Złoty kompas

Autor: Mateusz 'rokim' Roczon

Złoty kompas
Wilq, pytany w jednym z nielicznych udzielonych wywiadów o widziany ostatnio film, tak skomentował drugą część Władcy Pierścieni: "Potwory zajebiste, efekty i nadupcali się ok, ale normalnie nie mogłem znieść tych małych pedałów! Tych co cały czas piszczą [Gandalfie ratuj! Gandalfie ratuj! Ojejku, ojejku!]". Ta refleksja opolskiego bohatera towarzyszyła mi po obejrzeniu Złotego kompasu. Tym co zostaje w głowie widza po zakończeniu projekcji nie są bowiem panoramy steampunkowych miast, ponętna figura Nicole Kidman, scena finałowej bitwy ani gadający miś polarny. Pierwszą rzeczą jaka kojarzy mi się z filmem są skierowane do tegoż misia krzyki przestraszonej dziewczynki "Iorku Byrnisonie! Ojej, Iorku Byrnisonie!".

Jakichkolwiek by się w Złotym kompasie doszukiwać znaczeń, jest to po prostu historia małej, dzielnej dziewczynki - Lyry Belacquy, która stawia czoła straszliwym wysłannikom Mordoru i demonicznej królowej śniegu... pardon! straszliwym wysłannikom Magistratu i demonicznej Marisie Coulter (Kidman). W zmaganiach ze Złem pomoże jej tytułowy kompas oraz grupa zdobytych po drodze przyjaciół (wymieniony już miś polarny oraz Sam Elliot w balonie i Cyganie, którzy w ramach łamania stereotypów podróżują okrętem zamiast taborem). Wędrując w poszukiwaniu swojego ojca, sławnego naukowca lorda Asriela (Craig), Lyra opuści rodzinny Jordan College i przez północne morza i porty dotrze do arktycznego Bolvangaru. Tam będzie musiała ruszyć na ratunek dzieciom porwanym przez nazghuli (zwanych dla niepoznaki grobalami). Widz zaś już na początku nabierze uzasadnionych podejrzeń, że pomimo całej potęgi Zła wszystko i tak dobrze się skończy.

"Jak ktoś nie czytał książki to nic nie skuma. Czemu np. ten Aragorn jest takim zakapiorem, a tamten znowu jest Dobromirem". Wilq trochę przesadza. Znajomość książkowego pierwowzoru nie jest wcale do oglądania Złotego kompasu potrzebna . Trylogia Phillipa Pullmana zyskała duże uznanie na Zachodzie; podkreślano zwłaszcza, że przygodowa fabuła posłużyła autorowi za pretekst do głębokich rozważań o roli rozumu, wiary i wolnej woli w życiu człowieka. Z drugiej strony, padły zarzuty o antyklerykalnej, czy wręcz antyreligijnej wymowie książek. Te kontrowersje nie mają jednak większego znaczenia dla widza, bowiem autorzy filmu skrzętnie usunęli całą "ideologiczną" podbudowę na drugi, a nawet na trzeci, plan.

Co z tego, że w świecie Pullmana nie doszło do reformacji a na czele Kościoła stanął Jan Kalwin (pomysł skądinąd znakomity i przewrotny, biorąc pod uwagę "tolerancyjność" tego protestanckiego teologa)? W filmie Kościół całkowicie zastąpiono enigmatycznym Magisterium (w książkach obie nazwy występowały zamiennie), a tytuł i tożsamość jego przywódcy pozostają zagadką. Tym bardziej dziwi, że dygnitarze pewnego teokratycznego państwa, któremu podlega pewien związek wyznaniowy, postanowili na wszelki wypadek film głośno potępić.

Z niesamowitego świata Pullmana najwięcej ocalili scenografowie. Stworzyli obraz cywilizacji przypominającej nasz XIX wiek, a jednocześnie intrygująco obcej. Fantastyczna architektura miast, przepych wnętrz Collegu Jordana i pałacu Marisy Coulter, niezwykła technologia i dziwaczne pojazdy pojawiają się na ekranie. Niestety - pojawiają się na krótko. Przez większość czasu oglądamy Lyrę podróżującą na grzbiecie gadającego niedźwiedzia lub na pokładzie cygańskiego statku.

Osobna wzmianka należy się dajmonom – ludzkim duszom manifestującym się w formie zwierząt, których gatunek odpowiada osobowości właściciela. Szczególnie spektakularne są dajmony dzieci, które nieustannie zmieniają kształty, odzwierciedlając w ten sposób nieukształtowaną jeszcze dziecięcą psychikę. Najczęściej na ekranie pojawia się oczywiście dajmon Lyry, Pantalajmon, który pełni rolę drugiego (obok niedźwiedzia Byrnisona) mówiącego zwierzęcia towarzyszącego głównej bohaterce.

Gatunek filmowy do którego należy Złoty kompas nie może obejść się bez pełnych rozmachu scen batalistycznych. Mamy więc znakomicie nakręconą bitwę kończącą film. Tu jednak kolejne ale. Gdybym rok temu usłyszał, że w wyskobudżetowym filmie fantasy finałowa bitwa zostanie stoczona w arktycznej scenerii pomiędzy oddziałem XVII wiecznych Rosjan (zwanych tu kozakami), bandą uzbrojonych Cyganów, eskadrą czarownic na miotłach, gadającym misiem polarnym w zbroi i Samem Elliotem w balonie – chyba bym nie uwierzył. Lub uznałbym że chodzi o kolejną parodię w stylu Epic movie.

Polscy widzowie otrzymali dodatkową atrakcję w postaci dubbingu. Mówiąc zwięźle – stracili Nicole Kidman, Daniela Craiga i Sama Elliota nie dostając w zamian niczego wartego uwagi.

Wymienione tutaj słabe i mocne strony Złotego kompasu zdają się ilościowo równoważyć. Niestety, w rzeczywistości wszystkie niewątpliwe zalety filmu stanowią jego niewielką część. Reszta to przewidywalne, polukrowane, miejscami infantylne kino familijne. Uchylając się od odpowiedzialności za wygłoszenie ostatniego słowa, jeszcze raz dopuszczę do głosu Wilqa:
"-Czyli nie polecasz tego filmu?
-Nie. I powiem więcej. Wszyscy co to czytają powinni mi po piwie postawić, za to że ja się poświęciłem, obejrzałem to i teraz mogłem ich ostrzec żeby już nie wydupcali kasy i czasu nadaremnie
"
.