» Pawilon herbaciany » Recenzje » Znowu o podłogach

Znowu o podłogach


wersja do druku

Po słowiczej podłodze


Znowu o podłogach
Początkowo rzecz toczy się jak w bardzo typowej powieści fantasy. Otóż i mamy chłopca, który – jako jedyny – ocalony zostaje z rzezi rodzinnej wioski i wnet okazuje się, że w wiosce tej został w swoim czasie ukryty i że dysponuje niezwykłymi możliwościami, które wykorzystać pragnie jego wybawiciel – choć nie w celach ściśle egoistycznych, a dla ukarania nikczemnego niszczyciela wioski naszego wybrańca. Przyznaję, po pierwszych kilkudziesięciu stronach, aż drżałem z oburzenia – przecież wciśnięto mi zupełnie zwyczaje „Koło czasu” czy inną „Shannarę”, tyle że w japońskim kostiumie. Doprawdy, czy autorki nie stać było na nic lepszego?

A jednak Po słowiczej podłodze okazało się wkrótce książką wcale znośną, by wreszcie zmienić się – pod sam koniec – w pozycję dobrą, jeśli nie bardzo dobrą. Przewidywalna początkowo niczym jadłospis szkolnej stołówki fabuła z biegiem powieści coraz częściej brała nieoczekiwane zakręty, by wreszcie, w znakomitym finale, skręcić w stronę, której bym się w najśmielszych przypuszczeniach nie spodziewał. Choć pewnie gdyby nie obrzydliwie typowe otwarcie, zaskoczenie byłoby mniejsze...

Na powieść składają się trzy prowadzone równolegle watki, z których dwa splatają się już na dziesiątej stronie woluminu, trzecie biegnie początkowo zupełnie swoim trybem. Rzecz dzieje się w fikcyjnej krainie, która nie jest Japonią (choć, nie oszukujmy się, ma z Krajem Kwitnącej Wiśni więcej, niż Rokugan, wspólnego), targanej bezustanną wojną pomiędzy Klanami. Konflikt ten nie jest jednak wyłącznie tłem i wszystkie w gruncie rzeczy problemy zeń właśnie wyrastają. Pierwszy wątek jest zatem polityczno-honorowy. Oto brutalny, nikczemny i chyba trochę przesadnie karykaturalny klan Tohan pobił w krwawej bitwie kochany, łagodny i –znów – przerysowany, choć w drugą stronę, klan Otori i prostą drogą zmierza do supremacji nad całą krainą. Tymczasem w łonie Otori żyje dziedzic zabitego daimyo, odsunięty przez nikczemnych wujów od władzy Prawdziwy Żuraw (nie, nie takie nosi imię – jest jednak Kakitą jak z obrazka.), który subtelnie steruje wydarzeniami tak, by pomścić najbliższych i obalić tyranię Tohan.

Po wtóre, mamy ocalonego z mordowanej wioski chłopca, który okazuje się być dziedzicem Plemienia, czyli czegoś w rodzaju ninja. Ci płatni zabójcy i szpiedzy posiadają nadludzkie możliwości, potrafią zmieniać wygląd, przebywać w kilku miejscach na raz – a nawet oszukać tytułową słowiczą podłogę, którą otoczone są komnaty demonicznego daimyo Tohan. Wątek drugi prezentuje zatem dojrzewanie młodzieńca do roli zabójcy i walkę o jego duszę, pomiędzy świetlanym dziedzicem Otori, a nikczemnym Plemieniem.

I jest jeszcze historia pięknej dziewczyny, zakładniczki z jednego z wasalnych rodów Tohan, która sprowadza śmierć na wszystkich mężczyzn, którzy jej pożądają. Ta historia rozgrywa się początkowo nieco z boku, i – w odróżnieniu od dwóch pozostałych – relacjonowana jest w trzeciej osobie, mniej-więcej w połowie jednak tomu splata się z losami Otori i tak splecona już pozostaje.

Mamy zatem w powieści typowy dla Legendy, zakazany romans, mamy dywagacje o naturze lojalności, trochę opisów japońskich zwyczajów i wcale przyzwoitą fabułkę, która rozwiązuje się w sposób zupełnie niespodziewany. Oczywiście, można powieści wiele zarzucić – papierowych bohaterów czy nieco schematycznie prowadzoną akcję, a nawet nudę, wszystkie te wątpliwości dają się jednak szybko rozproszyć. Owszem, postaci nie są skrojone szczególnie ambitnie, w odróżnieniu jednak od wielu bohaterów powieści fantasy, mają życie wewnętrzne i dają się lubić. Schematyczna akcja przeszkadza tylko do pewnego momentu, potem zaś staje się wielkim atutem książki.

A nuda? Cóż, trzeba przyznać, że narracja powieści prowadzona jest dość wolno i pełno w niej partii opisowych, jest jednak chyba najmocniejszą stroną powieści. Spokojny, chwilami kojący i nostalgiczny ton i koncentracja na szczegółach nadają jej specyficznego, wschodniego smaczku, znanego z filmów Kurosawy czy japońskich opowieści – a już na pewno z sesji Legendy i to ona właśnie przesądza o orientalnym duchu książki. Bo „Po słowiczej podłodze” to fantasy prawdziwie nipponopodobna, z pewnością usatysfakcjonuje więc miłośników L5K.

Nie spodziewajcie się zatem intelektualnych wyzwań, głębokich wzruszeń czy wypieków na twarzy (a przynajmniej nie do dwusetnej strony). Ale rzecz przeczytać warto i z czas poświecony lekturze trudno nazwać straconym. Słowem – polecam, choć ostrożnie.

Lian Hearn: Po słowiczej podłodze, Warszawa 2003

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.