» Opowiadania » Zlecenie. Część 2

Zlecenie. Część 2

Zlecenie. Część 2
Bladolica twarz wykrzywiła się brzydko do czarodziejki. Smukła, szlachecka dłoń odgarnęła z czoła jasny kosmyk, a spod ciężkich powiek błysnęła para bladoniebieskich tęczówek.

– Nieźle. – W głosie Aslai wyraźnie zabrzmiał podziw.

Oblicze skrzywiło się.

– Tylko nie rób więcej tych idiotycznych min – dodała księżna. – Bo na samym początku wszystko szlag trafi.

– Dokładnie to obmyśliłaś, co?

– Zdziwiłabyś się.

Mortigan nie miała ochoty się dziwić. Odwróciła się od zwierciadła.

– Dobrze – rzekła. – Początek uczyniony. Teraz twoja kolej, księżniczko.

Aslaya po raz pierwszy, odkąd wezwała czarodziejkę, wyglądała na zmieszaną. Mortigan w duchu aż zawyła z radości. Księżna zajęła miejsce naprzeciw wiedźmy, schyliła głowę nad rękawami sukni i skubiącymi je nerwowo palcami. Będę musiała zapamiętać, pomyślała Mortigan. I już wiem, że się nie przyzwyczaję.

– No? – ponagliła. Aslaya przełknęła ślinę.

– Co musisz wiedzieć?

– Wszystko. – Mortigan była bezlitosna. – Dokładnie i ze szczegółami. Kiedy, gdzie, jak często i w jakiej pozycji. Wasze zwyczaje, rytuały, słowa... Wszystko, księżniczko.

Aslaya milczała.

– Jeśli chcesz wiedzieć... – Mortigan skrzywiła się. – Nie sprawi mi to przyjemności. Ale...

– Jest konieczne – przerwała jej Aslaya, unosząc powieki. – Rozumiem. Tyle że... mnie również nie sprawi to przyjemności.

– Liczyłaś się z tym. – Mortigan wzruszyła ramionami.

– Tak – potwierdziła księżna Carn głuchym głosem. – Liczyłam się z tym.

Zaczęła mówić. Mortigan wytężyła pamięć.

***


Włóczyła się po korytarzach, szeleszcząc suknią i od czasu do czasu kiwając wyniośle służbie, która na jej widok kłaniała się pośpiesznie i pierzchała jak przed trędowatą. Księżna potrafiła wzbudzić respekt, lecz najwyraźniej nie lubiano jej. Mortigan nie dziwiła się temu specjalnie. Jednak dopiero teraz przyszło jej do głowy, jak bardzo Aslaya musi tu być samotna. Obca, z daleka od rodzinnej Gverni, przehandlowana Morganathowi jako rękojmia udziału Carn w morskim handlu na wschodnich wybrzeżach Środkowego Morza. Czyż można się jej dziwić, że jest taka wredna?

Choć akurat teraz zachowywała się przyzwoicie, pomyślała zgryźliwie czarodziejka, zerkając kątem oka na towarzyszącą jej służkę. Służka miała twarz okutaną poplamioną chustą, jakby bolały ją zęby i tylko Mortigan wiedziała, że z uzębieniem kobiety jest wszystko w porządku.

– Źle – usłyszała za sobą szept. – Za bardzo kręcisz tyłkiem, Mortigan.

Czarodziejka zacisnęła zęby. Egzamin z bycia Aslayą zaczynał ją już nużyć. Jednak posłusznie włączyła uwagę księżnej do pokaźnej listy niedopuszczalnych zachowań. Zachowań dopuszczalnych pozostało zgoła niewiele, więc nietrudno było stworzyć z nich repertuar. Aslaya wściekle dbała o swój wizerunek woskowej lalki i rzadko pozwalała sobie na wybuchy temperamentu. Na szczęście – wnosząc z jej opowieści – miała dość rozumu, by wiedzieć, gdzie ów temperament spożytkować. Mimo woli Mortigan poczuła do księżnej szacunek.

Służka za jej plecami przystanęła. Mortigan przystanęła również, odpowiednio wyważonym ruchem zwracając się w jej stronę. Uniosła brwi. Powieki w okutanej chustą twarzy zadrżały lekko.

