18-09-2008 12:28
Zajedz własną depresję na śmierć, czyli Good Mood Food
W działach: żarcie | Odsłony: 72
***na zdjęciu***
Szkocki specjał: fried chocolate dessert - cheekily named "naughty but slice" (źródło BCChina)
Nie, to nie będzie spekulacja na temat zaburzeń psychicznych w jedzeniu. Żaden ruch pro-ano czy pro-fat mnie nie rusza, chodzi raczej o samą radość zapychania się cudownie niezdrowym, słodkim i smacznym jedzeniem podczas przejściowych okresów depresji. Szczególnie związanych z nagłą zmianą temperatur oraz skracającym się nagle dniem.
Zacznijmy od Deseru nr 1. Jak powszechnie wiadomo, nic tak nie ożywia jak duża dawka cukru we krwi. A cukru najwięcej jest w owocach i w mleku. Dlatego świetnym przykładem żarcia antydepresyjnego to naleśniki z bananem i mlekiem skondensowanym o smaku czekoladowym. Brzmi zbyt ortodoksyjnie? No, to radzę spróbować. ;) Wystarczą zwykłe naleśniki posmarowane czekoladowym mlekiem skondensowanym z tubki, w które zawijacie przecięte na pół banany. Możecie dla efektu i garści kalorii podrasować wszystko bitą śmietanką. ;) W lecie można się pokusić o dodanie gałki lodów waniliowych. ;)
Deser nr 2 również jest prosty. Jednak niektórzy mogą mieć do niego niejakie uprzedzenia, bo mowa o kaszy mannej. Polecam kaszkę błyskawiczną, rzadziej się przypala. Dla początkujących gotowaczy są również zdrowe wersje bez gotowania - to te dla niemowlaków. Te ostatnie zawierają taką dawkę żelaza i witamin, że dają niezłego kopa energii. Dla tych, którzy wolą posługiwać się rondlami - po ugotowaniu dolejcie kilka dużych łyżek słodkiej śmietany (tak, to ta w kartoniku) a potem dodajcie cynamon. I nie zapomnijcie wszystkiego posłodzić. ;)
Deser nr 3 to w sumie przekąska, bo jest niemiłosiernie słony. Są to chipsy ziemniaczane lub pszenne. W wydaniu antydołującym najlepsze są z ciepłymi i tłustymi sosami pomidorowymi (przetwory pomidorów zawierają spore ilości bardzo zdrowego likopenu). Takie drugie śniadanko najlepiej popić czymś ciepłym, ale można też poprawić sobie humor na całego i zapić to słodkim, gazowanym paskudztwem. As you like it.
Deser nr 4 to oczywiście czekolada. Można ją spożywać w tabliczce, jak na barbarzyńcę przystało, w formie czekoladek tak, jak to robią prawdziwe damy oraz po burżujsku, czyli w formie płynu. Mój sposób na czekoladę do picia jest prosty:
1 tabliczka czekolady 80%
1 opakowanie mleka skondensowanego lub 0,5l mleka pełnotłustego
1 szczypta przyprawy do pierników
(czysta lub w wersji panieńskiej - ładnie pachnący likier, np. Amaretto)
Czekoladę należy pokruszyć i poszatkować na małe kawałeczki nożem lub po prostu - blenderem go! ;). Mleko wlać do małego garnka/ rondla, który wstawiamy do większego garnka z gotującą się wodą (nigdy nie wolno podgrzewać czekolady bezpośrednio na ogniu). Kiedy mleko zacznie parować, wrzucić czekoladę oraz przyprawy i mieszać aż się rozpuści. Potem dodajemy alkohol, jeżeli macie na to ochotę, a na końcu należy całą miksturę porządnie posłodzić. Wersji tego przepisu jest tysiące i wy też na pewno z czasem opracujecie swoją własną. ;) Pamiętajcie tylko, że czekolada musi być gorzka i mieć co najmniej 70% kakao.
Disclaimer: Zarzuty jakoby czekolada była niezdrowa i tucząca są przesadzone. Oprócz tłuszczu roślinnego zawiera ona także magnez i pobudzające alkaloidy. Fenyloetyloamina, którą czekolada zawiera jest - niestety - nieaktywna, więc szansa uzależnienia fizycznego jest raczej znikoma. Psychicznego już raczej nie...
