» Opowiadania » Zlecenie. Część 1

Zlecenie. Część 1

Zlecenie. Część 1
– Pilnie, psiamać... – sarknęła Mortigan, strząsając wodę z kaptura. Właściwie mogła to sobie darować; deszcz padał równo i nie wyglądało na to, by miał rychło przestać. – Utopię gówniarza.

Posłaniec, który przed godziną zawitał do jej chatki, miał nie więcej niż dwanaście lat i poza zapamiętaną formułką niewiele umiał jej powiedzieć. Jednak sam fakt, że został przysłany przez Aslayę, panią Carn, niepomiernie zadziwił Mortigan. Do tego stopnia, że mimo nocy i deszczu zdecydowała się odpowiedzieć na wezwanie i opuścić ciepłe wnętrze chatki. Wbrew swoim zwyczajom – od razu. Teraz tkwiła pod bramą, z wodą chlupoczącą w trzewikach i włosami nieprzyjemnie lepiącymi się do twarzy. I klęła.

– Utopię gówniarza – mruknęła znowu, ze złością kopiąc marszczoną ulewą powierzchnię kałuży. – A ją, tę...

Potok soczystych przekleństw popłynął pod adresem Aslai. Para szczurów umknęła w popłochu; najwyraźniej nieskoro im było zadzierać z wiedźmą. Zwłaszcza rozeźloną.

Nadal nikt nie przychodził. Mortigan wymruczała pod nosem kolejne przekleństwo i zadarła głowę. Deszcz wlał się jej do oczu. Zamrugała, niecierpliwym ruchem ocierając twarz.

Właściwie powinna odwrócić się z godnością i odejść, jak na jej miejscu zrobiłaby każda szanująca się wiedźma. Problem w tym, że wiedźmy, które szanowały się za bardzo, dość często przymierały głodem – a Mortigan nie wiodło się ostatnio najlepiej. Za przyczynę swych nieszczęść uznała Aslayę z Gverni. Owa kobieta – odkąd poślubiła panującego w Carn Morganatha – darzyła czarodziejkę instynktowną nienawiścią, której siła zadziwiała pospólstwo, a księcia małżonka i samą Mortigan przyprawiała o śmiech. Najczęściej wspólny.

Kobieta uśmiechnęła się zjadliwie. Dobre czasy, pomyślała. Morganath cenił jej umiejętności. Również te niezwiązane z magią, czemu ochoczo zwykł dawać wyraz. Niestety, był księciem, a obowiązkiem książąt jest pieczętowanie sojuszy i zapewnienie ciągłości panującemu rodowi dzięki małżeństwom z kobietami rodów szlachetniejszych niż ród miejscowej wiedźmy. Mortigan wiedziała o tym i nie roiła sobie głupich mrzonek. Nie spodziewała się jedynie, że ta bladolica szlachecka córka Aslaya tak bardzo zdoła uprzykrzyć jej życie. Zapamiętanie, z jakim to czyniła, doprawdy mogło budzić podziw.

Dlatego czarodziejkę tym bardziej dziwiło wezwanie księżnej. Ciekawość, choć ostudzona deszczem, przybierała wręcz chorobliwy odcień. Nawet jeśli wyrwanie Mortigan z łóżka miałoby się okazać złośliwym fortelem, czarodziejka zamierzała poznać jego przyczynę.

Odchyliła głowę w tył, aż kaptur zsunął się jej na plecy, a zimne strużki spłynęły po karku. Po raz setny tej nocy krzyknęła na strażnika. Głośniej.

– Czego gębę drzesz, ty kozoje... O, kurwa...

Mortigan uśmiechnęła się.

– Wybaczenia upraszam, szlachetna pani – wymruczał strażnik, uchylając lśniące od deszczu odrzwia. – Dyspozycji nie dano, pan zapomniał widocznie...

Czarodziejka skinęła mu łaskawie głową, mimo dzwoniących z zimna zębów starając się prezentować godnie. Nie powiedziała, że to nie pan zamku przysłał po nią w środku nocy. Strażnik nie musiał tego wiedzieć.

– Trafisz, pani, sama czy pazia zbudzić...?

– Nie kłopocz się. – Mortigan znów się uśmiechnęła, po czym odwróciła się, malowniczo zawinąwszy płaszczem. Kolejna strużka wody ściekła po jej karku. Kobieta zgrzytnęła zębami i zagłębiła się w korytarze twierdzy.

