» Blog » Żądam satysfakcji - rzecz o pojedynkowaniu
25-02-2013 16:34

Żądam satysfakcji - rzecz o pojedynkowaniu

W działach: RPG | Odsłony: 3327

Starcie ciężkozbrojnych rycerzy, spotkanie rewolwerowców w samo południe przed saloonem, elegancka walka dwóch dżentelmenów na szpady o świcie w podmiejskim lesie... po prostu pojedynek. W erpegach klisza z gatunku tych, nad którymi wiele się zastanawiać nie trzeba, bo wszyscy "wiedzą, co co chodzi". Poniżej kilka raczej pomieszanych faktów, ciekawostek i pomysłów na to, by pojedynek na sesji przedstawić nieco ciekawiej.

 

 

Na śmierć?

 

Na początek sprostowanie: w tradycyjnym pojedynku nie chodzi o to, by zabić przeciwnika. Ani nawet uszkodzić. Oczywiście, liczymy się z taką możliwością. Ale sens pojedynku nie jest taki, że ktoś nas obraził, więc zrobimy mu możliwie dużą krzywdę w zrytualizowany sposób.

 

W pojedynku bronimy honoru. Honor jest oczywiście pojęciem względnym, mglistym i nadużywanym częściej, niż tabela trafień krytycznych. Co ważne, honor jest bardzo delikatny i ma wiele wspólnego z własnością intelektualną - zużywa się, kiedy aktywnie się go nie broni.

 

Innymi słowy - w momencie naruszenia honoru zachodzi podejrzenie, że go tak naprawdę nie mamy. Udowodnić, że nie jest to prawdą, można stając do pojedynku. Ale nie po to, aby skrzywdzić naruszającego - do tego wystarczyłoby mu dać po pysku. W pojedynku udowadniamy, że honor jest dla nas na tyle ważny, by zaryzykować życie w jego obronie. Wynik pojedynku nie ma tu więc żadnego znaczenia - zarówno zabijając się nawzajem, jak i kończąc pojedynek po wymianie kilku niecelnych strzałów w powietrze obaj przeciwnicy udowadniają, że honoru bronią, więc niechybnie go posiadają.

 

Oczywiście mogło się zdarzyć i tak, że po odbyciu pojedynku poczucie honoru nie zostało zaspokojone i przeciwnicy umówili się ponownie. Najbardziej znaną taką historię, w której dwaj napoleońscy oficerowie pojedynkowali się wielokrotnie przez 19 lat, opisał Joseph Conrad, a sfilmował Ridley Scott w jednym ze swoich pierwszych filmów. Świetny motyw na dłuższą kampanię.

 

Ale zostawmy długodystansowców, skoro konsekwencje pojedynku "do usatysfakcjonowania" zamiast do śmierci otwierają ciekawe możliwości fabularne.

 

Trafić, czy nie trafić?

 

Standardowy pojedynek pistoletowy umawiany był na konkretną liczbę strzałów. Często jeden (na osobę), bardzo rzadko więcej, niż trzy - proponowanie pięciu to już dowód na niegodną dżentelmena żądzę krwi. Teoretycznie wystarczyło zatem celowo spudłować i liczyć, że przeciwnik zrozumie subtelną aluzję. Wtedy wszyscy wychodzą z tego cało i z honorem, na czym obu przeciwnikom powinno zależeć.

 

Teoria gier idzie tu w parze z praktyką - była to na tyle powszechna sytuacja, że najpopularniejszy kodeks honorowy (Code duello) wprost tego zabraniał. Zwykle nie wypadało zatem zwrócić się z nią wprost.

 

A zatem, stajemy do pojedynku. Przeciwnik pudłuje... ale przypadkiem, czy celowo? Lub inaczej: otrzymujemy przez sekundanta poufną propozycję: spudłuj, a przeciwnik również nie trafi, i wszyscy przeżyją. Szczera propozycja, czy niehonorowe oszustwo? W jednym z najsłynniejszych pojedynków w historii, między Aleksandrem Hamiltonem i Aaronem Burrem, do dziś nie jest jasne, czy własnie takim podstępem cała sprawa się nie zakończyła.