– Dobrze. – Kobieta skinęła głową. – Poradzisz sobie. Jeśli tylko... – Urwała nagle, spłoszona odgłosem szybko zbliżających się kroków. Zgarbiła się, skurczyła w sobie i zastygła w ukłonie tuż za plecami Mortigan. Czarodziejka skłoniła się również, doskonale wyliczonym ruchem, z wyważoną gracją księżnej, skromnie spuszczając powieki. Nie potrafiła jedynie opanować nagłej suchości w ustach, ani serca, które zaczęło tłuc tak, jakby miało roztrzaskać żebra. Przełknęła ślinę.

– Panie mój – odezwała się głosem Aslai. Głos zabrzmiał czysto. Mortigan znała swój fach. Nigdy jednak nie wymagał od niej tyle wysiłku. A to, pomyślała z nagłym przerażeniem, miał być dopiero początek.

W dodatku nieplanowany.

Morganath ujął jej patrycjuszowskie dłonie silnymi, smagłymi rękami, podniósł do ust. Ból w piersi stał się nie do wytrzymania; Mortigan z trudem powstrzymała się, by nie krzyknąć.

– Pani.

Tyle. Żadnych więcej słów, żadnego gestu. Książę Carn skłonił się tylko, niezbyt obecny duchem, i pomaszerował dalej korytarzem. Mortigan potrząsnęła z niedowierzaniem głową; szczęśliwie w zamkowym korytarzu nie było nikogo, kto mógłby dostrzec owo mało książęce zachowanie. Czarodziejka przeniosła wzrok na Aslayę. Wargi księżnej drżały.

– W porządku? – spytała Mortigan nieco szorstkim tonem, ściągając na siebie złe spojrzenie bladoniebieskich oczu.

– A jak myślisz?

Mortigan westchnęła.

– Chodźmy stąd.

Księżna tylko kiwnęła głową.

Ponownie znalazły się w tajemnej komnacie Aslai. Księżna była tak blada, że mogłaby uchodzić za jedno z krążących po zamku widm. Mortigan skrzywiła się, w jej uśmiechu błysnęło coś na kształt współczucia.

– Weź się w garść, księżniczko. Jeszcze jedno zadanie przed tobą.

– Naprawdę uważasz, że to potrzebne? – spytała zrezygnowanym tonem. Jednak przyjęła z dłoni czarodziejki niewielki flakonik i ukryła go w fałdach sukni. Mortigan skinęła głową.

– Konieczne – powiedziała. – Morganath to czarodziej, dysponuje potężną mocą... a to pomoże nieco ową moc przytępić. Gdyby zaczął coś podejrzewać... Eliksir sprawi, że podejrzeń nie będzie. Albo będą zbyt mdłe, by się nimi przejmować. – Przerwała, potarła dłonią czoło. Aslaya słuchała uważnie. – Podczas wieczerzy dolejesz eliksir do wina – podjęła czarodziejka po chwili. – Zadbasz, by Morganath je wypił. Potem ulotnisz się; wymówisz się czymś. Wtedy ja...

– Zajmiesz moje miejsce. – Głos księżnej zabrzmiał dziwnie martwo.

Dopiero te słowa wyprowadziły Mortigan ze starannie budowanej równowagi. Skuliła się na krześle, podkurczyła nogi i ukryła twarz w dłoniach.

– Bogowie! – szepnęła. – Co my robimy...?

– Bogów w to nie mieszaj, Mortigan. – Księżna uśmiechnęła się gorzko. – Nie pojawiali się ani na moje, ani na twoje wezwania. Odpowiem przed nimi, jeśli będzie trzeba. Ty zawsze możesz wykręcić się zleceniem. Względnie dobrem księstwa.

Mortigan prychnęła.

– Obie zamierzamy paskudnie oszukać władcę tego księstwa.

– Racja stanu – przerwała Aslaya zimno. – A dla ciebie szansa, by znów mieć go dla siebie. Być dla niego. Przynajmniej przez jakiś czas... – Księżna spojrzała czarodziejce w oczy. – Więcej okazji nie będzie, Mortigan. Nigdy. Dopóki żyję.

– Zaciekle bronisz swoich praw, księżniczko.