***


Mimo późnej pory nie zastała Aslai w łożu. Księżna Carn powitała ją zdawkowym skinieniem głowy, jakby przejście czarownicy przez zamknięte drzwi w ogóle nie robiło na niej wrażenia, co sprawiło wiedźmie wściekły zawód. Sposób, w jaki Aslaya na nią patrzyła, również nie polepszył jej humoru. Nie zapominaj, przed kim stoisz, mówiło spojrzenie bladoniebieskich oczu. Tylko szlacheckie dłonie, białe i wąskie jak płomienie świec, splatały się i wyłamywały nerwowo, zdradzając napięcie, co nie uszło uwagi Mortigan.

Czarodziejka wstrząsnęła włosami, pozbywając się z nich resztek wilgoci.

– Wzywałaś mnie – powiedziała doskonale obojętnym tonem. – Więc jestem.

– Nareszcie. – Aslaya skrzywiła wargi, wąskie i prawie nieodróżniające się barwą od reszty twarzy. – Co wstrzymywało cię tak długo?

Mortigan nie uznała za stosowne odpowiadać.

– Nieważne. – Aslaya machnęła ręką. – Chodź ze mną.

Odwróciła się, podeszła do ściany, odsuwając na bok wiszący na niej gobelin. Za tkaniną ukazał się obraz zwykłych kamiennych bloków. Księżna oparła dłoń na jednym z nich. W murze zgrzytnęło, część ściany wsunęła się głębiej, odsłaniając wąski, ziejący czernią otwór.

Aslaya ruszyła przodem. Mortigan nie miała nawet czasu otrząsnąć się z zaskoczenia. Podążyła za małżonką Morganatha zaledwie dość szybko, by nie stracić jej z oczu. Spódnica kilkakrotnie zaplątała się wokół nóg czarodziejki, tak że ta omal się nie przewróciła; w ostatniej chwili wsparła się dłonią o zaskakująco suchą ścianę, klnąc wyślizgane stopnie. Dostojność diabli wzięli. Przynajmniej, pocieszała się w duchu Mortigan, ta bladolica szlachecka dziewka tego nie widzi.

Omal nie wpadła na plecy Aslai, gdy ta zatrzymała się przed niewidocznym wyjściem. Księżna taktownie nie odwróciła głowy, a wiedźma w wyobraźni ujrzała pogardliwy grymas krzywiący jej wąskie wargi. I wcale nie poprawiło jej to humoru.

– Uważaj na próg – rzuciła niedbale księżna. Mortigan zacisnęła zęby. Ale na wszelki wypadek, wychodząc z tunelu, wysoko unosiła stopy.

Aslaya zapaliła świecę. Czarodziejka zmrużyła na chwilę oczy. Potem powoli powiodła wzrokiem po okrągłej komnacie, mimo woli węsząc i nasłuchując. Było coś dziwnego w tym miejscu, i nie chodziło wcale o drażniąco suche powietrze, z którego wywietrzał nawet odór stęchlizny. To było coś...

– Dlaczego tutaj? – spytała Mortigan obojętnym tonem.

– Nie chcę, by nas słyszano. – Aslaya utkwiła w niej wzrok. – Choćby przypadkiem...

Błysk zrozumienia przemknął przez głowę czarodziejki.
– Morganath...?

– Przede wszystkim on – szepnęła Aslaya, a przez jej twarz przebiegł bolesny skurcz.

Mortigan nie sądziła, że tego wieczoru cokolwiek będzie jeszcze w stanie ją zdziwić.

– Opowiedz – poprosiła. – Od początku. Bo czegoś, psiakrew, nie rozumiem.

– Nie spodziewam się – Aslaya uśmiechnęła się zjadliwie, lecz po chwili na powrót spoważniała, widząc wściekły wyraz twarzy czarodziejki. – Potrzebuję pomocy – wyjaśniła chłodnym, rzeczowym tonem, choć Mortigan dostrzegła delikatne drżenie ciężkich, szlacheckich powiek.

– Mojej pomocy? – upewniła się.

– Tak.

Czarodziejka zamrugała z niedowierzaniem, po czym parsknęła śmiechem. Ta mała szlachecka dziewka, która z zapamiętaniem uprzykrzała jej życie, chce pomocy. Od niej!

– To nie jest zabawne, Mortigan – odezwała się księżna Carn ostro. – Gdyby był inny sposób... Gdybym ja... Wierz mi, nie wzywałabym ciebie tutaj.

– Nie wątpię. – Mortigan otarła łzy, choć nie potrafiła jeszcze powstrzymać zdradzieckiego drgania kącików warg. – Jeszcze psami byś kazała poszczuć, co? Tak jak ostatnio?