 

Można wreszcie spudłować w sposób ostentacyjny i oczywisty, walcząc z kimś o ewidentnie niższych umiejętnościach i pozycji. Demonstrujemy w ten sposób pewne lekceważenie dla przeciwnika, dając mu szansę wybrnięcia z nieopatrznie rzuconego wyzwania z honorem i zdrowiem zarazem. Nie wiadomo jednak, jak jego urażona duma na taką "uprzejmość" zareaguje.

 

A może do pojedynku w ogóle nie dojdzie? Sekundant Marka Twaina, który nieopatrznie wdał się w spór z pewnym dziennikarzem, zrobił kiedyś taki numer: umówił się z sekundantem przeciwnika na strzelnicy, na której wcześniej trenował z Twainem (ponoć fatalnym strzelcem). Umieścił przedtem na widoku martwego ptaka z odstrzeloną przez siebie głową. Tamten oczywiście go zauważył i został uraczony historyjką o tym, że Twain masowo odstrzeliwuje główki wróblom w ramach strzeleckiej rozgrzewki, i do tego dobrą radą: "naprawdę nie chcecie walczyć z tym strasznym człowiekiem...". Poskutkowało.

 

Jak widać, na przedpojedynkowych rozkminkach można spokojnie oprzeć fabułę całej sesji. Warunkiem, jak dla wszystkich sesyjnych wyborów, jest zapewnienie odpowiednio ważnych konsekwencji dla decyzji gracza. Tutaj niestety w większości systemów trzeba interweniować wbrew mechanice, gdyż zwykle konsekwencje otrzymania jednego postrzału z niewielkiego pistoletu nie są wystarczająco poważne.

 

Latarnią i kulą bilardową, czyli czym się bić?

 

Pistolet, szpada pojedynkowa czy rapier z lewakiem to oczywistości. Historia dostarcza jednak w sprawie narzędzi pojedynkowania przykładów, których nie powstydziliby się najbardziej kreatywni gracze.

 

Najbardziej znany chyba niestandardowy pojedynek odbył się w 1808 roku nad dachami Paryża, a uczestnicy strzelali do siebie z garłaczy podczas lotu balonami. Tzn jeden z nich wystrzelił i spudłował, drugi trafił lepiej, rozrywając powłokę pojazdu przeciwnika, i przy okazji wygrywając pierwszy dogfight powietrzny w historii.

 

Kilkadziesiąt lat później, dwaj dżentelmeni wdali się w spór nad stołem bilardowym, i zdecydowali się rozstrzygnąć spór za pomocą rzutu kulą do owej gry, z odległości 12 kroków. Podobno już pierwszy celny rzut prostu w czoło okazał się rozstrzygający i śmiertelny zarazem.

 

Odnotowano również niezwykle brutalny pojedynek znanego szermierza z innym dżentelmenem, znacznie gorzej wyszkolonym w Szlachetnej Sztuce Obrony. Ponieważ panowie mieli wcześniej wielokrotnie okazję skrzyżować szpady i zawsze kończyło się to bardzo jednostronnym starciem, zgodzono się, by wyrównać nieco szanse. Pojedynek odbył się na sztylety, w ciasnym wnętrzu paryskiej dorożki. Pomimo tej niedogodności, eliminującej kontrolę dystansu i inne niuanse sztuki szermierczej, lepiej wyszkolony z adwersarzy również i tym razem odniósł zwycięstwo.

 

Z mniej spektakularnych ciekawostek - niektóre traktaty szermiercze poważnie rozwodzą się nad techniką walki z latarnią w lewej ręce, używanej zarówno do parowania ciosów, jak i oślepiania i dezorientacji przeciwnika. Przyczyna jest prosta - pojedynki często odbywały się świcie, w warunkach słabej widoczności, i nierzadko zasadą było, że każdy z walczących ma taką latarnię w lewej ręce trzymać.

 

Tak zupełnie na marginesie - pojedynek o świcie i w ustronnym miejscu to wymóg praktyczny, jako że przez większość czasu pojedynki pomimo powszechnej akceptacji były zakazane. Stąd też w różnych krajach utarły się pewne szczególnie popularne miejsca na ich odbycie, najczęściej mające nieuregulowaną sytuację prawną, jak np. wyspy na rzekach granicznych.

 

Pojedynki współcześnie

 

Kiedy wydarzył się ostatni prawdziwy pojedynek? Trudno powiedzieć, ale na pewno nie tak dawno, jak twierdzi Wikipedia.