A na deser, Deser nr 5 - peanut butter, czyli masło orzechowe i tahini, czyli pasta sezamowa. W Polsce masło orzechowe jest mało popularne i mylone z peanut spread, które mają poniżej 90% orzechów. Na razie jedynym godnym polecenia ze wszystkich, które wypróbowałam jest to z Sante. Kosztuje około 8,50 zł ale zapewniam, że warto. Jeżeli macie własne preferencje dotyczące kupowanego masła orzechowego (np. że jest za słone), to już mówię jak je zrobić w domu. To banalnie proste. Co potrzeba:
- orzechy ziemne w łupkach (w niektórych supermarketach można kupić cały wór za przystępną cenę, a jakość orzechów jest bardzo dobra)
- olej (najlepiej z orzechów ziemnych, ale najważniejsze żeby nie miał żadnego zapachu - oliwa raczej odpada)
- blender lub mikser z końcówką do koktajli i zup
- (sól)
Obrane, opłukane i obsuszone (mogą być i podprażone na patelni lub w piekarniku) orzechy (około dwóch pełnych kubków) i jedną płaską łyżkę oleju zmiksować powoli na pastę. Im mniej dodacie oleju, tym lepsza będzie pasta, ale pamiętajcie, żeby nie zajechać sprzętu miksującego. ;) Można lekko posolić do smaku.
Tahini to coś, co w Polsce jest dość popularne pod inną nazwą - to masa chałwowa. W wielu supermarketach na półkach z produktami kuchni śródziemnomorskiej można ją dostać bez większych problemów. Należy tylko pamiętać, żeby wybrać tę o największej zawartości ziarna sezamowego. Nie przejmujcie się rozwarstwieniem produktu, to wcale nie oznacza, że pasta jest zepsuta. Możliwe jest też kupno pasty sezamowej w wersji azjatyckiej, która różni się nieco w smaku, bo jest zazwyczaj robiona z niełuskanego ziarna. Oczywiście - niezbędne do niej jest białe pieczywo, ale ja najbardziej lubię ją z ciastkami biszkoptowymi i rurkami. ;)
Życzę, więc smacznego zajadania stresów GMFem i ładniejszej pogody na zbliżający się weekend. ;)
Szkocki specjał: fried chocolate dessert - cheekily named "naughty but slice" (źródło BCChina)
Nie, to nie będzie spekulacja na temat zaburzeń psychicznych w jedzeniu. Żaden ruch pro-ano czy pro-fat mnie nie rusza, chodzi raczej o samą radość zapychania się cudownie niezdrowym, słodkim i smacznym jedzeniem podczas przejściowych okresów depresji. Szczególnie związanych z nagłą zmianą temperatur oraz skracającym się nagle dniem.
Zacznijmy od Deseru nr 1. Jak powszechnie wiadomo, nic tak nie ożywia jak duża dawka cukru we krwi. A cukru najwięcej jest w owocach i w mleku. Dlatego świetnym przykładem żarcia antydepresyjnego to naleśniki z bananem i mlekiem skondensowanym o smaku czekoladowym. Brzmi zbyt ortodoksyjnie? No, to radzę spróbować. ;) Wystarczą zwykłe naleśniki posmarowane czekoladowym mlekiem skondensowanym z tubki, w które zawijacie przecięte na pół banany. Możecie dla efektu i garści kalorii podrasować wszystko bitą śmietanką. ;) W lecie można się pokusić o dodanie gałki lodów waniliowych. ;)
Deser nr 2 również jest prosty. Jednak niektórzy mogą mieć do niego niejakie uprzedzenia, bo mowa o kaszy mannej. Polecam kaszkę błyskawiczną, rzadziej się przypala. Dla początkujących gotowaczy są również zdrowe wersje bez gotowania - to te dla niemowlaków. Te ostatnie zawierają taką dawkę żelaza i witamin, że dają niezłego kopa energii. Dla tych, którzy wolą posługiwać się rondlami - po ugotowaniu dolejcie kilka dużych łyżek słodkiej śmietany (tak, to ta w kartoniku) a potem dodajcie cynamon. I nie zapomnijcie wszystkiego posłodzić. ;)
Deser nr 3 to w sumie przekąska, bo jest niemiłosiernie słony. Są to chipsy ziemniaczane lub pszenne. W wydaniu antydołującym najlepsze są z ciepłymi i tłustymi sosami pomidorowymi (przetwory pomidorów zawierają spore ilości bardzo zdrowego likopenu). Takie drugie śniadanko najlepiej popić czymś ciepłym, ale można też poprawić sobie humor na całego i zapić to słodkim, gazowanym paskudztwem. As you like it.