Aslaya przygryzła wargi. Musiała pamiętać tamtą scenę. Wtedy jeszcze nie wiedziała, co naprawdę potrafi czarodziejka, więc szczucie skończyło się w sposób zgoła odmienny od zamierzonego przez księżną. Miasto śmiało się z tego przez miesiąc. Ale to akurat niespecjalnie pomogło czarodziejce. Bo wówczas z kolei Mortigan nie wiedziała jeszcze, co potrafi Aslaya.

Gdyby wiedziała, może owego dnia nie śmiałaby się wraz z pospólstwem.
Księżna przymknęła oczy.
– Przepraszam – powiedziała.

Mortigan potrząsnęła głową. Uznała, że musi zweryfikować swoją dotychczasową skalę niemożliwości.
– Przepraszam – powtórzyła Aslaya. – Wystarczy? Czy może mam rzucić ci się do nóg, wiedźmo? Mogę to zrobić, wierz mi...

Mortigan opadła na odrapane krzesło przy równie odrapanym, okrągłym stoliczku. Potarła dłonią czoło, odsuwając na bok brązowy lok.

– Powiedz, o co chodzi – powiedziała zmęczonym nagle głosem. – Ten szczeniak w deszczu, ty, komnata rozpraszająca Aurę... Musisz być wyjątkowo zdesperowana, księżno.

***


Mortigan wpatrywała się w twarz Aslai, nie potrafiąc dobyć z siebie choćby słowa. Skala niemożliwości właśnie pękła i rozsypała się w chichoczące drwiąco drobinki pyłu. Aslaya milczała również. Powiedziała już, co miała do powiedzenia. Jej blade zwykle policzki zabarwiły się czerwienią.

I nic dziwnego, pomyślała mimowolnie czarodziejka, drżącą ręką sięgając po napełniony winem pucharek, który księżna przewidująco postawiła przed nią, nim zaczęła swoją opowieść. Czy też rozmowę. Prośbę. Zlecenie. Czy jak tam to wszystko zwać...

Szlag! Szlag, szlag, szlag!

Puchar powędrował do ust czarodziejki.

– Jak ty to sobie wyobrażasz? – spytała Mortigan spokojnie. Ją również paliły policzki; gorąco zdawało się je niemal rozrywać. Pociągnęła solidny łyk. Lepsza byłaby śliwowica od Rudobrodego, pomyślała. Krasnoludzka. Ta, co niemal przeżera na wylot kubki.

– Nie mam wyboru, Mortigan – powiedziała Aslaya cicho. Też pociągnęła z pucharu, choć wyraźnie oszczędniej od czarodziejki. Jednak skrzywiła się co najmniej tak, jakby w naczynku był słynny krasnoludzki bimber. Mortigan potrząsnęła z niedowierzaniem głową.

– Przecież są inne sposoby – powiedziała. – Są eliksiry, zaklęcia... Modły wreszcie, jeśli tobie bogowie przychylni...

– Nie działają na mnie! – Aslaya poderwała się z krzesła. – Sądzisz, że nie próbowałam? Jak myślisz, na co wydałam połowę rodzinnego posagu?

Na to, by uprzykrzyć mi życie, pomyślała złośliwie czarodziejka. Nie powiedziała jednak tego głośno. Widok zdesperowanej szlacheckiej córki budził niemal współczucie. A także – do czego musiała się przyznać z niejakim zawstydzeniem – sporą dozę złośliwej satysfakcji. Nie poradzi sobie beze mnie, pomyślała. A przynajmniej święcie w to wierzyła, co Mortigan wystarczało w zupełności.

– Wszystkie klejnoty – ciągnęła księżna Carn już ściszonym głosem. – Mój udział z handlu futrami w Halden. Nie zliczę, ilu opłaciłam magów, czarowników, druidów, uzdrowicieli... Kilku przybyło aż z Gemmoru za Środkowym Morzem...

A ja przymierałam z głodu ledwie o parę ulic dalej, pomyślała Mortigan, sącząc z pucharka cierpki czerwony płyn. I gotowa byłam sprzedać swoje umiejętności choćby za ćwiartkę miedziaka.

– Dymy z kadzideł niemal przeżarły mi płuca. – Aslaya złożyła dłonie na odrapanym blacie stolika. – Rzygałam eliksirami...

– Nie pomogło – zgadła Mortigan. Aslaya skinęła głową.

– Nie pomogło.

Mortigan obrysowała palcem brzeg pucharka. Nagła myśl przyszła jej do głowy.

