Zmierzch - Stephanie Meyer

Autor: Tomasz 'earl' Koziełło

Zmierzch - Stephanie Meyer
Czy można zakochać się w wampirze? Dlaczego nie? Jeśli jest piękny, inteligentny, silny fizycznie a jednocześnie wrażliwy. A poza tym nie gryzie ludzi. Innymi słowy full-service- połączenie cherubina, mitycznego herosa, mędrca i romantycznego kochanka. Po prostu ideał, który istnieje tylko w literackich fantazjach.

Taką fantazją uraczyła nas amerykańska pisarka Stephenie Meyer w swojej pierwszej powieści Zmierzch. Fabuła książki jest banalna i nie odbiega od schematu romansów w stylu serii Harlequin. Ot, nastoletnia dziewczyna o imieniu Isabella (Bella) przybywa do małego miasteczka w stanie Waszyngton, aby zamieszkać z ojcem. Tam, uczęszczając do liceum, zakochuje się w zabójczo przystojnym i inteligentnym koledze z klasy, Edwardzie. Chłopak początkowo zachowuje się względem niej odpychająco, potem jednak kilka razy w niewytłumaczalny sposób ratuje jej życie. Zaintrygowana jego zmiennym zachowaniem dziewczyna postanawia poznać prawdę. Wkrótce wychodzi na jaw, że jej przystojny, mądry i silny ukochany jest wampirem. Nie zraża to jednak Belli, która postanawia walczyć o jego uczucia i w końcu jej wytrwałość zostaje wynagrodzona – oboje wyznają sobie dozgonną miłość.

Tyle fabuła, oparta na klasycznym schemacie romansu. Jest miłość dwojga ludzi, na drodze której stoją rozmaite przeszkody, np. mroczna tajemnica jednej z nich, i tylko siła uczucia może je przezwyciężyć. W końcu wszystko dobrze się kończy.

Autorka naiwnie sądziła, że wprowadzając postać wampira do romansu uczyni coś niekonwencjonalnego - nada powieści posmak nowości. Problem tylko w tym, że Edward, chłopak-wampir, nie wnosi zupełnie nic. Stuletni „krwiopijca” o niezmiennym wyglądzie siedemnastolatka, posiadający anielską urodę, herkulesową siłę, genialną inteligencję i wielką wrażliwość, dla którego niemoralnym jest picie ludzkiej krwi, to postać, która nie różni się od bohaterów-amantów innych powieści tego typu. A nawet wyróżnia się pozytywnie, ponieważ w przeciwieństwie do wielu ludzi umie czynić dobro i wystrzegać się zła. Istny dobry Samarytanin, niegroźny, niestraszny, po prostu ludzki.

Wprowadzając postać Edwarda pani Meyer zapomniała widocznie o czymś takim jak gradacja napięcia. Zbyt szybko dowiadujemy się o jego skrywanej tajemnicy – już po około 90 stronach (wiadomo o tym zresztą z okładki, reklamującej książkę jako „romans z wampirem”) i, co ciekawe, nie budzi to w nas jakiejś grozy, tylko zaciekawienie – co dalej. A dalej jest nijak – Belli nie przeszkadza prawdziwa natura ukochanego, co więcej – pragnie sama stać się wampirem, aby żyć z nim wiecznie. Dalsza część fabuły jest więc wymianą argumentów pomiędzy dwojgiem zakochanych, czy warto wiązać się z potworem, czy nie. Ostatecznie zwycięża miłość, jak w romansie, i utrwala ich związek. Dobrego wampira można byłoby więc zastąpić człowiekiem i nie zmieniłoby to charakteru powieści.

Jakąś rekompensatą za przeważający na stronach brak emocji miał być wątek sensacyjny, kiedy Bellę ściga i chce zamordować inny z wampirów, krwiożerczy James. Jednak i w tym przypadku jest to niepotrzebna dłużyzna. Edward, wiedząc o planach mordercy względem ukochanej, początkowo nie chce go zabić, tylko wraz z rodziną (też dobre wampiry, nie gryzące ludzi) stara się ukryć dziewczynę. W efekcie rozpoczyna się pościg – Jamesa za Bellą oraz, spóźniony, Edwarda z ojcem i braćmi, za zabójcą. Pościg ten jednak znany jest tylko z krótkich informacji od osób trzecich, ponieważ przez cały czas jesteśmy wraz z główną bohaterką (notabene narratorką) ukryci w hotelu w jej rodzinnym Phoenix i czekamy, co będzie dalej. Czekamy, czekamy, aż wreszcie dowiadujemy się, że tropiciel porwał matkę Belli i chce zmusić dziewczynę do ujawnienia się. I wówczas dochodzi do jedynego drastycznego momentu, kiedy główna bohaterka zostaje okaleczona przez mordercę, zanim ten (o czym dowiadujemy się post factum) zostaje zabity przez rozwścieczonego Edwarda i familię.

Oczekiwałem czegoś bardziej emocjonującego, np. okrutnego krwiopijcy, który pod wpływem miłości zmienia swój charakter na lepszy, z tyrana i zbrodniarza staje się wielbicielem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna. Okazało się, że moje wymagania chyba nie pasują do tego typu powieści. Może to i dobrze, w końcu nie jestem wyrazicielem opinii społeczeństwa, tylko własnej. A ci, co lubią ckliwe historie z miłosnym happy endem powinni być zadowoleni.