 

Najdłużej tradycja przetrwała we Francji - tam jeszcze w latach sześćdziesiątych panowie rozwiązywali spory za pomocą szpady pojedynkowej. Nagrania z tych starć można dziś wyszukać na youtube. Bardzo pouczające z szermierczego punktu widzenia - widać wyraźnie, jak bardzo strach o własne życie zubaża technikę. Walki te odbywają się w bardzo dużym dystansie, z ogromną ostrożnością obu szermierzy, i najczęściej kończą zranieniem ręki jednego z walczących.

 

Wśród szermierzy sportowych, szczególnie francuskich, pojedynki na ostre szpady odbywają się do dzisiaj, co jest poniekąd tajemnicą poliszynela w środowisku, ze względu na konsekwencje prawne. Nie jest ich wiele, ale zdarzają się regularnie (szacunki mówią, że kilkanaście-kilkadziesiąt rocznie), przy okazji zawyżając sztucznie statystykę "wypadków" przy użytkowaniu broni sportowej. Zapytałem też kiedyś o to dwóch polskich trenerów szermierki - nie chcieli wdawać się w szczegóły, ale każdy z nich przyznał, że przynajmniej raz był proszony o przygotowanie kogoś do walki na serio.

 

Całkiem żywa jest jeszcze tradycja akademickiej menzury, przede wszystkim w Niemczech, ale i u nas również. Kiedyś można to było nazwać rodzajem pojedynku, obecnie jest to raczej groteskowa karykatura szermierki. Nie zmienia to faktu, że jest to jedyna chyba legalna możliwość, by skonfrontować się z przeciwnikiem z ostrą bronią w ręku.

 

Pojedynek z feministką

 

Nie może się obejść bez odrobiny femiflejma, prawda? To wprawdzie nie pojedynek, tylko walka sądowa. Zupełnie inna sprawa, z innego okresu i w innym celu. Ale ciekawa.

 

Pojedynek sądowy między kobietą a mężczyzną, jak pisze mistrz Talhoffer, odbywał się na zasadach specyficznej "pozytywnej dyskryminacji". Mężczyzna uzbrojony w pałkę umieszczany był w głębokim do pasa dole, kobieta zaś krążyła wokół niego wyposażona w zawinięty w chustę kamień. Zdarzało sie to rzadko, zapewne głównie w ramach sporu między mężem i żoną (inaczej kobieta znalazlaby pewnie kogoś, kto przystąpiłby do walki za nią...), ale wygląda na to, że było traktowane jak najbardziej poważnie, a szanse były całkiem nieźle wyrównane.

 

A skoro już jesteśmy przy niestandardowych walkach sądowych, to tak na zakończenie... W 1400 roku we Francji pojedynek sądowy stoczył pies, oskarżający pewnego szlachcica o zamordowanie jego pana (w ten sposób, że pan zniknął, a pies od tego czasu podejrzanie warczał na widok domniemanego mordercy). Pies pojedynek wygrał, błyskawicznym przeciwnatarciem zębami w gardło.

True story.

Komentarze


Kaczorski
   
Ocena:
+1
Świetny tekst! Cała masa ciekawych informacji, a historia honorowego psa bije wszelkie rekordy. Prowadzę teraz kampanię w kraju, gdzie koty mają status "świętych krów" i są traktowane niemal na równi z ludźmi - ale na taki motyw nigdy bym nie wpadł. Dzięki.

A propos niemieckiego szermowania na uniwersytetach czytałem kiedyś że otrzymanie rany w takim pojedynku jest czymś bardzo pozytywnym - noszą blizny jako oznakę honoru.
25-02-2013 16:47
Hastour
   
Ocena:
+3
Owszem, główny sens menzury w obecnej formie polega na tym, żeby odbyć ich obowiązkową ilość i uzbierać kilka niegroźnych, ale malowniczych blizn na czerepie. Fascynujące zjawisko, na swój sposób.
25-02-2013 16:51
Rag
   
Ocena:
+2
Ja tam się wszystkich swoich blizn wstydzę. Taka blizna to dowód na to, że szermierz broni się tak słabo, że przeciwnik jest mu w stanie zadać cięcie.