– A Morganath ? – spytała. – Dysponuje potężną mocą, może mógłby... – przerwała, widząc rumieniec na twarzy Aslai.

– Nie może o tym wiedzieć. – Aslaya podniosła na nią spojrzenie bladoniebieskich oczu. Patrzyły twardo, przywodząc na myśl parę okruchów lodu. – I nie dowie się. Nigdy.

Mortigan prychnęła.

– Miałby się nie zorientować? – spytała. Pucharek powędrował na stół, zgrzytnął nieprzyjemnie o blat. – Kiedy ja... – Wciąż nie potrafiła wypowiedzieć tej myśli na głos. – Nie jest głupcem – powiedziała w końcu, odwracając wzrok. – Domyśli się.

Aslaya uśmiechnęła się zimno.

– Twoja więc głowa w tym, by tak się nie stało, czarodziejko – rzekła. – Potrafisz to przecież. Prawda?

Mortigan spojrzała księżnej w twarz, wciąż ozdobioną zimnym uśmiechem na nienaturalnie bladych wargach. Tak, potrafiła. I ta suka doskonale o tym wiedziała. Mimo wszystko wciąż nie umiała uwierzyć w to, o co prosiła ją Aslaya. Jak ona mogła, krzyknęło coś w głowie czarodziejki, jak mogła się na to zdobyć? Skąd ta przewrotność, ta czelność, ta...

Odwaga...?

Mortigan zakryła dłońmi policzki, opierając łokcie na odrapanym blacie.

– Skąd wiesz, czy się zgodzę? – spytała znużonym głosem. Aslaya uśmiechnęła się krzywo, złośliwie. Nie potrafiła jednak powstrzymać drżenia powiek.

– Ty już się zgodziłaś, Mortigan – powiedziała, nachylając się nieznacznie w stronę czarodziejki. – Przystałaś na to od razu.

Ma rację, pomyślała czarodziejka. Zacisnęła zęby. I odwróciła wzrok.

– Co z tego będę miała? – spytała, starannie panując nad głosem i niemal pewna, że nie do końca się jej to udaje. – Jeśli prawdą jest, że swój posag rozdałaś szarlatanom, a Morganath ma pozostać w błogiej nieświadomości, nie masz czym mi zapłacić.

– Mylisz się.
Czarodziejka spojrzała na Aslayę z ukosa. Księżna uśmiechnęła się krzywo, smukłe palce przebiegły nerwowo po stole.

– Dostaniesz to, na czym ci zależy – rzekła, jak się wydawało Mortigan, z pewnym trudem. –Przestanę uprzykrzać ci życie.

Jasne, pomyślała czarodziejka z przekąsem. Sięgnęła po pucharek, jednak wina w nim nie wystarczyłoby nawet, by zwilżyć wargi. Odstawiła naczynie z powrotem.

– I jeszcze coś. – Mortigan usłyszała, jak księżna przełyka ślinę. – Na jakiś czas... Dostaniesz też jego. Dopóki nie rozniesie się wieść, że księżna Carn jest w błogosławionym stanie. Dopóki wszyscy, łącznie z Morganathem, w to nie uwierzą.

– Ślicznie. A potem?

– Carn dostanie następcę – odrzekła Aslaya cicho. – Morganath dziedzica. To największe, co mogłabyś mu dać, Mortigan. I...

A co ze mną, chciała krzyknąć. Co ze mną?

Aslaya spojrzała jej w oczy. Szlacheckie palce nerwowo skubały brzeg rękawa.

– Będzie mu tu dobrze, Mortigan. Przysięgam. Od tego zależy również moje życie, pamiętaj...

Mortigan potrząsnęła głową.

– Co będzie ze mną?

Aslaya przygryzła wargi.

– Mam ziemię w północnym Halden – rzekła. – Dostaniesz ją. Ją i całe złoto, które jeszcze zostało z mojego posagu... Wynagrodzę ci wszystko, czarodziejko...

– Nie zdołasz.

Mortigan wstała. Powoli obeszła dookoła komnatę, dotknęła szorstkich, dziwnie suchych i ciepłych ścian, mechanicznie odgarnęła z czoła włosy. Smagła, ozdobiona iście diabelskim uśmiechem twarz stanęła jej przed oczami, błysnęły tęczówki o dziwnej, zielonopiwnej barwie.

Wiedźma. Moja wiedźma...

Mortigan odpędziła obraz.

