie swą własną, prywatną armię. Obecnie ma do dyspozycji już liczne gromady innych stalkerów i złomiarzy, lokalnych bandytów, Tatarów, mutanty, przeprogramowane roboty bojowe, psioników, niemieckich dezerterów, kaliningradzkich najemników, czołgi z demobilu i podwędzone Nazistom, kilka gangów z ruin oraz wiele innych sił. Tworzą one barwą i chaotyczną zbieraninę, która słucha go tylko z jednego powodu: plan Józefa K. faktycznie może zapewnić im wszystkich niezmierzone bogactwo, jeśli uda się go zrealizować.


Cel stalkera jest prosty: ograbić Szaraszkę 17.


Jak rozumuje Józef K. Szaraszka dysponuje bardzo zaawansowaną technologią, w większości nienaruszoną, oraz co ważniejsze: jej dokumentacją. Jej urządzenia mają wielką wartość już jako złom. Co więcej, jest w stanie je produkować. Podporządkowanie jej sobie i zmienienie ludności w niewolniczą siłę roboczą pozwoliłoby na rozpoczęcie zakrojonej na szeroką skalę produkcji, na którą byłby wielki popyt. Podobnie zresztą, jak samo zdobycie schematów i technologii.


Co więcej miasto jest relatywnie słabe militarne. Jego główna osłona to pola siłowe, które w odpowiedniej sytuacji zmienią się w pułapkę. Nawet, gdyby jej władze błagały o posiłki zewnętrzne potęgi, to te nie byłyby w stanie ich dostarczyć, ani w żaden sposób zagrozić okupantom. Polska, Czechy czy Matka mogłyby im tylko co najwyżej pogrozić palcem.


Obecnie jedyną rzeczą, która powstrzymuje Józefa K. przed atakiem na miasto jest fakt, że nie znalazł jeszcze niestrzeżonego przejścia do jego wnętrza. Takie jednak musi istnieć. W końcu do miasta jakoś przedostają się przemytnicy.

 

PS. A w następnym odcinku wyruszymy do magicznej krainy, gdzi mężczyźni są mężczyznami, kobiety też są mężczyznami, a dzieciaki są w Hitlerjungen.

Komentarze


Albiorix
   
Ocena:
0
O ile na początku ten setting sprawiał wrażenie nieprzemyślanego zbytnio śmietnika, tak im dalej w las tym lepiej a ostatnie 5 notek o zonie jest super :) Aż chciałby się grać i fajnie by było widzieć to wydanym. Powoli staję się fanem :D
16-05-2011 18:10
Salantor
   
Ocena:
0
Przyznaję, nie jestem na bieżąco. W sumie od ostatnich dwóch wpisów wiem o projekcie coś więcej poza nazwą. Ale czyta się ok a miasto zombie chronione przez roboty zasługuje na wielkiego plusa. Oby tak dalej :]
18-05-2011 23:06

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.