– Niewiele więcej mi pozostało, wiedźmo.

***


Mortigan przełknęła nerwowo ślinę, przygładziła fałdy nocnej koszuli. Raz jeszcze rzuciła okiem na zawieszone w komnacie zwierciadło. Przywiodło kilka bardzo ciekawych i nie mniej przyjemnych wspomnień, lecz nawet one nie pomogły jej przegnać uczucia suchości w ustach.

Zachowuję się jak jakaś pieprzona dziewica, pomyślała czarodziejka ze złością i zasłoniła lustro aksamitną kotarą w jej ulubionym, butelkowozielonym kolorze. Księżna Carn i zwierciadła w sypialni jakoś do siebie nie pasowały. A tej nocy Mortigan miała się wydawać bardziej Aslayą niż sama Aslaya.

Szlag...

Morganath powinien niedługo przyjść; miał o to zadbać pachołek księżnej, ten sam, który niedawno wezwał Mortigan do zamku. Czarodziejka znów przełknęła ślinę. Czekała na tę chwilę każdą cząstką siebie. I straszliwie, potwornie się bała.

Nie potrafiła wyobrazić sobie gniewu Morganatha, jeśli odkryje podstęp. Książę Carn nie lubił, by go oszukiwano, a Mortigan zbyt dobrze go znała, by o tym nie wiedzieć. Gdyby się zorientował, znienawidziłby ją. Tego Mortigan nie potrafiłaby znieść. Dlatego musiała dobrze odegrać swoją rolę.

Usiadła na łożu, zamknęła oczy, uspokoiła oddech. Metodycznie i powoli, jakby chodziło o zwyczajne zlecenie, jakich miała za sobą setki. Wydobyła z pamięci wszystkie informacje na temat Aslai i włączyła je w siebie, w swój umysł, uczucia, gesty... Ciało przyjęło je jak naturalny wzór, odpowiedni dla swojego kształtu. Mortigan rozluźniła się i spokojnie wpatrzyła się w drzwi. Gdy wszedł przez nie Morganath, zdobyła się nawet na lekki uśmiech. A potem na znacznie więcej.

– Panie mój... – Wyciągnęła ramię w stronę księcia. Ów podszedł bliżej, chwycił wyciągniętą dłoń, zamrugał, jakby lekko oszołomiony. Mortigan skrzywiła się w duchu. Najwyraźniej Aslaya sumiennie wypełniła swoją część zadania. Eliksir właśnie zaczynał działać.

Przepraszam, Morganath, pomyślała jeszcze i delikatnie pociągnęła księcia Carn na łoże, pilnując, by nie okazać nazbyt wiele z siebie. To był jedyny sposób...

Nie poznał jej. Właściwie powinna być z siebie dumna; w końcu niewiele niewiast zdołałoby w podobny sposób zwieść w łożu mężczyznę, w dodatku – maga. Pełen profesjonalizm, pomyślała Mortigan gorzko, kryjąc się za uśmiechem i pieszczotami księżnej. Nie spodziewała się, że Zmiana kiedykolwiek będzie ją tyle kosztować. Aż tyle... Nawet radość z bliskości mężczyzny, którego kochała, ustąpiła miejsca goryczy. Słowa, które słyszała, dotyk, za którym tak tęskniła, nie były przeznaczone dla niej. Mortigan czuła to każdym nerwem. Dlatego mimo podniecenia, w duchu wyła z rozpaczy.

Miała ochotę plunąć na parszywe zlecenie, księżną, całą przeklętą rację stanu, nawet swój własny honor wiedźmy, byle tylko móc przez chwilę być sobą. By jak dawniej ona i Morganath mogli być dla siebie prawdziwie. Choćby przez chwilę...

Za późno, odezwał się głos rozsądku w jej głowie. Za późno, Mortigan.

Dla księcia Carn stała się Aslayą. I pozostała nią do końca, gdy zmęczony Morganath zasnął u jej boku, a ona mogła sobie pozwolić na łzy.

