Zaginiona flota. Nieulękły - Jack Campbell

Prawie wieczna wojna

Autor: Bartosz 'Zicocu' Szczyżański

Zaginiona flota. Nieulękły - Jack Campbell
Przeglądając zapowiedzi polskich wydawnictw, można odnieść wrażenie, iż science-ficiton została zepchnięta gdzieś na bok. Króluje przede wszystkim fantasy we wszelkich odmianach, niekiedy triumfy święcą horrory poczytniejszych pisarzy. Niestety, fantastyka militarna w wydaniu naukowym prawie nie jest u nas wydawana. Fabryka Słów oddała w ręce czytelników jeden z niewielu wyjątków: pierwszą część Zaginionej floty Jacka Cambella.

Fabuła obraca się wokół postaci Johna "Black Jacka" Geary’ego, który budzi się po stu latach hibernacji. Okazuje się, że w międzyczasie stał się on bohaterem całego Sojuszu, nieustannie toczącego wojnę z Syndykatem. Jego bohaterska postawa w ostatniej bitwie sprawiła, że dostał "pośmiertny" awans na kapitana. Kiedy flota odnajduje jego kapsułę ratunkową, większość widzi w tym nadnaturalną pomoc dla tracącego przewagę Sojuszu. Kilka chwil wystarczy, aby Geary został mianowany na głównodowodzącego flotą, a będzie miał on ciężki orzech do zgryzienia – obiecał powrócić do domu, co nie będzie łatwe.

Fabuła nie jest skomplikowana i nie ma się czemu dziwić. Główny wątek dotyczy powrotu floty do systemów Sojuszu, a pobocznych odnóg fabularnych nie znajdziemy zbyt wiele. Zresztą akcji w książce też nie ma dużo – jedna bitwa z prawdziwego zdarzenia, dwie czy trzy potyczki i kilka efektownych ucieczek to wszystko na co możemy liczyć. Autor jednak dodał pewne elementy, które rekompensują nam zbyt małą ilość walki – dzięki temu, iż narratorem jest sam Black Jack, możemy obserwować powolną ewolucję floty, która tak naprawdę jest ruchem wstecznym. Dzięki temu pojawiają się nieznaczne ale skutecznie napędzające fabułę intrygi.
Nie nazwałbym Nieulękłego zamkniętą całością. Stanowi raczej bardzo rozbudowany prolog do kolejnych tomów – flota znajduje się zaledwie w połowie drogi do celu wyznaczonego na samym początku, zaczynają pojawiać się też ślady nieodłącznej części space-opery – obcych.

Największą bolączką książki są mało wyraziste postaci. Jedynym bohaterem potrafiącym zafascynować jest sam John. Na samym początku pojawia się też Michael Pearym ale niestety bardzo szybko tracimy go z oczu. Reszta to właściwie rzesze szarych marynarzy, z których niewielu wybija się ponad przeciętność. Wszyscy – od Victorii Rione, zimnego polityka przekonującego się do głównego bohatera, przez bezgranicznie ufną Desjani, aż do nielojalnego Numosa - zostali oparci na nierozwiniętych w żaden sposób schematach. Szkoda, że pisarz nie próbował bawić się tymi oklepanymi motywami. Mam nadzieję, że zrobi to w jednej z dalszych części, bo reszta książki jest naprawdę dobra.

Tym co definiuje fantastykę militarną, jest walka. Jak jest z tym aspektem w Zaginionej flocie? Wspomniałem już, że mamy tylko jedną bitwę z prawdziwego zdarzenia. W jej opisie zabrakło trochę efektowności, pisarz trochę zbyt mocno skupił się na szczegółach technicznych. Szkoda, że autor nie pokusił się o jakiś mały skok narracyjny – w Nieulękłym dostaliśmy znajdującego się w całkiem bezpiecznym miejscu Geary’ego oglądającego bitwę z kilkuminutowym opóźnieniem. Lepiej jest natomiast z opisami potyczek – są one dużo bardziej dynamiczne, naprawdę wciągają czytelnika. Ogólnie rzecz biorąc, powiedziałbym, że za dużo tu "walkologii", a za mało walki.

Dziwnie sprawa ma się z wydaniem. Tłumaczenie jest solidne (tylko raz odniosłem wrażenie pewnej nieścisłości – może się wydawać, że komandor jest niżej w hierarchii od kapitana), Robert Szmidt stanął na wysokości zadania. Czasami pojawia się jakaś literówka, kilka razy powtórzenie czy błąd gramatyczny, ale to już sprawa redakcji. Inaczej jest ze sprawami czysto technicznymi – rażą przede wszystkim ogromne marginesy. Kiedy pierwszy raz zajrzałem do książki, skojarzyła mi się z tradycyjną gazetową szpaltą. Czyta się to dosyć wygodnie, ale można odnieść wrażenie, że taki zabieg sztucznie wydłuża lekturę.

W recenzji trochę ponarzekałem, ale nie mam zamiaru nikomu odradzać kupna tej powieści. Jest to bardzo przyzwoite czytadło, mające zadatek na coś więcej. Pierwsza część Zaginionej floty stanowi świetny sposób na odstresowanie dla każdego, kto wie, że w marynarce wojennej służą marynarze, a nie majtkowie.