» Recenzje » Zima Helikonii - Brian W. Aldiss

Zima Helikonii - Brian W. Aldiss


wersja do druku

Helikoński epilog

Redakcja: Staszek 'Scobin' Krawczyk

Zima Helikonii - Brian W. Aldiss
Helikonia coraz bardziej oddala się od potężnego Freyra. Jesień i idąca za nią epidemia tłustej śmierci przyszły niespodziewanie. Wszędzie widać oznaki nadciągającej zimy: rośliny przygotowują się już do długiego snu, fagory (przypominające mitologicznego Minotaura) zapuszczają się coraz dalej na ludzkie terytoria. Ale zmieniają się i sami ludzie – do łask powracają zapomniane religie, gdyż jak głoszą kapłani, tylko zapomniani bogowie mogą pomóc w przetrwaniu Wielkiej Zimy.

W ostatnim tomie helikońskiej trylogii najbardziej zaskoczyło mnie scentralizowanie narracji, którego tak brakowało mi w poprzednich częściach. Tym razem Aldiss skupia się na jednej postaci. Może to dziwić tych, którzy zapoznali się choćby z Latem Helikonii, w którym autor skakał z kwiatka na kwiatek, przeplatając ze sobą kolejne wątki. Niektórzy pewnie poczują się zawiedzeni i znudzeni, ale ja jestem niezwykle zadowolony z takiego obrotu sprawy – w końcu mogłem poświęcić czas delektowaniu się lekturą, zamiast przypominać sobie, co działo się z bohaterem odkopanym po stu stronach.

Cieszę się tym bardziej: owe fabularne "przetykacze" (czyli wątki dotyczące Błękitnej Planety i krążącego wokół Helikonii Avernusa, które nie wnoszą absolutnie nic do powieści) są niesamowicie wręcz słabe – zwiększenie częstotliwości ich występowania nie wyszłoby powieści na dobre. Nie wiem, jak to się stało, ale pisarz stworzył jedną z najbardziej naciąganych wizji Ziemi po katastrofie atomowej. Może nie udało mi się wczuć w ten dziwaczny kolaż fantastyki społecznej i ekologicznej, ale pomysły Brytyjczyka najzwyczajniej w świecie mnie śmieszą. Równie słabo, jeśli nie gorzej, prezentuje się historia Avernusa, która w Lecie Helikonii była dla mnie niezwykle interesująca. W Zimie wywołuje tylko i wyłącznie obrzydzenie pomieszane z zażenowaniem.

Zamykający trylogię tom różni się od dwóch poprzednich także konwencją. Aldiss przeszedł ze skali makro do mikro – jak wspominałem, czytelnik jest teraz świadkiem perypetii jednej postaci, jej namiętności i problemów. Dużo mniej tutaj wielkiej polityki (choć i ta się pojawia), więcej za to wątków przygodowych i, szczególnie w zakończeniu tekstu, psychologicznych. Luterinowi Shokeranditowi będziemy towarzyszyli na wojnie, odwiedzimy z nim łożnicę, potem odbędziemy pielgrzymkę. Mam wrażenie, że skupienie się na jednej postaci (a nie tylko na jednym wątku) mocno zmieniło obraz całego tekstu, czyniąc go bardziej intymnym, osobistym. W końcu można się zżyć z konkretnym bohaterem, zamiast współczuć nieokreślonemu ogółowi helikońskiej ludzkości.

Wspomniałem już o głównym bohaterze, wypadałoby powiedzieć coś więcej o postaciach. W Luterinie fascynują przede wszystkim ciągłe zmiany. Poznajemy porywczego młodzieńca, jesteśmy świadkami jego dorastania, potem szoku, zmieniającego jego życie, w końcu wyciszenia. Aldiss świetnie odnalazł się w opisywaniu męskiego dojrzewania. Równie mocno w pamięć zapadną mi także Harbin Fashnalgid, Insil Esikananzi oraz Toress Lahl (mimo ich… nietypowych nazwisk) – postaci drugoplanowe, obdarzone jednak naprawdę niesamowitymi charakterami.

Mocno zdziwił mnie styl Aldissa. Tym razem, zamiast sinusoidy o potężnej amplitudzie (od świetnie przedstawionych wątków psychologicznych do fatalnych scen erotycznych), mamy swego rodzaju uśrednienie. Ot, pisarz składa sensowne zdania, które ani nikogo nie porwą, ani nikogo nie odrzucą. Nie ma tu miejsca na poetyckie opisy zmian planetarnej biosfery i zamieszkującego ją społeczeństwa, dominujące w poprzednich częściach; na szczęście wyeliminowano też większość żenujących fragmentów poświęconych seksowi. Tym razem mamy tylko kilka niezbyt śmiesznych rubaszności, które, od biedy, da się przełknąć.

Zima Helikonii to epilog, który wzbudził we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony to wspaniała historia młodego mężczyzny, napisana z prawdziwym wyczuciem, z drugiej jednak nie czuć tu już tego wielkiego zapału, który towarzyszył Aldissowi w opisywaniu tak epickich zmian. Znający poprzednią część powinni przeczytać z przyzwoitości, ale nie sądzę, żeby potrafili znów przenieść się wraz z narratorem na piękną Helikonię.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
6.5
Ocena recenzenta
8.5
Ocena użytkowników
Średnia z 3 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Zima Helikonii
Cykl: Helikonia
Tom: 3
Autor: Brian W. Aldiss
Tłumaczenie: Tomasz Wyżyński
Wydawca: Solaris
Miejsce wydania: Stawiguda
Data wydania: 21 kwietnia 2009
Liczba stron: 372
Oprawa: twarda
ISBN-13: 83-89951-97-5
Cena: 44,90 zł



Czytaj również

Lato Helikonii - Brian W. Aldiss
Trzy pory roku według Aldissa, część druga
- recenzja
Lato Helikonii
WYBRZEŻE BORLIEN
- recenzja
MROK - Brian W. Aldiss
Zrób to sam, czyli jak rządy produkują terrorystów
- recenzja
Superpaństwo - Brian W. Aldiss
Teatr absurdów
- recenzja

Komentarze


Andman
   
Ocena:
0
Pamiętam jak kupiłem kiedyś za grosze (200 gr, konkretnie) "Wiosnę Helikonii" w antykwariacie. Podchodziłem do niej dwa razy i za drugim mnie bardzo wciągnęła. Oryginalny świat, ciekawie prowadzona akcja, ludzie, wirus i te fagory. Z dwa lata szukałem w antykwariacie pozostałych dwóch części, wyszły chyba w dużo niższym nakładzie niż "Wiosna". Na szczęście miły antykwariusz pamiętał o moich poszukiwaniach i odłożył dla mnie "Lato" i "Zimę" (ktoś wstawił całą trylogię). Ceny nie były już tak groszowe. Cały cykl uważam za rewelacyjny. Fakt, obecność Ziemian na orbicie niewiele wnosi, ale można to Aldissowi wybaczyć. Brakowało mi w pierwszym polskim wydaniu mapy świata (widziałem takową w angielskim). Czy w nowym wydaniu Solarisu jest mapa?
Naprawdę polecam. Cykl ciągłego rozwoju i upadku cywilizacji w osobliwym systemie planetarnym jest naprawdę interesujący.
27-07-2009 09:28

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.