Co do pojedynków, to w wielu krajach Europy nadal są sporadycznie stosowane, w Polsce również.
25-02-2013 18:12
earl
   
Ocena:
+1
Z innych interesujących pojedynków - pecha miał Aleksander Puszkin, któremu zarzucono, że jego żona miała romans. Musiał się strzelać się w obronie jej (ale i swego) honoru i, niestety, nie wyszło mu to na dobre. Zmarł, ciężko ranny, dwa dni po pojedynku.
25-02-2013 18:24
Hastour
   
Ocena:
+3
Z podobnych historii "celebrytów", to jeden z pojedynków do obejrzenia na youtube jest ponoć o honor Marii Curie.

@Rag,
Moja jedyna blizna od broni również chwalebna nie jest, bo naprawdę świadczy wyłącznie o młodzieńczej głupocie. Ale akurat menzura naprawdę z szermierką i umiejętnościami nic wspólnego nie ma. Przy tak ograniczającej konwencji równie dobrze można by rozegrać konkurs w nawijaniu żyłki na kołowrotek, a przegranego ciąć brzytwą.
25-02-2013 18:30
Squid
   
Ocena:
+7
Honor jest oczywiście pojęciem względnym, mglistym i nadużywanym częściej, niż tabela trafień krytycznych.

Po tym zdaniu poleciłem notkę od razu. Dopiero potem zacząłem czytać dalej.
25-02-2013 23:59
Rag
   
Ocena:
0
Z ciekawych pojedynków czytałem gdzieś o takim, który zakończył się śmiertelnie dla teoretycznie lepszego szermierza, który potknął się i w jakiś sposób nadział na własną broń.
26-02-2013 02:44
Kamulec
   
Ocena:
0
Można po prostu ciąć się brzytwą.
26-02-2013 10:09
Hastour
   
Ocena:
+1
Abstrahując od samej absurdalności takiej potrzeby, to zdecydowanie przyjemniej zarobić bliznę na znieczuleniu adrenalinowym ;)
26-02-2013 10:19
Rag
   
Ocena:
+2
@Hastour
De gustibus... my lubimy machać bronią, Kamulec lubi ciąć się brzytwą. Dla nas potrzeba machania wyżej wymieniona nie jest absurdalna, więc może dla niego brzytwa też nie jest ;)
26-02-2013 11:32
Karczmarz
    Hmmm
Ocena:
+3
Zawsze jest jeszcze kwestia kto w danym srodowisku ma w ogole zdolnosc honorowa? Wedlug np. najpopularniejszego kodeksu honorowego w Polsce zdolnosc honorowa maja wylacznie mezczyzni i do tego o okreslonej pozycji, przez co pojedynkowanie sie z kobietami czy przestepcami nie ma sensu, bo ani kobieta ani przestepca zdolnosci honorowej nie posiadaja. Ciekawe jak to wygladalo w innych regionach i epokach
26-02-2013 14:59
Hastour
   
Ocena:
+1
Boziewicz jest tu wyjątkowo liberalny, bo już nie wymaga szlachetnego urodzenia, ale to już kodeks z samego schyłku historii pojedynku. A jak dokładnie z tym było wcześniej i gdzie indziej, to faktycznie ciekawe pytanie, ja niestety nie mam pojęcia.
26-02-2013 16:24
Scobin
   
Ocena:
+1
Nie może się obejść bez odrobiny femiflejma, prawda?

A w innym miejscu sprytnie przemyciłeś "lewaka"!

Strasznie fajny tekst. :-) Najbardziej przemówił do mnie fragment o strzelaniu na niby i związanych z nim trudnych wyborach. Tego rodzaju decyzje mogą rzeczywiście dobrze wypaść na sesji. Uściśliłbym tylko, że IMHO najlepiej będzie wtedy, gdy to postaci gracza, a nie BN-owi, pozostanie ostateczna decyzja ("umówiliśmy się na spudłowanie, przeciwnik tak zrobił – a może teraz go oszukam?"). Twój tekst nie mówi, że ma być inaczej, ale może warto sprecyzować. :-)
26-02-2013 17:55
earl
   
Ocena:
0
@ Karczmarz
Zawsze jest jeszcze kwestia kto w danym srodowisku ma w ogole zdolnosc honorowa?
Józef Beck był człowiekiem honoru, kiedy butnie przemawiał w Sejmie. Jednak już tego honoru mu nie starczyło 4 miesiące później, gdy zmykał do Rumunii.
26-02-2013 19:00
Kuzz
   
Ocena:
0
Kojarzę piąte przez dziesiąte jakąś relację pamiętnikarską z obozu zajmowanego przez pospolite ruszenie mówiącą o znajomym szlachcicu który przechodząc z jednego końca obozu na drugi sześć razy (?) pojedynkował się naprędce z innymi panami braćmi o faktyczne lub wydumane urazy.