– Musisz być szalona, księżno – odezwała się zrezygnowanym głosem. – I mieć niewiarygodny tupet, skoro sądzisz, że uda ci się zwieść wszystkich ludzi w księstwie. Z Morganathem na czele. – Mortigan zwróciła się w stronę księżnej. – Jak chcesz to zrobić?

– Z twoją pomocą, wiedźmo. – Aslaya skrzywiła się. – Mówiłam przecież.

– I twierdzisz, że z moją pomocą się uda? Tak pewna jesteś?

Wzrok księżnej stwardniał jak diament.

– Uda się – powiedziała Aslaya zimno. – Nam obu na tym zależy.

Pierwotna wersja opowiadania opublikowana została na portalu Fantasy Word
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


malakh
   
Ocena:
0
Nie jestem wielkim fanem humorystycznej odmiany fantasy, niemniej teksty Kyany zawsze mi się podobały;)
25-01-2010 21:36
   
Ocena:
0
Hm, jakoś nigdy nie postrzegałam "Zlecenia" jako humorystycznej fantasy (czego to człowiek się może dowiedzieć...). Ale dzięki za opinię :)
26-01-2010 22:59
malakh
   
Ocena:
0
Bo to takie lekko humorystyczne, właśnie takie jak lubię.

Chociaż "Żabka" już decydowanie idzie w humor, a tez mi się podoba;]
26-01-2010 23:07
earl
   
Ocena:
0
Interesujące opowiadanie, które całkiem przyjemnie się czytało. Jedna uwaga - Mortigan nie może zwracać się do Aslayi (a nie Aslai) "księzniczko", ponieważ księżniczka to córka pary monarszej. Aslaya była natomiast księżną jako żona księcia panującego.
23-02-2010 17:31
Scobin
   
Ocena:
0
Ciekawa kwestia z tą pisownią. Nie spotkałem się z zasadą, która bezpośrednio regulowałaby zapis takich form, jak "Aslayi / Aslai". Korzystam więc z analogii do "żmija – żmii" albo "Maria – Marii".

Uwaga o księżniczce słuszna, pozwoliłem sobie w dwu miejscach zmienić na księżną.
24-02-2010 08:58
   
Ocena:
0
Dzięki za informację zwrotną - oraz zwrócenie uwagi na kwestie "formalne" :)

Sposób zwracania się do księżnej "księżniczko" miał - w zamierzeniu - być formą złośliwego zdrobnienia, stosowanego przez wiedźmę (czyli bardziej odniesienie się do manier, niż tytułu).

Nie chę jednak wprowadzać zamieszania, niech więc będzie poprawnie.
24-02-2010 14:35
earl
   
Ocena:
0
Co do odmian to bardziej adekwatne są wyrazy Zelaya (nazwisko 2 prezydentów: Nikaragui z lat 1893-1909 i Hondurasu z lat 2006-2009), które odmienia się jako "Zelayi" oraz Soraya, firma kosmetyczna, którą odmienia się jako "Sorayi". Dlatego Aslaya, wyraz o identycznej końcówce, powinien odmieniać się jako "Aslayi".
24-02-2010 22:41
Scobin
   
Ocena:
0
A czy możesz podać jakieś źródło, w którym skodyfikowano taką pisownię? Na przykład słownik ortograficzny? Sprawa jest na tyle interesująca, że warto mieć taki punkt odniesienia na przyszłość.
25-02-2010 10:04
earl
   
Ocena:
0
Cóż. w żadnym słowniku ortograficznym nie znalazłem takiej odmiany (co zresztą było niemożliwe, bo nie ma tam z reguły nazw własnych oprócz państw i narodów), natomiast te odmiany pochodzą z internetowych wydań "Gazety Wyborczej" i "Wiadomości Kosmetycznych".

http://info.wyborcza.pl/temat/wybo rcza/zwolennik%C3%B3w+zelayi
http://wiadomoscikosmetyczne.pl/co ntent/view/4083/1032/
25-02-2010 22:00
Scobin
   
Ocena:
0
Ależ są nazwy własne. ;-) Chociaż możliwe, że w naszym wypadku lepszym odnośnikiem byłby słownik poprawnej polszczyzny. (Szkoda tylko, że nie istnieje SPP a tergo...).

Źródła, które podajesz, są ciekawe, ale nierozstrzygające. W takiej sytuacji pewnie najlepiej będzie zadać pytanie lingwistom (np. w Poradni Językowej PWN) lub zawodowym korektorom/redaktorom. To drugie uczynię, kiedy mi się zechce załadować Goldenline. ;-)
25-02-2010 22:27

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.