***


Udało się – nadspodziewanie szybko i aż nazbyt dobrze. Ponura dotychczas Aslaya rozchmurzyła się nieco, na pociemniałej od orzechowego soku twarzy zagościł wyraz ulgi. Morganath wydawał się w dalszym ciągu niczego nie podejrzewać, czemu niewątpliwie pomagał fakt, że ostatnimi czasy książę dość często wyjeżdżał z miasta. Podobno kłócił się o traktaty handlowe z księciem Gverni; Mortigan skrycie podejrzewała w tym rękę Aslai, lecz nie mówiła nic. Odgrywała swoją rolę, od czasu do czasu pokazując się służbie, a w nocy zamykając się w komnacie księżnej, pilnując, by nikt poza Aslayą jej nie widział. Nadużywanie Zmian nie służyło nawet najlepszym magom.

Szło dobrze. Karkołomny plan wydawał się realizować sam. Mortigan nie mogła uwierzyć, że miały aż tyle szczęścia, i czasem ogarniał ją strach. To nie działa w ten sposób, myślała wtedy, gryząc wargi. Coś zawsze musi się zepsuć...

Zepsuło się kilka miesięcy później, gdy zamek obiegła wieść, że księżna Carn jest w błogosławionym stanie. Książę Carn zapowiedział rychły powrót i cały zamkowy ludek gotował się, by godnie go powitać. A Mortigan poczuła się naprawdę źle.

– Nie dam rady – wychrypiała swoim zwyczajnym głosem, unosząc potargane loki znad wiadra. – Nie utrzymam... – Po raz kolejny zgięła się w pół, ciało zadrżało od torsji. Nozdrza Aslai drgnęły. Mortigan podniosła się w końcu, wytarła usta. – Nie utrzymam Zmiany. Nic z tego nie będzie, księżniczko.

Aslaya przygryzła wargi. A potem zaklęła, długo i szpetnie, mimowolnie wzbudzając podziw czarodziejki.

– Szlag! I co teraz...?

– Myślałam, że masz przygotowany plan na każdą ewentualność – burknęła złośliwie Mortigan i wczołgała się na łóżko.

– Ale nie na wszystkie naraz! – odcięła się księżna. Szybkim krokiem przemierzyła dookoła komnatę, nerwowo wyłamując palce. Potem odgarnęła z czoła nieistniejący kosmyk. – Nie spodziewałam się, że Morganath wróci tak szybko – odezwała się po chwili. – Dubran miał zatrzymać go dłużej.

Pierwszy doradca księcia Gverni, Mortigan skrzywiła się w duchu. Jednak miałam rację, pomyślała, lecz na kolejne złośliwości nie miała już siły.

– Trudno. – Głos Aslai ochłódł nieco. – Wyjedziemy na wieś nieco wcześniej, niż planowałam...

Przez okna komnaty dobiegły dźwięki trąb.

– Będziesz musiała oznajmić to swojemu mężowi, księżniczko. – Czarodziejka uśmiechnęła się krzywo, z trudem unosząc głowę. – Mam nadzieję, że nie brak ci zdolności aktorskich, bo nie zdołam wspomóc cię magią.

Aslaya pobladła lekko.

– A... ty?

– Dalej będę tu zdychać – odpowiedziała Mortigan niemal szeptem i zamknęła oczy.

***


Sądząc z ostrożnego triumfu w oczach Aslai, Morganath dał się przekonać, że księżnej "lepiej będzie z dala od zgiełku miasta i zimnych kamiennych murów". Następnego dnia przydzielił żonie niewielki orszak i wyprawił ją do letniego dworku dość daleko na południe od stolicy. Niechętnie, jak nie omieszkał stwierdzić, żegnając na dziedzińcu Aslayę, która nad podziw dobrze okazywała nie najlepsze samopoczucie. Dokładnie: nie najlepsze. Dostatecznie złe, by uwiarygodnić bajeczkę o potrzebie świeżego powietrza, lecz nie na tyle, by wzbudzić niepokój księcia o los następcy tronu. Prawdę mówiąc, sam Morganath wyglądał, jakby właśnie spełniał kolejny z kaprysów księżnej pani, o który nie ma sensu się z małżonką spierać. Ukryta w wozie Mortigan tylko kręciła głową. Po raz nie wiadomo który pomyślała, że nie doceniała Aslai. Choć może nie powinna się dziwić, skoro księżna potrafiła skłonić małżonka, by zaprzestał swych konszachtów z wiedźmą. Tyle tylko, że...