Czy ktoś lepiej zorientowany w temacie mógłby mi poradzić czy mi się tylko to naroiło we łbie czy coś pomieszałem czy też faktycznie tak wyglądały realia sarmackie?
26-02-2013 20:15
Szary Kocur
   
Ocena:
+2
Żółkowski, znany aktor warszwski, bożyszcze tłumów i skąpa kanalia, pokłócił się kiedyś z carskim oficerem, który to wyzwał go na pojedynek, oznaczając przy tem miejsce i czas.

Obrotny aktorzyna poprosił zaraz prezydenta miasta o pożyczenie armatki. Nie jakiejś tam wodnej armatki, ale niewielkich rodzajów działa, wraz z prochem i amunicją.

Normalnie nikt by na taki układ nie poszedł, ale tak odmówić? ŻÓŁKOWSKIEMU?

Wjeżdża Żółkowki na plac lawetą i mówi, że na miejsce wyznaczone się stawia.

Oficer na to: Tu miejsce! Nie ma żartów! Poprzysięgam na Boga, że jeden z nas tu zostać musi!

Żółkowski:A, kiedy tak, to co innego! Zostańże waszmość, ja odjadę.

I tako zrobił.
26-02-2013 20:35
Kamulec
   
Ocena:
+3
W artykule (chyba w Polityce) w Newsweeku przytoczona była sprawa polskiego ułana z 20-lecia międzywojennego, który będąc w stanie wskazującym wyzwał na pojedynek pistoletowy swego przyjaciela, również mundurowego. Od pojedynku chcieli odstąpić, ale w związku z presją otoczenia do niego doszło. Rzecz skończyła się tragicznie.

Był w Polityce też kiedyś artykuł o pojedynkach dawniejszych, można go tutaj znaleźć:
http://www.polityka.pl/historia/28 8220,1,na-ubitej-ziemi.read
26-02-2013 22:34
Hastour
   
Ocena:
0
O proszę, ile fajnych historii w komentarzach. Dzięki, do zapamiętania.

@Kuzz,
tej relacji nie kojarzę, ale wykluczona nie jest. Generalnie w naszej części Europy akurat nie wykształcił się pojedynkowy rytuał, ze spotkaniem o świcie, sekundantami i tak dalej, a Sarmaci cięli się w sposób raczej niezorganizowany.

Słyszałem kiedyś teorię, że wynikało to między innymi ze specyfiki szabli jako praktycznie jedynej broni, którą można było błyskawicznie dobyć gotową do walki, "na rewolwerowca", więc nie były potrzebne zasady chroniące przed niehonorowym atakiem z zaskoczenia. Teoria bardzo naciągana, choć sama obserwacja ciekawa.
26-02-2013 23:21
Repek
   
Ocena:
0
Świetny wpis, dzięki za ciekawą lekturę.

Czyli widzimy się w CD-A? :)

Pozdro
27-02-2013 01:21
Szczur
    @Scobin
Ocena:
+6
Kurcze, Staszku raczej w przedstawionej sytuacji będzie chyba najsłabiej - jedyne co gracz wtedy może pokazać, to że jego postać jest niehonorowa i zdradziecka.

Każda inna sytuacja ma większy potencjał na sesji - BG zaczyna pierwszy strzelanie i ma wybór - spudłować i ryzykować że BN pojmie aluzje (dotrzyma słowa) czy też jednak próbować go trafić i zwyciężyć pojedynek.
Albo BN zaczyna i pudłuje (ale bez umawiania się) - czy nie życzy BG krzywdy, czy też po prostu spudłował i jak BG również spudłuje to pojedynek będzie kontynuowany.
Dużo więcej okazji po pokazania czegoś o postaci i dużo sensowniejsze stawki przy wyborach niż 'możesz go zdradziecko zabić'.
27-02-2013 12:29

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.