Deser nr 4 to oczywiście czekolada. Można ją spożywać w tabliczce, jak na barbarzyńcę przystało, w formie czekoladek tak, jak to robią prawdziwe damy oraz po burżujsku, czyli w formie płynu. Mój sposób na czekoladę do picia jest prosty:
1 tabliczka czekolady 80%
1 opakowanie mleka skondensowanego lub 0,5l mleka pełnotłustego
1 szczypta przyprawy do pierników
(czysta lub w wersji panieńskiej - ładnie pachnący likier, np. Amaretto)
Czekoladę należy pokruszyć i poszatkować na małe kawałeczki nożem lub po prostu - blenderem go! ;). Mleko wlać do małego garnka/ rondla, który wstawiamy do większego garnka z gotującą się wodą (nigdy nie wolno podgrzewać czekolady bezpośrednio na ogniu). Kiedy mleko zacznie parować, wrzucić czekoladę oraz przyprawy i mieszać aż się rozpuści. Potem dodajemy alkohol, jeżeli macie na to ochotę, a na końcu należy całą miksturę porządnie posłodzić. Wersji tego przepisu jest tysiące i wy też na pewno z czasem opracujecie swoją własną. ;) Pamiętajcie tylko, że czekolada musi być gorzka i mieć co najmniej 70% kakao.
Disclaimer: Zarzuty jakoby czekolada była niezdrowa i tucząca są przesadzone. Oprócz tłuszczu roślinnego zawiera ona także magnez i pobudzające alkaloidy. Fenyloetyloamina, którą czekolada zawiera jest - niestety - nieaktywna, więc szansa uzależnienia fizycznego jest raczej znikoma. Psychicznego już raczej nie...
A na deser, Deser nr 5 - peanut butter, czyli masło orzechowe i tahini, czyli pasta sezamowa. W Polsce masło orzechowe jest mało popularne i mylone z peanut spread, które mają poniżej 90% orzechów. Na razie jedynym godnym polecenia ze wszystkich, które wypróbowałam jest to z Sante. Kosztuje około 8,50 zł ale zapewniam, że warto. Jeżeli macie własne preferencje dotyczące kupowanego masła orzechowego (np. że jest za słone), to już mówię jak je zrobić w domu. To banalnie proste. Co potrzeba:
- orzechy ziemne w łupkach (w niektórych supermarketach można kupić cały wór za przystępną cenę, a jakość orzechów jest bardzo dobra)
- olej (najlepiej z orzechów ziemnych, ale najważniejsze żeby nie miał żadnego zapachu - oliwa raczej odpada)
- blender lub mikser z końcówką do koktajli i zup
- (sól)
Obrane, opłukane i obsuszone (mogą być i podprażone na patelni lub w piekarniku) orzechy (około dwóch pełnych kubków) i jedną płaską łyżkę oleju zmiksować powoli na pastę. Im mniej dodacie oleju, tym lepsza będzie pasta, ale pamiętajcie, żeby nie zajechać sprzętu miksującego. ;) Można lekko posolić do smaku.
Tahini to coś, co w Polsce jest dość popularne pod inną nazwą - to masa chałwowa. W wielu supermarketach na półkach z produktami kuchni śródziemnomorskiej można ją dostać bez większych problemów. Należy tylko pamiętać, żeby wybrać tę o największej zawartości ziarna sezamowego. Nie przejmujcie się rozwarstwieniem produktu, to wcale nie oznacza, że pasta jest zepsuta. Możliwe jest też kupno pasty sezamowej w wersji azjatyckiej, która różni się nieco w smaku, bo jest zazwyczaj robiona z niełuskanego ziarna. Oczywiście - niezbędne do niej jest białe pieczywo, ale ja najbardziej lubię ją z ciastkami biszkoptowymi i rurkami. ;)
Życzę, więc smacznego zajadania stresów GMFem i ładniejszej pogody na zbliżający się weekend. ;)