Rozważmy eurogry. O tak, doskonały, błyskawicznie rozwijający się gatunek gier oferujący sporo inteligentnej zabawy dla całej rodziny. Niewielka konfliktowość, przeważnie neutralna tematyka i świetnie funkcjonująca, acz abstrakcyjna mechanika. I nieustannie takie same mechanicznie chwyty. A to licytacja, a to zbieranie kart. Zajmowanie terytorium, handel z graczami, zbieranie surowców, zarządzanie ręką... I zbieranie punktów zwycięstwa. Kto to ostatnio powiedział? "Zaskoczę was! W tej grze wygrywa ten, kto będzie miał najwięcej punktów zwycięstwa".
Dywagacje bez argumentów? W takim wypadku, rozważmy targi w Essen. Mekka planszówkomaniaków, wszystkie wydawnictwa, setki nowych tytułów! I jakie głosy nas dochodzą? Lekkiego zawodu. Praktycznie nie pojawiła się na tegorocznych targach pozycja, która wprawiła by wszystkich w skrajne osłupienie swoją pomysłowością i oryginalnością. Dlaczego? Bo dostajemy eurogry. A jak zrobić eurogrę? Weźmy kilka mechanik ze starszych tytułów, zmiksujmy je tak, aby działały et voila. Oto gra! Nie jestem wrogiem tego gatunku, ba, uważam się raczej za miłośnika gier niemieckiego stylu. Ale ile razy można zbierać klocki/żetony/karty/kubeczki/pionki by otrzymać punkty zwycięstwa/chwały/prestiżu (niepotrzebne skreślić)? Chyba już skończyła się era rozwoju dla tego typu gier.
A teraz kilka dowodów rzeczowych. Gdy na półkach sklepów pojawiła się gra Colosseum pierwsze komentarze brzmiały tak: "Książęta Florencji w lżejszej formie". Ba, takie stwierdzenia pojawiały się już przy premierze Thurn und Taxis, które miało być "zmodyfikowanym Ticket to Ride"! A nowiutka Cuba? To przecież ładniej wykonane Puerto Rico. Filary Ziemi? Caylus dla rodziny. Giganten der Lufte? Zmodyfikowane To Court the King. Nawet jeżeli cała gra nie jest nie jest po prostu modyfikacją tego, co już znamy, to prawdopodobnie każda nowa pozycja posiada mechanikę, którą możemy rozłożyć na kilka doskonale znanych nam części składowych. Narzekam i marudzę, prawda? W końcu mechanika ma prawo się powtarzać – inaczej niewiele by gier było na tym świecie. Ale powiedzcie, z ręką na sercu – czy ani razu nie rzuciliście hasła typu "Tak, znam to. Podobnie jest w takiej a śmakiej grze"?
Zmyślam? Może trochę koloryzuję, ale fakty pozostają niezmienione. Coraz szersze grono graczy zaczyna odczuwać rodzaj psychicznego zmęczenia, generuje aurę biernego zniechęcenia wobec "nowych" gier, które tak naprawdę korzystają ze znanych mechanik pakując je w nowe pudełeczko. Od razu zaznaczę, to nie jest znudzenie planszówkami w sensie ogólnym. Gracze nieustannie napływają do klubów, kostki się toczą, żetony są kładzione na planszę, pionki się poruszają, karty są zagrywane i dociągane – chęć grania, potrzeba towarzyskiej rozrywki przezwycięży każde zniechęcenie. Co nie zmienia faktu, że projektanci gier mają coraz trudniejsze zadanie. Nieustannie zbliża się potrzeba rewolucji. Czas, by ktoś w nagłym przebłysku geniuszu stworzył nowy gatunek gier!
Każdy projektant planszówek marzy o tym, by to jego gra była tą rewolucyjną, tą jedyną wspaniałą, która wniesie powiew świeżości. Któż by nie chciał stworzyć absolutnie oryginalnej mechaniki? My, gracze, jesteśmy w uprzywilejowanej pozycji – możemy narzekać do woli, grać w co nam się podoba, wieszać psy na każdej nieudanej pozycji. A twórcy planszówek uwijają się jak w węgorze w ukropie, by stworzyć dla nas danie o zupełnie nowym smaku. Efekty tych prac pojawiają się znienacka i powodują niemałe zamieszanie w społeczności planszówkowców. Pozwolę sobie przypomnieć niemałe zamieszanie wokół oryginalnego Space Dealera. A nasze polskie poletko też, jak widać, potrafi zaimponować. Neuroshima Hex zbiera liczne pozytywne opinie. Głównie dzięki swojej oryginalności i dynamice rozgrywki.
Cóż, nie pozostaje nic innego jak czekać. Wciąż mogę przecież rozkoszować się rozgrywkami w moje ulubione tytuły. Nieustannie mogę przyglądać się świeżym produkcjom – kto wie, lepiej mieć rękę na pulsie, niż pozwolić jakiejś doskonałej grze przepaść w mrokach dziejów. Zmęczenia grami? Raczej nie. Zmęczenie powtarzaniem znanych schematów? Zdecydowanie tak. Oby to była jedynie jesienna chandra...