» Blog » Zapach
10-03-2008 02:58

Zapach

W działach: Spać nie mogę | Odsłony: 6

Zapach
Właściwie to piszę od zawsze. To znaczy, od kiedy pamiętam. Pamiętam opowiadanie w realiach planszówki Magiczny Miecz, czterotomową sagę space opera napisaną w piątej klasie podstawówki i inne wytwory literackiej fantazji. Lubię pisać, bo mogę robić to kiedy chcę, mogę pisać o czym mi się żywnie podoba, nikt mnie nie cenzuruje i nie zamierzam z tego żyć, a poza tym literatura jest nieopłacalna. Słowiem - komfortowa przestrzeń. A poza tym, kto nie chciałby być Jurkiem Pilchem?

"Zapach"

Siedzę więc w autobusie, porannym jak cholera. Nie byłem nawet pewien, czy o tej porze świat już istnieje, czy przypadkiem nie zaczyna się dopiero kształtować. Okazuje się że ludzie prowadzą różne tryby życia, niektórzy o piątej nad ranem nie tylko wracają z pijatyk, ale także zaczynają normalne życie. Ważnym dla opowieści jest fakt, że autobus w którym się znajdowałem był autobusem prowincjonalnym, to znaczy – podążał z prowincji do dużego miasta. Należałoby przyznać, że to „duże miasto” w skali światowej, a nawet europejskiej, również było prowincjonalne, ale dla dobra opowieści będę trzymał się lokalnych podziałów.

W trakcie jazdy usianej licznymi przystankami w miejscowościach do których nie dotarło jeszcze sudoku (mało tego, ich mieszkańcom nawet nie przyszło by do głowy upominać się o sudoku), do autobusu wsiadają przedstawiciele bogatego wachlarza społecznego, oczywiście prowincjonalnego.

Staruszki w śmiesznych chustach, młodzi chłopi o aparycji starych chłopów, młodzież szkolna i akademicka w różnym stanie rozkładu, kobiety pracujące i walczące, a nawet dziadostwo roznoszące smród porannego alkoholu.

Smród jest tu słowem kluczem. Poranny autobus to prawdziwe królestwo zapachów. Dziesiątki, setki, tysiące aromatów spotykają się w jego zamkniętej przestrzeni i łączą, tworząc zupełnie nowe bukiety. Zapach starej, wilgotnej zabudowy spotyka aromat porannej nikotyny, przyniesionej na starej skórzanej kurtce, wilgotna konfekcja paruje i spotyka na swej drodze wysnuwający się z foliówki zapach świeżej kiełbasy, tylko po to, by zaraz zaginąć w niewidzialnych kłębach spalin i świeżo lanego asfaltu.

Gdyby zapachy przybierały barwy, siedzenie w porannym autobusie mogłoby się skończyć atakiem epilepsji. Widzę oczyma wyobraźni jak czerwień siarkowego wina błyska na zmianę z bielą świeżych swetrów, a wilgoć z zamszowych kurtek uderza rytmicznie stroboskopowym, ciemnym błękitem. Zamykam oczy, gdyż zatknięcie nosa wymagałoby oczywistego gestu, a kto wie jaka byłaby reakcja autobusowego społeczeństwa na ów gest?

Siedzę z tyłu – nie na ostatnim fotelu, ale prawie, licząc że pomoże mi to chociaż trochę. Nic bardziej mylnego. Opary wirują wewnątrz jak w bębnie pralki, nie uchroni się przed nimi nawet centymetr kwadratowy. A charakterystyczne dla autobusów jest to, że przebycie godzinnej trasy zajmuje im godziny dwie, co jeszcze bardziej podkręca sytuację.

W okna uderzają brudne krople, zapachy wewnątrz urządzają orgię, oczy zamykają się mimo moich usilnych starań by zachować przytomność. I wtedy wsiada Ona.

Nie znam jej, po raz pierwszy rejestruję jej kościste policzki z dołkami i połyskujące czarne oczy. Siada przede mną jakby wiedziała, że potrzebuję pomocy. Dzieli nas niecałe pół metra, dokładnie widzę gładką, czystą szyję subtelnie porośniętą jasnym meszkiem włosów. Teraz moje oczy otwierają się same. Najlepsze nadchodzi dopiero po chwili.

Usiadła, a mnie omiótł słodki zapach perfum. Nie wiem jaki mają kolor, celowałbym w róż lub inną barwę natury cukierkowej, ale zapach ten zmiata wszystko co otaczało mnie jeszcze przed chwilą. Tani tytoń, pot, wilgoć chałup i zamszu, przetrawiony alkohol – wszystko znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jestem w jej sferze, lgnę do jej pleców jak dzieciak do babcinej kiecy, bo czuję się tam bezpiecznie. Kurczowo trzymam się oparcia fotela przede mną, byleby nawet na ułamek sekundy nie wyjść z oparów jej perfum i ciała.

Błogi stan źle wpływa na trzeźwość, więc oczy znów zaczynają się same zamykać. Nie jest to już szara nieprzytomność, lecz narkotyczny zjazd w stronę jej gładkiego karku, parującego na różowo.

Gdybym tylko mógł tak jechać w nieskończoność, nie musiał doczekać końcowego przystanku, i gdyby oczywiście ona jechała przede mną w nieskończoność – uwierzcie mi, jechałbym. A gdybym tak przesiadł się o jedno miejsce do przodu, usiadł obok mojej chodzącej czystości, dojrzał jej rozumne spojrzenie i łagodny uśmiech, zrozumienie, oparł na jej ciepłych piersiach, wówczas mógłbym zasnąć na zawsze, a ostatni widok przed zamknięciem oczu zdefiniowałby moje życie pośmiertne.

Łódź, maj 2007
0
Nikt jeszcze nie poleca tej notki.
Poleć innym tę notkę

Komentarze


Zuhar
   
Ocena:
0
Się przez kolegę rozmarzyłem... Niezły (bardzo dobry) styl.
10-03-2008 09:39
senmara
   
Ocena:
0
He, he, podoba mi się :)
10-03-2008 10:27
996

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Dobre!
11-03-2008 10:14
soffi
   
Ocena:
0
:) fajna historia i nieźle spisana
11-03-2008 14:28

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.