Za dobrze to wszystko idzie, pomyślała Mortigan, zamykając oczy, gdy opuszczali dziedziniec. Kołysanie wehikułu przyprawiało ją o mdłości, lecz nie na tyle uciążliwe, by nie mogła nad nimi zapanować.

Raz jeszcze ukradkiem zerknęła na księcia, który odprowadzał orszak wzrokiem. Przez moment miała wrażenie, że spojrzał wprost na nią, i serce zabiło jej żywiej. Przez chwilę. Dopóki nie uświadomiła sobie, że przez ciężkie płachty tkanin, jakimi okryto wóz, nie sposób było dostrzec nikogo w środku.

Gdy dotarli na miejsce, księżna odprawiła większość orszaku, pozostawiając sobie ledwie kilkoro zaufanych sług. Gdy Mortigan ich ujrzała, omal nie parsknęła śmiechem. Wśród tych, którzy zostali, był niedowidzący starzec – gospodarz dworku, głucha kucharka, gvernijski rycerz z wyrwanym językiem, niema służka księżnej i stara akuszerka, którą Aslaya niegdyś z sobie wiadomych względów wyrwała katu. Przy nich wszystkich osobisty paź księżnej, którego swego czasu Mortigan miała chęć utopić, prezentował się wprost podejrzanie normalnie.

Więcej służby nie było. Siłą rzeczy Mortigan była więc skazana na towarzystwo Aslai, które w ciągu kolejnych nudnych tygodni zaczęło ciążyć im obu.

– Równie dobrze mogłabyś mnie odesłać do domu – nie wytrzymała kiedyś Mortigan. – I tak nikt nie wie, co się tu dzieje, a poduchy sama możesz sobie pchać w kieckę. Dopóki dziedzic Carn nie zjawi się na świecie, nie jestem ci do niczego potrzebna...

– Jesteś – przerwała jej cierpliwie Aslaya, zanurzając pióro w kałamarzu. – Poza tym dobrze wiesz, że nie mogłabym cię odesłać do Carn... Jak się dziś czujesz?

– Jak wiedźma w ciąży, kurwa mać! Jak niby mam się... – Skrzywiła się, chwytając się za bolące plecy. Aslaya przyglądała się jej przez chwilę, po czym, po chwili zastanowienia, starannie nabazgrała coś na pergaminie.

– Napisz o sikaniu – burknęła zgryźliwie czarodziejka, zaglądając jej przez ramię.

– Robisz się wulgarna, Mortigan.

– O! – Czarodziejka uniosła brwi. – I widzisz to dopiero teraz?

Aslaya nie odpowiedziała; starannie złożyła pergaminowy arkusik. Odcisnęła w lace książęcą pieczęć i krzyknęła na pazia.

Czarodziejka skrzywiła się. Kolejna odpowiedź na pytanie o samopoczucie, jakie w swych listach przysyłał Morganath. Mortigan nigdy nie czytała tych listów, lecz z oczywistych powodów była nieocenioną pomocą w odpisywaniu.

Po raz kolejny zadała sobie pytanie, dlaczego zgodziła się na to wszystko. Spełniła prośbę kobiety, której szczerze nie znosiła, poświęcając ogromną część siebie. I za co? Za kilka nocy z księciem Carn, podczas których nie mogła nawet powiedzieć, co czuje i jak cholernie za nim tęskniła?

Mortigan nie chciała wiele. Przez bardzo długi czas nie była nawet zazdrosna o Aslayę. Dopóty, dopóki księżna nie odebrała jej Morganatha całkowicie, bez nadziei na jakikolwiek kontakt. Aż zjawił się posłaniec w deszczu, przynosząc wezwanie księżnej. Zlecenie, którego miała się podjąć. Ofertę, którą każda szanująca się wiedźma wyśmiałby w progu. Ochłap, na który Mortigan rzuciła się jak wygłodzony pies, nie dbając o cenę, jaką pewnego dnia przyjdzie jej zapłacić, bo prawa magii były bezlitosne. Zwłaszcza gdy dotyczyły miłości.

Część pierwsza

Pierwotna wersja opowiadania opublikowana została na portalu Fantasy Word
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Tagi: Zlecenie



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.